Po upadku komunizmu w Polsce nie udało się rozliczyć zbrodniarzy sądowych pełniących obowiązki sędziów. Tylko symboliczne rozliczenie czynów tego typu sprawiło, że w 2001 r. niemiecki Instytut Maxa Plancka Zagranicznego i Międzynarodowego Prawa Karnego uznał Polskę za jeden z krajów, który wobec funkcjonariuszy reżimu totalitarnego przyjął zasadę „względnej bezkarności”.

Zdaniem zastępcy prezesa IPN prof. Krzysztofa Szwagrzyka grupa prokuratorów i współpracujących z nimi sędziów wydających wyroki w okresie stalinowskiego terroru liczyła ok. 1100 osób. Ostatnich zbrodni sądowych wydanych na podstawie wyroków śmierci dopuszczono się w sierpniu 1955 r., gdy za murami więzień były już zauważalne przebłyski odwilży. Zaledwie niewielka część spośród sędziów stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości działała przez cały okres terroru. Aktywność wielu z nich wynosiła czasami zaledwie kilkanaście miesięcy, mimo to liczba popełnionych przez nich zbrodni sądowych jest ogromna.

Prawdopodobnie największym spośród zbrodniarzy sądowych był Włodzimierz Ostapowicz. Przedwojenny absolwent lwowskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza oraz adwokat w latach 1946–1955 pracując w kilku sądach wojskowych, wydał ok. 300 wyroków śmierci. 180 z nich wykonano.

125 wyroków śmierci wydał sowiecki sędzia w polskim mundurze Julian Giemborek. Nieco mniej było autorstwa Mieczysława Widaja. Co najmniej kilku innych sędziów stalinowskich wydało minimum 50 wyroków śmierci. Sędziowie sądów wojskowych w latach 1944–1955 wydali ponad 5600 wyroków śmierci oraz ok. 100 tys. innych wyroków z oskarżenia o działalność antypaństwową. W ciągu pierwszych lat istnienia Instytutu Pamięci Narodowej za zbrodnie sądowe uznano 2500 wyroków wydanych przez sądy wojskowe i cywilne.

Już w 1946 r. płk Jan Rutkowski, szef Głównego Zarządu Informacji, najbardziej zbrodniczej organizacji w komunistycznym systemie terroru, w piśmie do swoich podwładnych narzekał na zbytnią łagodność sądów wojskowych.

„Powstaje umotywowana wątpliwość odnośnie lojalności niektórych osobników tworzących obsadę sądów wojskowych” – podkreślał szef GZI. Zalecał „wyłączanie tego rodzaju elementu z kadr organów sprawiedliwości” oraz sprawdzanie „poglądów politycznych” kandydatów „przez agenturę”. Uwagi Rutkowskiego wygłoszone już w 1946 r. wydają się tłumaczyć praktykę dopuszczania do orzekania w sądach wojskowych dużej liczby bardzo młodych sędziów-oficerów. Mogli być oni uważani za „bardziej pewnych” ideologicznie i łatwiejszych do sprawdzenia. Nieprzypadkowo więc niektórzy z nich wydawali najwięcej zbrodniczych wyroków około 23. roku życia.

Pogardę wobec sędziów wyrażali również niżsi rangą oficerowie wojskowej bezpieki. „Sądy w Polsce to pic i fotomontaż. Tu [w GZI] się kroi i tu się szyje. Sądy są od tego, aby zaprasować nasz wyrok i ogłosić go” – mówił jeden z oficerów GZI skazanemu na śmierć gen. Franciszkowi Skibińskiemu. Ten sam oficer Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie usłyszał od innego funkcjonariusza GZI, że „jeżeli my zechcemy, to dziś zrobimy rewizję u wszystkich członków Sądu Najwyższego, a jutro oni tu będą siedzieć na stołku i przyznają się do wszystkiego, co my zechcemy”.

Stalinowscy sędziowie zdawali się nie zauważać, że są wyłącznie wykonawcami wyroków, które już zapadły podczas brutalnych, wielogodzinnych przesłuchań; często wręcz zgadzali się na rolę „aktorów”. „My ufamy UB, że jak oni zrobili doniesienie, to znaczy, że oni sprawę zbadali. My mamy do nich zaufanie” – podkreślał sędzia Marian Bartoń. GZI umacniał swój nadzór nad dyspozycyjnymi sędziami przez ich permanentną inwigilację. Zdarzało się, że wojskowa bezpieka odkrywała „kompromitujące” fakty z przeszłości sędziów, takie jak zatajona służba w Armii Krajowej. Powodem „upadku” mogła być też „krytyka ustroju”. Wówczas zdarzało się, że byli już sędziowie trafiali do tych samych więzień co skazani przez nich żołnierze podziemia niepodległościowego.

Przemiany polityczne roku 1956 oznaczały koniec masowego terroru w PRL. Dla nowej ekipy rządzącej jednym z ważnych elementów legitymizowania swojej władzy było dokonanie ograniczonych rehabilitacji żołnierzy AK i innych organizacji niepodległościowych odsiadujących długie wyroki. Zdecydowano się także na odsunięcie od obowiązków lub aresztowanie niewielkiej grupy zbrodniarzy związanych ze stalinowskim wymiarem sprawiedliwości. W grudniu 1956 r. dzięki porozumieniu Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Obrony Narodowej została powołana kilkuosobowa komisja złożona z przedstawicieli tych resortów, ale również GZI i prokuratur oraz sądów wojskowych. Do historii przeszła jako Komisja Mazura-Wasilewskiego, od nazwisk jej przewodniczących. Zakres jej działalności dotyczył wyłącznie lat 1948–1954 i spraw toczących się przed sądami wojskowymi. Tym samym wykluczano ponoszenie odpowiedzialności przez prokuratorów i sędziów działających w wymiarze sprawiedliwości w pierwszych latach tzw. Polski ludowej.

Za głównych „inspiratorów wypaczeń” i „współsprawców drakońskich wyroków” raport komisji uznał prezesa Najwyższego Sądu Wojskowego Wilhelma Świątkowskiego i jego zastępcę Aleksandra Tomaszewskiego. W czasie zarządzania przez nich wojskowym sądownictwem toczyły się pokazowe procesy, w których skazywano przedwojennych oficerów WP, takich jak generałowie Stefan Mossor, Jerzy Kirchmayer, Stanisław Tatar. Obaj funkcjonariusze byli obywatelami ZSRS, którzy po 1954 r. zostali „odwołani” do swojego kraju. Niemożliwe więc było ich ściganie. Komisja postulowała ukaranie jedynie trzech sędziów, odpowiedzialnych jej zdaniem za mordy sądowe. W postępowaniu prokuratorskim listę tę rozszerzono do kilkunastu nazwisk. Wobec kilkunastu postulowano obniżenie stopni wojskowych lub wydalenie z wojskowego wymiaru sprawiedliwości.

Już późną jesienią 1956 r. odwilż została wygaszona słowami Władysława Gomułki: „dość wiecowania”. Dotyczyło to też prób rozliczeń choćby części zbrodniarzy sądowych. W maju 1958 r. prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania wobec funkcjonariuszy pełniących funkcje sędziowskie. Uznano, że nie ma dowodów, iż „sędziowie działali w złym zamiarze, co jest warunkiem ich odpowiedzialności karnej za niesłuszne, bezpodstawne wyroki skazujące”.

Żadnych rezultatów nie przyniosły również prace komisji badającej działalność Sekcji Tajnej Sądu Wojewódzkiego dla m.st. Warszawy. Sędziowie tej komórki byli odpowiedzialni za tzw. procesy kiblowe organizowane w celach więzienia na Rakowieckiej. W skład powołanej w 1956 r. komisji wchodzili głównie funkcjonariusze stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. W raporcie wymieniono kilka nazwisk sędziów odpowiedzialnych za „gwałcenie praworządności”. Wśród nich była m.in. Maria Gurowska (lub Górowska-Zand). Skazała na śmierć m.in. gen. Augusta Emila Fieldorfa. Jej działalność w sądownictwie zakończyła się dopiero w 1970 r., gdy została zwolniona z Sądu Wojewódzkiego w Warszawie.

W latach dziewięćdziesiątych była „bohaterką” jednego z bardzo niewielu rozpoczętych procesów sędziów stalinowskich. W 1992 r. Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu wszczęła śledztwo w sprawie mordu sądowego na gen. Fieldorfie. Podczas toczących się przez kolejne trzy lata przesłuchań Gurowska twierdziła, że wydany wyrok śmierci był w pełni uzasadniony. Sugerowała, że „Nil” był odpowiedzialny za „mordowanie niewinnych ludzi”. Proces Gurowskiej rozpoczął się pod koniec 1997 r. Nie stawiła się na rozprawie. Proces przerwała jej śmierć w 1998 r.

Współpracownikiem Gurowskiej w sekcji tajnej był m.in. Igor Andriejew. Zatwierdził wyrok wydany na gen. Fieldorfa. Był jednym z twórców szkolącej stalinowskich sędziów Centralnej Szkoły Prawniczej im. Teodora Duracza. W 1989 r. został ujawniony jego wkład w procesy toczące się w ramach sekcji tajnej. Poza pozbawieniem członkostwa w prestiżowych organizacjach prawniczych nie wyciągnięto wobec niego żadnych konsekwencji prawnych. Zmarł w 1995 r. Podobną ścieżkę kariery przeszedł uczestniczący w tym samym procesie sędzia Emil Merz, który aż do 1962 r. zasiadał w Sądzie Najwyższym, a następnie zajął się pracą naukową. Zmarł w 1972 r.

Na liście stalinowskich sędziów, wobec których w 1956 r. postulowano wszczęcie postępowań prokuratorskich, znajdowały się nazwiska największych zbrodniarzy sądowych działających w latach 1948–1954. Wśród nich był m.in. Mieczysław Widaj. Służąc w Wojskowym Sądzie Garnizonowym w Warszawie, Wojskowym Sądzie Rejonowym w Łodzi i Najwyższym Sądzie Wojskowym, skazał na śmierć łącznie ponad 100 żołnierzy i działaczy podziemia niepodległościowego, m.in. mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, bp. Czesława Kaczmarka, a także asa polskiego lotnictwa, uczestnika bitwy o Anglię, Stanisława Skalskiego. Kilkadziesiąt wydanych przez niego wyroków wykonano. W 1957 r. został zwolniony z sądu i do emerytury pracował jako radca prawny. Zmarł w 2008 r. Miał zostać pochowany na cmentarzu na warszawskim Służewcu, na którym ukrywano zwłoki zamordowanych żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Po licznych protestach rodzina zdecydowała się na oddalone od Warszawy miejsce pochówku. Badacz zbrodni sądowych prof. Krzysztof Szwagrzyk w rozmowie z PAP podkreślił, że życiorys Widaja jest przykładem, iż „państwo polskie przez niemal dwie dekady nie było w stanie poradzić sobie z tym problemem, nie zdołało osądzić ludzi, którzy w latach czterdziestych i pięćdziesiątych wydawali wyroki śmierci w procesach politycznych”.

Rozliczenie wielu stalinowskich sędziów nie było możliwe ze względu na ich niemal masowe wyjazdy do Izraela. Pierwsi sędziowie wyjechali już w latach 1956–1959. Wśród nich był m.in. Gustaw Auscaler, który był sędzią składu orzekającego w procesie „Nila”. W Izraelu pracował jako prokurator. Kolejna fala wyjazdów funkcjonariuszy sądowych nastąpiła w latach 1968–1970. Wśród sędziów opuszczających PRL byli m.in.: Filip Feld (69 wyroków śmierci). Wiktor Adamski (właśc. Altschüler, 46 wyroków), Aleksander Warecki (właśc. Warenhaupt, 39 wyroków), Michał Salpeter (32), Leo Hochberg (25), Franciszek Kapczuk (Nataniel Trau, 25) oraz kilku innych funkcjonariuszy, którzy wydali po kilkanaście wyroków śmierci.

W pierwszych latach XXI wieku żyło wciąż kilkudziesięciu byłych stalinowskich prokuratorów i sędziów wojskowych. Wielu z nich przebywało na emigracji. Wśród opuszczających PRL był stalinowski zbrodniarz sądowy Stefan Michnik, który w latach 1952–1953 podpisał się pod blisko 30 wyrokami śmierci w procesach politycznych. Stefan Michnik jest prawdopodobnie ostatnim żyjącym sędzią stalinowskim, który wydawał wyroki śmierci. Od wielu lat jako obywatel Szwecji jest ścigany przez polski wymiar sprawiedliwości.

Śmierć, emigracja, niewydolność polskiego wymiaru sprawiedliwości, brak odpowiednich aktów prawnych, przeciąganie procedur ekstradycyjnych i procesów uniemożliwiły prawomocne skazanie któregokolwiek ze stalinowskich sędziów wojskowych i cywilnych wydających wyroki o charakterze politycznym. Sędziowie, w przeciwieństwie do funkcjonariuszy bezpieki i prokuratorów, są dotąd jedyną całkowicie nieosądzoną grupą komunistycznych zbrodniarzy działających w latach 1944–1956.

Dopiero pod koniec 1997 r. na podstawie nowelizacji prawa o ustroju sądów powszechnych uznano, że orzekanie przeciwko żołnierzom i działaczom podziemia działającym na rzecz niepodległego bytu Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1944–1956 uznano za równorzędne z pracą w GZI, UB i NKWD. Kolejna, uchwalona rok później, ustawa otwierała drogę do odebrania przywilejów emerytalnych sędziom wydającym w okresie PRL wyroki polityczne. W ciągu pięciu lat wydano 55 takich postanowień, ale tylko 11 z nich dotyczyło sędziów stalinowskich.

Również pod koniec lat dziewięćdziesiątych prawo do wydalania z zawodu przyznano Krajowej Radzie Sądownictwa. Złożonych zostało 30 tego rodzaju wniosków, spośród nich tylko cztery doprowadziły do procesu przed sądem dyscyplinarnym. Wydano jeden wyrok oznaczający wydalenie z zawodu, czyli de facto odebranie statusu sędziego w stanie spoczynku. Nieznane są powody umorzenia pozostałych spraw, ponieważ miały charakter niejawny. Ponadto w latach 1992–2003 odebrano status kombatantów kilkunastu byłym sędziom stalinowskim.

Niewielkie i czysto symboliczne rozliczenie zbrodni sądowych sprawiło, że w 2001 r. niemiecki Instytut Maxa Plancka Zagranicznego i Międzynarodowego Prawa Karnego uznał Polskę za jeden z krajów, który wobec funkcjonariuszy upadłego reżimu totalitarnego przyjął zasadę „względnej bezkarności”.

Stalinowscy sędziowie byli jednymi z głównych elementów machiny terroru działającej w latach 1944–1956. Wielu uczestników procesów uważa, że spełniane przez nich funkcje można określić jako drugorzędne wobec działań prokuratury, której przedstawiciele niemal wprost dyktowali sędziom wyroki. Kontrolowali także przebieg rozprawy, m.in. naciskając na to, by sędziowie nie dopuszczali do głosu oskarżonych.

Poza sędziami i prokuraturami ważnym „zabezpieczeniem” odpowiedniego dla władz komunistycznych procesu pokazowego byli nominalni obrońcy. Kazimierz Moczarski, żołnierz AK i autor pamiętnych „Rozmów z katem”, nazywał swojego „obrońcę” „pomocnikiem oskarżenia”.

Kolejnym elementem sądowej machiny zbrodni było dążenie do organizowania procesów w więzieniach, tak aby w wypadku przyjęcia przez oskarżonego zbyt „twardej postawy” możliwe było natychmiastowe zorganizowanie „przesłuchań”. Przedstawiciele bezpieki byli też obecni podczas procesów w gmachach sądów. Wśród nich był m.in. czołowy funkcjonariusz MBP i GZI Anatol Fejgin, który z racji pełnionych funkcji i postawy pozostałych uczestników procesu był faktycznym przełożonym sędziego, prokuratura i obrońcy. Ten rodzaj zależności w ramach zbrodniczej organizacji był dla wielu sędziów główną linią obrony. Usprawiedliwiali się, że wykonywali rozkazy lub ze względu na młody wiek i zmanipulowanie propagandą nie rozumieli ówczesnej sytuacji publicznej. Taką linię obrony przyjął m.in. Stefan Michnik, które w wywiadzie dla jednej ze szwedzkich gazet stwierdził: „Wierzyłem, że służę swojemu krajowi”.

W doktrynie prawa podstawą wszelkich rozliczeń z funkcjonariuszami państw totalitarnych jest zasada stworzona przez niemieckiego filozofa prawa, Gustava Radbrucha, który zajmował się odpowiedzialnością niemieckich zbrodniarzy narodowosocjalistycznych. W jego opinii popełniane przez nich zbrodnie wynikały często z bezwzględnego trzymania się litery prawa. „Prawem jest tylko coś, czego sens sprowadza się do bycia sprawiedliwym” – podkreślał Radbruch. Zasada ta ma swoje rozwinięcie w pracach polskich teoretyków prawa odnoszących się do odpowiedzialności sądów. Zdaniem profesor prawa Genowefy Rejman: „Sędzia nie musiał w takich sprawach [politycznych – przyp. red.] sądzić, mógł ze swej funkcji zrezygnować. Jeżeli tego nie uczynił, sądził wedle prawa, które prowadziło do zbrodni, to odpowiada za skutek swojego czynu”.

Cytaty ze źródeł na podstawie:

K. Szwagrzyk, „Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce 1944–1989”, Kraków 2005

D. Maksymiuk, „O rozliczaniu stalinowskich sędziów na fali +odwilży+ 1956 r.”, [w:] „Letnia Szkoła Historii Najnowszej”, Warszawa 2009

Ł. Bojko, „Kilka uwag o sądach tajnych stalinowskiej Polski”, [w:] „Studia nad Autorytaryzmem i Totalitaryzmem”, 2015

Michał Szukała (PAP)