Wśród przywódców, którzy z początkiem nowego stulecia zaczęli prowadzić Polaków w stronę niepodległości, obrodziło w jednostki wybitne. Jednak kwalifikacje na wodza narodu miał tylko Józef Piłsudski
W ciężkim momencie wewnętrznych swarów i tarć przybywa człowiek, posiadający niewątpliwe zaufanie szerokich mas, cieszący się rozległą popularnością, mogący na szerokie masy potężny wpływ wywrzeć. I właśnie z powodu tych potężnych wpływów na barkach Piłsudskiego spoczęła wielka, historyczna odpowiedzialność” – donosił czytelnikom „Kurier Polski” 11 listopada 1918 r. „Powraca do kraju nie jako przywódca wyczekiwany tylko przez pewne ugrupowania polityczne; cały naród wita go z nadzieją, że swoim autorytetem położy kres gorszącym waśniom partyjnym, że w decydującym momencie dziejowym skupi wszystkich pod jedną chorągwią dla jednego wielkiego wysiłku: aby odzyskać ojczyznę we właściwych granicach” – dodawano.
Entuzjazm, jaki zapanował wśród mieszkańców stolicy, którzy wyszli na ulice, by powitać Komendanta, potwierdzał powszechność tego oczekiwania. „Naród w tej biedzie jedno znajduje lekarstwo: Piłsudski. Od hiszpańskiej choroby (grypy hiszpanki – red.), od Niemców, od samolubstwa magnatów, głupoty polityków, od głodu i braku pieniędzy leczy ta uniwersalna recepta” – zapisał w pamiętniku 14 listopada 1918 r. endecki działacz Jan Zamorski. Ale nawet niecierpiący Piłsudskiego narodowcy podporządkowali się jego władzy, choć byli najlepiej zorganizowanym i najliczniejszym ugrupowaniem politycznym. „Jesteśmy znienawidzeni przez wszystkie żywioły rewolucyjne, które przeciw nam mocniej by się zmobilizowały i zacieklejszą prowadziłyby walkę, niż przeciw rządom istniejącym pod Piłsudskim. Słowem mielibyśmy walkę na wszystkie strony. Czy my, przy obecnym stanie organizacji sił naszych, moglibyśmy walkę taką wytrzymać? Przegralibyśmy ją z kretesem, a z nami Polska by przegrała” – tłumaczył Roman Dmowski w liście do Zygmunta Wasilewskiego.
Kiedy zaczynała się niepodległość, Polacy jak nigdy wcześniej byli zjednoczeni wokół jednej osoby, choć wielu darzyło Piłsudskiego nieufnością lub niechęcią. Jednak po raz pierwszy od ponad stu lat zgodnie uważali, że tylko on może być ich wodzem.

Ideał ze szlacheckich snów

Nie doszłoby do zgodnego przekazania władzy Piłsudskiemu, gdyby nie to, że Polacy wyczekiwali takiego lidera od pokoleń.
Jeszcze w czasach świetności Rzeczypospolitej zakorzeniła się w wyobraźni szlacheckich mas opowieść o rzymskim wodzu Lucjuszu Kwintusie Cyncynacie, wiodącym spokojny żywot ascecie i zbawcy ojczyzny. Według opisu Tytusa Liwiusza w „Dziejach Rzymu od założenia miasta” Cyncynat był dwukrotnie proszony przez lud i Senat o przyjęcie funkcji dyktatora, bo tylko w nim widziano wodza zdolnego ocalić republikę przed upadkiem. Po pokonaniu wrogów Lucjusz Kwintus zrzekał się władzy, po czym wracał do wiejskiego domku. Ta uwielbiana przez sarmatów legenda wytworzyła w nas ideał przywódcy na czas wojny. Rzeczą paradoksalną było, że w kraju, w którym kwitła anarchia, powszechnie uważano, iż w momencie zagrożenia władzę musi dzierżyć dyktator.
Gdy więc zaczynała się insurekcja kościuszkowska, było rzeczą oczywistą, że pokieruje nią naczelnik państwa Tadeusz Kościuszko. W 1830 r. zbuntowani mieszkańcy Warszawy wierzyli, że nowym Cyncynatem będzie gen. Józef Chłopicki. Gdy zawiódł i tak czekano na nowego dyktatora. „Wskrzesiciela narodu” – pisał Adam Mickiewicz w „Dziadach”. Przez długie lata emigracyjna lewica wierzyła, że zostanie nim Ludwik Mierosławski, lecz i on zupełnie nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
Te oczekiwania na nowo odżyły podczas I wojny światowej. Ale wybijający się na scenie politycznej polscy przywódcy nie posiadali kwalifikacji na Cyncynata. Poza jednym wywrotowcem.

Politycy i wojownik

Pod koniec XIX w., po pokoleniach powstańców, rząd dusz w narodzie dzierżyli coraz mocniej zwolennicy pracy u podstaw i współpracy z zaborcami. Krakowskim stańczykom taktyka ta dała miejsca w austriackim parlamencie, ministerialne teki i nawet okazjonalnie funkcje premiera. O ich politycznym liderze Agenorze Gołuchowskim Stanisław Cat-Mackiewicz pisał, że był „mężem stanu, któremu Polska więcej zawdzięczała aniżeli wodzom obu powstań w XIX w. razem wziętych”.
Pójście na współpracę z cesarzem Franciszkiem Józefem przyniosło autonomię Galicji, gdzie kwitła polska kultura i kształciły się państwowe kadry. Swobodnie mogły też tu działać partie polityczne. Ale autonomia nie zaspokajała ambicji Polaków. Politycy współpracujący z zaborcą przestawali budzić szacunek, gdy czasy stały się mniej spokojne, a nadzieje na niepodległość rosły. Wówczas wiatr historii zaczął dąć w żagle tych, którzy nie ukrywali, że marzy im się odrodzona Rzeczpospolita.
Jednak i oni nie wierzyli, że da się ją odbudować, wygrywając powstanie. Walkę zbrojną uważali za zbiorowe samobójstwo i upatrywali nadziei na przyszłość także w pracy u podstaw. „Państwo może stworzyć tylko naród zdrowy, silny, liczny, posiadający wydatną indywidualność, spójny i silnie do swej odrębności przywiązany” – twierdził w „Myślach nowoczesnego Polaka” w 1903 r. Roman Dmowski. „Państwo polskie stworzy przede wszystkim naród polski, z rdzennie polskiej ludności złożony, polską żyjący kulturą; gdy zdobędzie on odpowiednią siłę na zewnątrz i wewnątrz” – prognozował. Dla przywódcy endecji kluczem do niepodległości stał się nowoczesny nacjonalizm, którego nosicielem był budujący oddolnie struktury ruch narodowy. W mniejszej skali podobną drogą kroczyli Wincenty Witos oraz Ignacy Daszyński. Obaj działali na rzecz oddolnie budujących się wspólnot politycznych: ruchu ludowego oraz socjalistycznego. Łącząc pracę organizacyjną z ideową.
Pojawienie się partii grupujących narodowców, ludowców i socjalistów było nadążaniem za europejskimi trendami oddającymi w polityce to, jak zmieniały się społeczeństwa. Do tego świata Józef Piłsudski zupełnie nie pasował. Teorie polityczne, ideologie czy hierarchia w niczym go nie krępowały ani specjalnie frapowały – liczył się wyznaczony cel, a była nim niepodległość. Wszystko inne, nawet ludzie, którzy mu służyli, stanowiło jedynie narzędzia do jego osiągnięcia. „Rozmawiałem raz w życiu z Dmowskim (…). Powiedział mi, że Piłsudski miał »duszę wodza«” – zanotował Cat-Mackiewicz.

Stworzony do walki

„Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką. Rozumiesz chyba mnie” – pisał Piłsudski do Feliksa Perla we wrześniu 1903 r. Te emocjonalne wynurzenia traktował jako testament, gdyby zginął podczas próby obrabowania pociągu pocztowego na stacji kolejowej pod Bezdanami. „Nie rozpacz, nie poświęcenie mną kierują, a chęć zwyciężenia i przygotowania zwycięstwa” – podkreślał.
Ten list obrazował myśli i uczucia pchające Piłsudskiego do działania. Tak jak nigdy nie potrafił podporządkować się jakiemukolwiek zwierzchnikowi, tak sam bez problemu podporządkowywał sobie innych. Był urodzonym przywódcą, za którym inni chcieli z własnej woli podążać. „Tylem ludzi na to posyłał (akcje Organizacji Bojowej PPS – red.), tylem przez to posłał na szubienicę, że w razie, jeśli zginę, to będzie naturalną dla nich, dla tych cichych bohaterów, satysfakcją moralną, że ich wódz nie gardził ich robotą, nie posyłał ich jedynie jako narzędzia na brudną robotę, zostawiając sobie czystą” – pisał do Perla. Ale świadomość, że jego rozkazy przyniosły śmierć wielu, zbytnio mu nie ciążyła. „W społeczeństwie, które walczyć o siebie nie umie, które cofa się przed każdym batem spadającym na twarz, ludzie ginąć muszą nawet w tym, co nie jest szczytnym, pięknym i wielkim” – dodawał. Od ofiar ważniejsze było zwycięstwo – odzyskanie państwa.
Szukający klucza do osobowości Piłsudskiego bystry obserwator Stanisław Cat-Mackiewicz twierdził, iż do działania, poza władczym charakterem, pchały go też emocje mające swoje źródło w przeszłości. Syn powstańca styczniowego żył tym zrywem, jakby sam brał w nim udział. „Matka, nieprzejednana patrjotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu i zawodów z powodu upadku powstania, owszem wychowywała nas, robiąc właśnie nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem ojczyzny” – opisywał w broszurze „Jak stałem się socjalistą?” Józef Piłsudski. „Zawsze tak jest, że uczucie patriotyczne obleka się w jakiś kształt; Polskę, ojczyznę widzi się przez coś, tak jak ludzie widzą swe dzieciństwo przez jezioro lub przez las, lub przez dzwonki sanek, lub przez biedę, nędzę czy kłótnie rodziców. Piłsudski widział swą ojczyznę, pojmował miłość do Polski właśnie przez widok tych rozpaczliwych, bohaterskich bojów 1863 roku. Nie można było w jego obecności temu rokowi wygrażać pięścią” – pisał Mackiewicz.
Piłsudski powstanie styczniowe czcił, a listopadowego nie cierpiał. Wedle relacji osób z jego otoczenia studiując przebieg dawnych wojen i dokształcając się z dziedziny taktyki militarnej, nie mógł znieść faktu, iż mając tak znakomitą armię, Polacy ponieśli wówczas sromotną klęskę. „Natomiast rok 1863 było to stworzenie z niczego siły, która w szachu trzymała Rosję. Piłsudski wiedział, że mimo wszystkich niedociągnięć 1863 rok dokonał militarnego cudu” – zauważał Cat-Mackiewicz.
Nie dodając, że wszystko wskazywało na to, iż Piłsudski wierzył, że sam jest w stanie dokonać cudu jeszcze większego. A nic lepiej nie prowadzi do celu od przemożnej chęci działania połączonej z irracjonalną wiarą w przyszły sukces. Acz by go osiągnąć, potrzebne są jeszcze odpowiednie umiejętności.

Talent do bycia legendą

„Główna metoda jego taktyki to brak wspólnego języka z ludźmi, którymi kierował, którymi się posługiwał. On myślał mową olbrzymów, oni szwargotali między sobą gwarą Pigmejów. Główna cecha jego charakteru to dziwna stałość i niezmienność poglądów. Główna cecha jego polityki to górowanie w niej zagadnień całości Polski, a więc zagadnień polityki zagranicznej, nad wszystkimi innymi” – podsumowywał Cat-Mackiewicz swe wieloletnie obserwacje i studia poświęcone Marszałkowi, sam także ulegając jego czarowi.
Osobowość i urok sprawiały, że Piłsudski błyskawicznie stawał się postacią legendarną. Także dla tych, którzy o nim tylko słyszeli. Jeszcze nim ukończył czterdziestkę, stał się bohaterem polskich rewolucjonistów związanych z ruchem socjalistycznym. Pamiętano, że w ciągu kilku lat zdążył rozwinąć druk i kolportaż partyjnego pisma „Robotnik”. Kiedy zaś w 1904 r. zaczęła się w Rosji rewolucja, towarzysz „Wiktor”, po tym jak został szefem Organizacji Bojowej PPS, stał się najbardziej poszukiwanym wywrotowcem w imperium. Dowodzeni przez niego bojowcy przeprowadzili ok. 600 zamachów na carskich urzędników, policjantów i żołnierzy. Dokładając do tego ponad 500 napadów na banki, pociągi i urzędy. Łączenie terroryzmu politycznego z rabowaniem pieniędzy stale zarzucał Piłsudskiemu jego największy oponent Roman Dmowski. „Moneta! Niech ją diabli wezmą, jak nią gardzę, ale wolę ją brać tak jak zdobycz w walce, niż żebrać o nią u zdziecinniałego z tchórzostwa społeczeństwa polskiego, bo przecież jej nie mam, a mieć muszę dla celów zakreślonych” – tłumaczył się Piłsudski w liście do Perla. Rabowanie pieniędzy w oczach mieszczan czy inteligencji nie uchodziło za powód do chwały. Mimo to do Piłsudskiego nigdy nie przylgnęła na trwałe łatka bandyty. Żył skromnie, do dóbr materialnych nie przykładał wagi, a zdobyte pieniądze szły na działalność rewolucyjną.
Widowiskowe czyny zaprocentowały uwielbieniem ze strony lewicowców. Choć Piłsudski nie ukrywał dystansu wobec socjalistycznej ideologii. „Byłem wówczas w gimnazjum wileńskiem, należałem do kółka »Spójnia«, zawiązanego kilka lat przedtem, i razem ze swymi kolegami uległem modzie socjalistycznej, którą nam przywieźli starsi koledzy, studenci uniwersytetu petersburskiego. Otwarcie wyznaję, że była to moda, bo inaczej trudno mi nazwać epidemię socjalizmu, która ogarnęła umysły młodzieży rewolucyjnie, czy tylko opozycyjnie usposobionej” – przyznawał już w 1903 r. na łamach lwowskiego pisma „Promień”.
Kilkanaście lat później jasne stało się, że z PPS miał po prostu po drodze, bo ta partia – w przeciwieństwie od endecji czy ludowców – była gotowa do walki z caratem. Inna sprawa, że pod wpływem „Wiktora” Polska Partia Socjalistyczna stała się organizacją zrzeszającą patriotów. Mocno się różniąc w podejściu do narodowego państwa od zachodniej czy nawet rosyjskiej lewicy. Jednak nawet porzucenie przez Piłsudskiego socjalizmu dla „przystanku niepodległość” nie zniszczyło jego legendy w PPS. Co więcej, bardzo szybko zaraziło się nią całe polskie społeczeństwo.

Jedyny niezłomny

Nikt nie odmawiał Romanowi Dmowskiemu, Wincentemu Witosowi, Ignacemu Daszyńskiemu czy Ignacemu Paderewskiemu politycznych talentów. Ale żadna z tych postaci nie mogła równać się z Komendantem.
To, że potrafił być elastyczny, udowodnił, szukając współpracy z wywiadami japońskim i austriackim. Za każdym razem oferując mało, potrafił wiele zyskać: najpierw broń i pieniądze na działalność Organizacji Bojowej PPS, a potem, dzięki opiece austriackiego Biura Ewidencyjnego (oficjalna nazwa wywiadu wojskowego), mógł tworzyć w Galicji paramilitarne organizacje kształcące kadrę dla przyszłej polskiej armii.
Długi czas to, co osiągał, prezentowało się mizernie. Przecież Pierwsza Kompania Kadrowa, przekraczając 6 sierpnia 1914 r. granicę zaboru rosyjskiego, liczyła ledwie 144 żołnierzy. Pierwotny plan Piłsudskiego, że uda mu się wzniecić powstanie w Kongresówce, nie wypalił. Rok później tak podsumował tę porażkę: „Szabla nasza była mała, że nie była godna wielkiego, dwudziestomilionowego narodu – nie nasza w tym wina. Nie stał za nami naród, nie bojący się spojrzeć olbrzymim wypadkom w oczy”.
Przerzucenie odpowiedzialności na naród było wygodnym wybiegiem, lecz Piłsudski potrafił się uczyć na błędach. Dzięki zgodzie Państw Centralnych udało się stworzyć zaczątek polskiej armii w postaci trzech brygad. Bitwy, w których wzięły udział, m.in. pod Łowczówkiem, Rokitną czy Kostiuchnówką, budowały wśród Polaków poczucie wiary we własne siły. Efekty współpracy z Niemcami i Austriakami nie sprawiły jednak, by Piłsudski czuł się lojalny wobec zaborców. Wszystkie swoje działania podporządkował zasadzie: dawać jak najmniej i brać jak najwięcej.
Kiedy Państwa Centralne zapowiedziały 5 listopada 1916 r. utworzenie Królestwa Polskiego, rządzonego przez Tymczasową Radę Stanu, zgodził się objąć w niej stanowisko szefa departamentu wojskowego. Znamienne, że gdy Rosję ogarnęła rewolucja, a Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę Niemcom, na spotkaniu dla oficerów Legionów zwołanym 2 lipca 1917 r. oznajmił: „W interesie Niemców leży przede wszystkim pobicie Aliantów, naszym – by Alianci pobili Niemców”. Po czym dodał: „Właściwie Niemcy tę wojnę już przegrały”.
Tydzień później Berlin ogłosił tworzenie Polnische Wehrmacht. Niemcy zażądali od legionistów złożenia przysięgi wierności cesarzowi Wilhelmowi II. Takiej okazji do opuszczenia obozu Państw Centralnych Piłsudski nie zamierzał przepuścić. Demonstracyjnie zaprotestował i wezwał podwładnych do odmowy złożenia ślubowania. Kryzys przyniósł bunt legionistów z Pierwszej i Trzeciej Brygady, których osadzono w obozach internowania, a Komendant trafił do twierdzy w Magdeburgu. Efektowne zerwanie z dotychczasowym sojusznikiem okazało się nie tylko mistrzowskim pociągnięciem pozwalającym przejść na stronę zachodnich aliantów. Stanowiło dopełnienie budowanego przez lata mitu niezłomnego wodza i patrioty.
W oczach Polaków mniejszy lub większy autorytet swoimi działaniami zdobyli: Dmowski, Witos, Daszyński, Paderewski czy tak popularny na Śląsku Wojciech Korfanty. Ale żaden z nich nie rozbrajał carskich żandarmów. Żaden nie dowodził polskim wojskiem na froncie, wygrywając bitwy. Żaden nie mógł o sobie powiedzieć, iż otwarcie stawiał czoła rządom wszystkich trzech zaborców i został za to uwięziony.
Tymczasem trwała wojna i nikt nie miał wątpliwości, że odrodzona Polska będzie musiała walczyć o kształt granic. W świadomości społecznej, gdy przyszłość republiki była zagrożona, mógł ją ocalić tylko nowy Lucjusz Kwintus Cyncynat, a nie ideolog wizjoner, światowej sławy artysta czy propagator sprawiedliwości społecznej. Naród chciał wodza potrafiącego bić wroga. A taki był tylko jeden.