Do ziszczenia się mickiewiczowskiego snu o „wojnie powszechnej” potrzeba było w Europie stulecia nudnego pokoju, rozkwitu nacjonalizmu i kilku wywrotowców, którzy wspięli się na szczyty władzy.
Tysiąc dziewięćset dziesiąty był rokiem pokojowym i pomyślnym” – pisze w książce „Sierpniowe salwy” Barbara W. Tuchman. A w księgarniach, dodaje, pojawiła się książka „Wielka iluzja” Normana Angella, który udowadniał, że wojny nie będą więcej wybuchać. Wykazywał on, że za sprawą finansowej i ekonomicznej zależności państw zwycięzca ucierpiałby w takim samym stopniu co pokonany. Więc konflikty – konkludował – przestały się w końcu opłacać.
Jeżdżący po świecie i przyjaźniący się z politykami redaktor naczelny paryskiego wydania gazety „Daily Mail” miał w zasadzie stuprocentową rację. Podobnie jak milioner z Kongresówki Jan Bloch. Dwanaście lat wcześniej na kartach „Przyszłej wojny” ostrzegał, że będzie ona niszcząca dla każdego państwa biorącego w niej udział. „Wskutek udoskonalenia broni, wprowadzenia pocisków wybuchowych i małokalibrowych karabinów, a także wobec rozmiarów, do jakich dojść mogą działania wojenne armii milionowych, wojna przyszła ciągnąć się będzie przez lat wiele” – prorokował. A to oznaczało wykrwawienie całych narodów.
Pozostało
96%
treści
Powiązane
Reklama