Ziemie polskie były dla Bonapartego tylko kartą przetargową w negocjacjach z mocarstwami, a polscy żołnierze – mięsem armatnim, i to nie zawsze wykorzystywanym w dobrej sprawie
/>
/>
„Dał nam przykład Bonaparte...” – mamy go w hymnie, w dodatku w kontekście nadziei, zwycięstwa i wolności, więc nijak nie możemy go zignorować. Ale co można jeszcze powiedzieć o człowieku, o którym mówi się od ponad 200 lat? Historycy opisali i przeanalizowali wnikliwie nie tylko jego życie, karierę polityczną, metody dowodzenia na polu walki, ale też w zasadzie każdą parę bielizny, jaką kiedykolwiek nosił.
Wynika z tego, że do Napoleona wypada podejść nie tyle do strony faktów (te są znane), ile od strony emocji: niewielu ludzi sprzed wieków wciąż wywołuje tak szeroką gamę uczuć, od fanatycznej miłości do równie fanatycznej nienawiści. To jest ciekawe, świadczy bowiem o tym, że Bonaparte został zapamiętany nie jako człowiek, lecz jako postać symboliczna; jego niesławny upadek zbiegł się w czasie z pierwszą falą europejskich nacjonalizmów – a nawet przyczynił się do ich sukcesu. Każda zaś z tych narodowych ideologii wpisała cesarza Francuzów w swój system wartości jako bohatera (to przypadek polski) lub (częściej) jako demona. Oczywiście Napoleon także ciężko pracował na swój mit i wszelkimi środkami, dopóki się dało, wspierał jego trwałość.
Szlachetny dzikus
Innymi słowy tym, co może uczynić współczesny historyk w dużym, syntetycznym, ale też popularyzatorskim opracowaniu o Bonapartem, jest próba wysupłania człowieka z kokonu mitologii. Tego zadania podjął się Adam Zamoyski, polsko-brytyjski badacz i publicysta, specjalista od historii politycznej XIX-wiecznej Europy. Udało mu się – jego książka to fascynująca lektura.
Zamoyski już swoimi wcześniejszymi pracami – szczególnie „Świętym Szaleństwem” („Święte Szaleństwo. Romantycy, patrioci, rewolucjoniści 1776–1871”, Wydawnictwo Literackie 2015, przeł. Michał Ronikier) oraz „Urojonym widmem rewolucji” („Urojone widmo rewolucji. Tajne spiski i tłumienie ruchów wolnościowych 1789–1848”, Wydawnictwo Literackie 2016, przeł. Michał Ronikier) – udowodnił, że świetnie się czuje tam, gdzie fakty spotykają się z ideologią. Oraz że potrafi, mimo pewnej zgryźliwości, pozostać bezstronnym, uważnym narratorem. Postać Napoleona, rzecz jasna, była wyzwaniem dla tej bezstronności: „Polski dom, angielskie szkoły, wakacje z francuskimi kuzynami – wszystko to sprawiło, że już od najmłodszych lat stykałem się z jaskrawo sprzecznymi wizjami Napoleona: nadludzkiego geniusza, ucieleśnienia romantycznej wizji boskości, nikczemnego potwora czy paskudnego, małego despoty” – pisze autor w przedmowie. „Pod wpływem krzyżowego ognia fantazji i uprzedzeń nauczyłem się podchodzić ze zrozumieniem do każdego z tych poglądów, ale nie byłem i nie jestem w stanie przyjąć żadnego z nich za własny” – dodaje.
„Napoleon. Człowiek i mit” to potężna kolubryna – prawie 900 stron tekstu z mnogością przypisów – trudno więc zdawać drobiazgową relację z lektury. Zamiast tego chciałbym zasugerować parę s p o s o b ó w, w jakie można czytać książkę Zamoyskiego. W jednej potężnej narracji jest bowiem upakowane przynajmniej kilka równoległych, przeplatających się opowieści.
Pierwsza z nich to historia o niesłychanym społecznym awansie – i towarzyszącym mu szczęśliwym trafie. Napoleone Buonaparte urodził się w 1769 r. w jednym z najbardziej zapyziałych zakątków południowej Europy. Wprawdzie w rodzinie o szlacheckich korzeniach, ale owo „szlachectwo” na Korsyce, w ubogim, przedfeudalnym, klanowym systemie, opartym na wendecie i handlu wymiennym, znaczyło niezupełnie to samo, co na kontynencie: „Protoplastą [Napoleona] był Gabriele Buonaparte, do którego w XVI wieku należała największa rezydencja w Ajaccio, złożona z dwóch pokoi i kuchni usytuowanych nad sklepem oraz magazynem i obejmująca niewielki ogród, a także rosnące w nim drzewo morwy”. Francja zainteresowała się Korsyką akurat w momencie, gdy – w wyniku procesów, które doprowadzą wkrótce do rewolucji – rozluźniła się struktura francuskiego społeczeństwa; tylko dzięki temu (i dzięki staraniom swego ojca) młody Korsykanin Napoleone, „szlachetny dzikus” o oliwkowej karnacji, posługujący się mową Pascala, Moliera i Racine’a z błędami i ze straszliwym, cudzoziemskim akcentem, mógł rozpocząć edukację w szkole wojskowej w Brienne, a potem dołączyć do prestiżowej paryskiej École Militaire. Kariery w rodzaju tej, która stała się udziałem Bonapartego, przydarzają się w momentach, gdy rozpada się stary ład, a nowy jeszcze czeka na uformowanie (wspomnijmy naszą transformację ustrojową) – rewolucja francuska nie tylko rozbiła dawne hierarchie, ale też, całkiem przyziemnie, sprawiła, m.in. za pomocą gilotyny, że tu i ówdzie, np. w środowisku kadry oficerskiej, zwolniło się sporo miejsca: dwudziestoparoletni Napoleone miał sposobność wykazać się dla dobra Republiki jako wybitny taktyk artyleryjski podczas oblężenia Tulonu, bo brano do armii wszystkich, nawet tych najzieleńszych, byleby posiadali komplet kończyn. Tyle że Napoleon nie zamierzał być po prostu paproszkiem niesionym z wiatrem historii – zamierzał sam tę historię pisać.
To nas prowadzi do dwóch kolejnych opowieści. Pierwsza z nich to rzecz o sile charakteru. Druga: o głębokiej niepewności własnej społecznej pozycji.
Cudotwórca i państwowiec
Napoleon był człowiekiem opętańczo pracowitym. W życiu cywilnym oznaczało to, że harował r a z e m z urzędnikami i ministrami, zamęczając ich pytaniami, wątpliwościami i koncepcjami w dzień i w nocy. Na polu walki z kolei był wszędzie tam, gdzie jego żołnierze, walcząc z nimi ramię w ramię, gotów wykombinować taktyczne wyjście z największej opresji, stworzyć coś z niczego. Nie miał natomiast w zwyczaju, nawet jako młody oficer, słuchać rozkazów, „nie myślał jak żołnierz ograniczający się do wykonywania powierzonych mu zadań”. Wręcz przeciwnie: od początku – co dało się zauważyć zwłaszcza podczas kampanii włoskiej w latach 1796–97 – kierował się własnym planem, uprawiając prywatną politykę. I wygrywał. „Wiedział (...), kiedy upierać się przy swoim zdaniu i zastraszać niechętnych, żeby nie dać za wygraną (...). Na wojnie, podobnie jak w innych krytycznych sytuacjach, ludzie szybko gromadzą się wokół człowieka, który zdaje się wiedzieć, co robi, a pewność siebie Buonapartego działała jak magnes”. Dał Francji i swojej armii zwycięstwo. „Nazwisko Bonaparte, znane [po kampanii włoskiej] niebawem w całym kraju, stało się synonimem heroizmu, geniuszu i zwycięstwa”. Zabłysnął przy tym charyzmą, która miała dać mu w przyszłości tron.
Wspinając się na kolejne piętra prestiżu i zyskując coraz więcej potęgi, nie mógł nie myśleć o tym, dlaczego wszystko to akurat jemu się przydarza – nawet jako cesarz, nawet u szczytu manii wielkości, wciąż pozostawał mrukliwym chłopcem z korsykańskiego zadupia. Z urodzenia był nikim, a zatem nie mógł odziedziczyć królewskiego posłannictwa. Miał więc do dyspozycji wiarę w przypadek bądź w przeznaczenie. Wybrał naturalnie przeznaczenie, bo nie mógł inaczej. Na przełomie XVIII i XIX stulecia następowała powolna zmiana w definiowaniu czynników leżących u podstaw sprawowania władzy; rewolucja francuska i Napoleon znacząco ten proces przyspieszyli – legitymizacja władzy mogła czerpać nie tylko z tradycyjnych źródeł (czyli z arystokratycznej, rodowej genealogii), lecz także ze wspomnianej już charyzmy oraz racjonalnego, biurokratycznego myślenia o państwie, którego rządzący są emanacją całego logicznego systemu. Napoleon, budując i utrwalając swoją pozycję, korzystał z obu tych inspiracji – jego karierze towarzyszyła wyrafinowana, propagandowa praca nad wizerunkiem cudotwórcy i państwowca. Po wyniesieniu na cesarski tron tendencja się zmieniła: Bonaparte zbudował wokół siebie i swojego dworu doskonałą monarchistyczną i l u z j ę (można to prześledzić w ikonografii, przyglądając się temu, jak zmieniały się portrety Napoleona). Kiedy jednak pod koniec pierwszej dekady XIX stulecia zaczęły się kłopoty, okazało się, że w cesarski miraż wierzył mało kto (być może tylko Polacy), i że podstawą napoleońskiej władzy znów musi być charyzma. Tyle że właśnie ta presja (obok cech osobowościowych władcy, który, choć serdeczny i hojny, miewał poważne problemy z empatią i ze zrozumieniem cudzych intencji) powodowała, że Napoleon, w obawie przed tym, że straci poparcie narodu i wojska, nie mógł się cofnąć nawet o krok. A każdy krok w kierunku Moskwy cementował jego klęskę.
Świecki zbawiciel Europy
Każda władza to teatr, ale Bonaparte istotnie uwierzył, że jest kimś w rodzaju świeckiego zbawiciela Europy, i że daje mu to prawo do traktowania innych ludzi i innych krajów jak figurek na szachownicy. To poczucie misji wsparły oświeceniowe lektury budujące sentymentalny obraz bohatera, który realizuje się w doczesnej służbie i poświęceniu sprawie państwa i narodu, oraz traktaty filozoficzne skupiające się na racjonalnym materializmie wielkich społecznych projektów. W dodatku prócz fascynacji Bonaparte budził też grozę jako pogrobowiec rewolucji – a rewolucja była dla większości Europejczyków przełomu wieków niepojętym, przerażającym kataklizmem, nie zaś światełkiem nadziei; rewolucja nie tyle zrealizowała ideały oświecenia, ile je skompromitowała i utopiła we krwi. W sumie Napoleon mógł się przydarzyć Europie tylko w tym konkretnym momencie. I przydarzył się. Stał się fragmentem opowieści o wyboistej ścieżce ku nowoczesności, skłaniając niektórych do ponownego – gruntownego – przemyślenia idei postępu. A także determinizmu: bo w historii Napoleona mnóstwo jest takich momentów, w których ma się wrażenie, że jakaś niewidzialna siła pchała go w przód, eliminując kolejne możliwości wyboru. To cecha każdego opisu dokonanego post factum, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że opowieść o Bonapartem przypomina lejek, po którego ściankach wszystkie wątki spływają ku ciasnemu wylotowi i kończą zamknięte w butelce.
A co ze sprawą polską? – zapytacie. Zamoyski podchodzi do niej na chłodno, wskazując, że nie miała dla Napoleona realnego znaczenia ani w 1797 r., gdy Dąbrowski formował u jego boku Legiony Polskie we Włoszech, ani w roku 1807, gdy powstało kadłubowe Księstwo Warszawskie, ani w roku 1812, gdy armia napoleońska ruszyła na Wschód. Ziemie polskie były dla Bonapartego wyłącznie kartą przetargową w negocjacjach z mocarstwami, a polscy żołnierze – przeważnie mięsem armatnim i to nie zawsze wykorzystywanym w dobrej sprawie (przypomnijmy rzeź powstania niewolników na Santo Domingo). W sumie więc zabawnie się składa, że mamy go w hymnie. Może na część pani Walewskiej? W końcu urodziła mu syna, który został w dorosłym życiu wybitnym politykiem. Francuskim.
Adam Zamoyski, „Napoleon. Człowiek i mit”, przeł. Michał Ronikier, Wydawnictwo Literackie 2019