„Bílá Voda” tylko potwierdza starą zasadę, że dobra powieść potrafi mówić prawdę, zmyślając ile wlezie.
Gdy jadąc ze Złotego Stoku do Paczkowa, skręci się z szosy nr 46 w lokalną drogę w kierunku wsi Kamienica, po prawej stronie wśród pól można ujrzeć imponujące zabudowania późnobarokowego klasztoru i kościoła. Te budynki znajdują się już w Czechach, ale granica przebiega dosłownie 10 m za kościołem.
Klasztor pijarów w Bílej Vodzie – bo tak nazywa się owa najdalej na północ położona miejscowość czeskiego Śląska – swoje osobliwe położenie zawdzięcza przegranym przez Habsburgów wojnom z Prusami, w wyniku których Prusy, raczej niespodziewanie dla siebie, zdołały przejąć większość ziem śląskich. W ten sposób w latach 50. XVIII w. zbudowany ledwie dwie dekady wcześniej klasztor (kościoła nie zdołano ukończyć przed wojną) znalazł się nagle w peryferyjnym, słabo skomunikowanym zakątku habsburskiego imperium. Mówiąc inaczej: granica przywędrowała pod klasztor i odcięła go od Śląska, któremu miał służyć.
Nic dziwnego, że pijarzy na początku XIX w. zamknęli w Bílej Vodzie kolejno seminarium i kolegium – nie było zapotrzebowania. Nie pomagały też oświeceniowe reformy państwowe, wymierzone w zakony. Klasztor przeżył jednak Austro-Węgry, funkcjonował do lat 30. XX stulecia, już w Czechosłowacji, działała w nim także żeńska kongregacja Schulschwestern von Unserer Lieben Frau, wygnana ze swojej siedziby we Wrocławiu. Po II wojnie światowej górzysta i lesista okolica dodatkowo opustoszała: na podstawie dekretów Beneša państwo czechosłowackie zmusiło do wyjazdu większość swoich niemieckojęzycznych obywateli, w tym również mieszkańców Bílej Vody.
Trudno powiedzieć, czy Polacy, spoglądający z drogi na Kamienicę w kierunku białowodzkiego klasztoru, wiedzieli, co się tam działo w latach, które nastąpiły po komunistycznym puczu w lutym 1948 r.Czescy staliniści postanowili bowiem, w ramach walki z reakcją i ze złogami byłych warstw panujących, rozprawić się z Kościołem katolickim. Częścią tej operacji stała się likwidacja życia zakonnego: w 1950 r. w ramach Akcji Ř (ř jak řeholnice – zakonnica) rozwiązano zakony żeńskie i skonfiskowano ich majątek, a tysiące sióstr internowano w warunkach zbliżonych do reżimu więziennego. Jednym z miejsc internowania stał się właśnie klasztor w Bílej Vodzie: umieszczono tam, w zrujnowanych budynkach i w wielkim tłoku, blisko 500 sióstr z rozmaitych zakonów (co oczywiste, o sprzecznych regułach i zadaniach).
Młodsze zostały zmuszone do zrzucenia habitów i podjęcia karnej pracy w pobliskich zakładach przemysłowych – doświadczyły przy tym aktów prześladowania i przemocy seksualnej. Starsze miały po prostu wymrzeć.
Powieści Kateřiny Tučkovej - kij w mrowisko
Taki jest mniej więcej punkt wyjścia powieści Kateřiny Tučkovej „Bílá Voda”, która ukazała się w Czechach w roku 2022 i okazała się wydarzeniem sporej rangi, w sensie zarówno literackim, jak i społecznym. Tučková dobrze się czuje w gatunku fikcji historycznej, lubi też – i potrafi – zakłócać dobre samopoczucie swoich rodaków, często będące rezultatem kłopotów z pamięcią (owszem, Czesi również mają swoje za uszami). Pisarka jest Morawianką, pochodzi z Brna – to ma znaczenie w realiach czeskich, silnie zdeterminowanych przez dominującą pozycję stolicy. Dlatego właśnie postanowiła przypomnieć o tragicznym losie niemieckojęzycznych cywilów – w tym, naturalnie, kobiet, dzieci i starców – gnanych w 1945 r. z Brna w tzw. pochodzie śmierci ku austriackiej granicy („Wypędzenie Gerty Schnirch”, wyd. oryg. 2009, wyd. pol. Afera 2019, przeł. Julia Różewicz). Dlatego też poświęciła pasjonującą prozę szeptuchom z morawsko-słowackiego pogranicza, które Prażanom musi zdawać się równie odległe co Ural albo pustynia Kara-kum („Boginie z Žítkovej”, wyd. oryg. 2012, wyd. pol. Afera 2015, przeł. Julia Różewicz).
Dlatego – w pewnym sensie – pojawiła się także „Bílá Voda”: Morawy to region tradycyjnie katolicki, stąd i powieść, którą w zasadzie dałoby się nazwać katolicką, przynajmniej w odniesieniu do duchowych, wspólnotowych wartości, które przekazuje. Tučková opowiedziała zresztą Czechom nie tylko historię o cynicznym, zbrodniczym prześladowaniu skromnych zakonnic; opowiedziała im również o tym, że ich współczesny, pozytywny autostereotyp – przekonanie o wyzwalającej wolności od religii w „najbardziej ateistycznym kraju świata” – jest w jakiejś mierze produktem komunistycznego terroru i nie mniej skutecznej propagandy.
Ale i to nie wszystko. Tučková fikcjonalizuje w „Bílej Vodzie” dzieje czeskiego Kościoła podziemnego, który – wobec represji ze strony państwa – działał w konspiracji i w tych szczególnych okolicznościach wytworzył pewne sposoby działania bardzo dalekie od katolickiej ortodoksji. Polski czytelnik może znać tę historię ze świetnego reportażu Tomasza Maćkowiaka „Byłam katolickim księdzem. Historia Ludmily Javorovej, kobiety wyświęconej w Czechach” (Znak 2022), jest to rzecz o kontrowersyjnym biskupie Felixie Marii Davídku (1921–1988), który, spędziwszy 14 lat jako więzień polityczny w stalinowskich kazamatach, postanowił działać wbrew prawu kanonicznemu, ale dla dobra zbiorowości wiernych – w latach 70. w ramach tajnej wspólnoty Koinótés wyświęcał na księży żonatych mężczyzn, wyświęcił także kobietę: Ludmilę Javorovą właśnie. Chodziło, rzecz jasna, o utrzymanie konspiracji, a ponadto o możliwość służby potrzebującym w zamkniętych społecznościach więzień czy szpitali psychiatrycznych. Davídek, miłośnik Teilharda de Chardina i zwolennik maksymalnej inkluzywności Kościoła, wyznaczył w ten sposób ścieżkę oddolnemu, autentycznemu formowaniu się wspólnot ludzi wierzących. Ten progresywny szlak został w dużej mierze porzucony i zapomniany po 1989 r. Ale nie wszędzie i nie zawsze: w dzisiejszych Czechach istnieją podobne, oddolnie stworzone wspólnoty katolickie.
Prawda przez zmyślenie, czyli potwierdzenie starej zasady
Taka wspólnota istnieje też w powieści Tučkovej – składają się na nią mocno już wiekowe siostry, które zamieszkują niewielką gromadką klasztor, gdzie niegdyś je internowano i dręczono. Współpracują one z pobliskim szpitalem psychiatrycznym, mieszczącym się w dawnym pałacyku lokalnego wielmoży. Co jakiś czas na próbę przyjmują do swego grona kobiety wymagające opieki i dojścia do siebie po rozmaitych życiowych katastrofach. Kobiety w rodzaju Leny, jednej z głównych bohaterek „Bílej Vody”, która trafia w mury klasztoru z polecenia pielęgniarki, wprost po desperackiej próbie samobójczej.
Lena, choć nastawiona jest do świata najeżonymi kolcami, uznaje, że spróbuje doprowadzić się do porządku wśród ekscentrycznych zakonnic. Chcąc nie chcąc, wchodzi w ich życie, ponieważ charyzmatyczna przywódczyni stada, siostra Ewarysta, widząc, że Lena nie nadaje się do pracy stricte fizycznej, zleca jej uporządkowanie klasztornego archiwum. Poznajemy więc dzieje Bílej Vody, wraz z Leną przeglądając archiwalne papiery: dokumenty, pisma urzędowe, listy, dzienniki. Tučková otwiera tym gestem czeluść czasu przeszłego; co ciekawe, nawiasem mówiąc, owe dokumenty są w dużej mierze apokryfami stworzonymi przez pisarkę. To tylko potwierdza starą zasadę, że dobra powieść potrafi mówić prawdę, zmyślając ile wlezie.
„Bílá Voda” jest właściwie książką o rodzinie: nie tej przyrodzonej, której nikt sobie nie wybiera, lecz tej drugiej, mozaikowej, którą tworzymy sobie sami z ludzi nam bliskich, na bazie przyjaźni i lojalności. Jest też – w sumie należało się tego spodziewać – historią o społecznej utopii, w której, mimo ciężaru traum, pierwsze skrzypce grają autentyczne ewangeliczne cnoty. Utopii jednak w ogromnej mierze kobiecej. Przez kobiety i dla kobiet utrzymywanej przy życiu.
Na koniec konieczna jest uwaga techniczna: po polsku ukazała się na razie tylko pierwsza część „Bílej Vody”. Druga część – będąca bezpośrednią kontynuacją – wyjdzie pod koniec marca. ©Ⓟ