W 1908 r. rewolucja dogorywała, ale bardzo powoli. Aresztowania bardzo przetrzebiły szeregi powstałej cztery lata wcześniej Organizacji Bojowej PPS – ta jednak wciąż istniała, jej członkowie dokonywali zamachów raz na kilka dni (w 1906 r. były to nawet trzy zamachy dziennie), a rosyjskie siły policyjne w Królestwie Polskim pozostawały w sporym stopniu sparaliżowane. Ale nie było już możliwości kontynuacji walki metodą zamachów – te, do których dochodziło, odbywały się siłą rozpędu; również dlatego, że nikt nie był już w stanie kontrolować działalności dobrze uzbrojonych, świetnie przeszkolonych i zaprawionych w akcji prowincjonalnych komórek organizacji.
Józef Piłsudski zdawał sobie z tego sprawę i od kilku miesięcy bojówka zajmowała coraz mniej miejsca w jego planach. Dostarczała co prawda niezbędnych środków na konspiracyjną działalność, ale we wrześniu 1908 r. już tylko to stanowiło sens jej istnienia. Piłsudski zaangażował się w nowy projekt. W Galicji, w zasadzie legalnie, Kazimierz Sosnkowski – dawny bojowiec, a przyszły Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych – w tym właśnie momencie pracował nad stworzeniem Związku Walki Czynnej – organizacji, która z założenia miała stworzyć kadry dla przyszłego wojska polskiego. Sosnkowski potrzebował dwóch rzeczy: pieniędzy i autorytetu, którym skusiłby członków. I jedno, i drugie mógł zaoferować Piłsudski. Drugie natychmiast, pierwsze zaś musiał jakoś zdobyć. Mniej więcej pod koniec 1907 r. zaczął w jego głowie tlić się plan dużego skoku na rosyjskie pieniądze.
„W 1908 r. pojawiła się paląca potrzeba zdobycia funduszów na akcję Kazimierza Sosnkowskiego we Lwowie. Organizował on wówczas Związek Walki Czynnej, który miał za zadanie szkolić młodych ludzi do walki, według metod ściśle wojskowych. Był to plan po myśli Piłsudskiego, pozwalający na przygotowanie się do wojny europejskiej, a wojna taka – jego zdaniem – mogła wybuchnąć w ciągu najbliższych lat. Pieniądze trzeba było więc zdobyć w drodze odebrania od rządu carskiego choćby małego ułamka tego, co Rosja wyciskała z Polski w formie podatków i nagminnie stosowanych kar pieniężnych. Piłsudski postanowił dokonać napadu na pociąg na stacji Bezdany” – wspominała Aleksandra Szczerbińska, niezadługo Piłsudska, która miała w tym napadzie odegrać swoją rolę.
Szczerbińska wspominała dalej, że była to najbardziej ambitna z akcji OB PPS. To nieprawda. Do napadów na pociągi dochodziło wówczas kilkukrotnie, a strategicznym arcydziełem była w tej kwestii akcja pod Rogowem 6 listopada 1906 r. – błyskotliwie dowodzona przez jednego z najwybitniejszych bojowców, Józefa Montwiłła Mireckiego, i perfekcyjnie wykonana przez kilkudziesięciu podległych mu robotników z organizacji. Biorący w niej udział Jan Kwapiński bez żadnej przesady określał ją jako „największe starcie polskiego oddziału z Rosjanami od czasu Powstania Styczniowego”.
Planując swoją akcję, Piłsudski oparł się niemal w stu procentach na planie Mireckiego. Bojowcy zostali podzieleni na cztery grupy. Pierwsza, w chwili gdy pociąg zwalniał, wjeżdżając na stację, miała unieszkodliwić wojskową obstawę, wrzucając bombę przez stłuczone wcześniej okno do przedziału. Druga miała zabezpieczyć tyły – zgromadzić i pilnować przypadkowych podróżnych, wcześniej zaś odciąć łączność telefoniczną i telegraficzną. Trzecia miała się zająć lokomotywą i torami, sterroryzować obsługę pociągu, tory zaś wysadzić, by lokomotywa nie mogła odjechać. Czwarta wreszcie miała się włamać do przedziału pocztowego, złamać opór ochrony i przejąć pieniądze.
Zamysł wydawał się prosty i dobrze przetestowany w praktyce. Dodatkowo jego sprawne wykonanie zdawało się zagwarantowane przez wzięcie do udziału w akcji naprawdę ścisłej elity bojowców. Walery Sławek, Aleksander Prystor i Tomasz Arciszewski – przyszli premierzy – byli wówczas krewkimi, wsławionymi w napadach, zabójstwach i brawurowych ucieczkach z więzień konspiratorami, ale nie tylko oni brali udział w walce. Józef Kobiałko i Edward Gibalski często stanowili zabójczy i brawurowy tandem. Pierwszy z nich został później szefem zbrojnego ramienia Polskiej Organizacji Wojskowej – Oddziału Lotnego Wojska Polskiego – drugi zaś poległ jako oficer ułanów Władysława Beliny-Prażmowskiego w czasie I wojny światowej. Aleksander Lutze-Birk i Czesław Świrski byli z kolei pirotechnikami bojówki, przy czym ten pierwszy genialnym – wiele już mówił jego pseudonim: Dynamit Piroksylinowicz. Co interesujące, w czasie Powstania Warszawskiego w jego mieszkaniu przechowywano sprzęt łączności Komendy Głównej Armii Krajowej, po wojnie zaś był on członkiem Klubu Krzywego Koła. Nie byle kim była również Aleksandra Szczerbińska. W tamtym momencie miała ona nieporównywalnie większe doświadczenie w akcji niż jej przyszły małżonek. Była mianowicie szefową „techniki” bojówki – dowodziła setkami kobiet, ale też osobiście transportowała pod suknią kilogramy broni i materiałów wybuchowych.
Wśród takich osobowości paradoksalnie pewnym problemem wydawał się sam Piłsudski. Był najbardziej doświadczonym konspiratorem, ale nigdy wcześniej nie uczestniczył w bezpośredniej akcji. Był to zresztą drugi powód zorganizowania całego napadu – zgodnie z ustaleniami szefem bojówki nie mogła być osoba bez doświadczenia w tej materii. Bezdany oprócz kwestii finansowych miały na celu uzasadnienie przywódczej roli Piłsudskiego. O jego dość słabym rozeznaniu w bojowej materii świadczy już choćby to, że akcja pod Bezdanami planowana była niemal przez rok, podczas gdy doświadczonym bojowcom wystarczały na to najwyżej tygodnie.
Relacjonuje dalej Szczerbińska: „Wieczorem 26 września sześciu ludzi ze Sławkiem na czele, wsiadło do pociągu idącego przez Bezdany. Mieli oni zająć się eskortą wagonu pocztowego, podczas gdy reszta zamachowców dotarła do Bezdan w pojedynkę lub parami, i tam czekała na pociąg. Jeden z nich, Franciszek Gibalski [Edward Gibalski miał pseudonim „Franek” – przyp. red.], zabawiał się flirtem z jakąś Żydóweczką, drugi chrapał na ławie, udając pijanego. Piłsudski i Prystor przygotowali petardy. Jerzy Sawicki czekał z bryczką obok stacji. Ja i Prystorowa czekałyśmy na nich w dwóch oddzielnych chatach, wynajętych na letnisko. Prystorowa w Borkach, ja w Jedlince”.
Aleksandra Szczerbińska nie była więc naocznym świadkiem rozgrywających się tego wieczora wydarzeń. Według jej wersji, którą z pewnością znała z bezpośredniej relacji przyszłego małżonka: „Nastąpiła krótka wymiana strzałów, jeden żołnierz został zabity, pięciu było rannych. Moment zaskoczenia wykorzystany został w stu procentach; Sławek ze swoimi ludźmi rozbroił eskortę w mgnieniu oka. Pasażerów i urzędników kolejowych pilnowano pod rewolwerami, przecięto druty telefoniczne i zablokowano sygnały. Piłsudski, Arciszewski i Prystor weszli do wagonu pocztowego, rozwalili dynamitem żelazne skrzynie i załadowali pieniądze w worki. W oddali dał się słyszeć odgłos drugiego pociągu. Czasu już wiele nie było. Skoczyli na bryczkę i cwałem ruszyli w las. Tam rozdzielili się. Arciszewski i Prystor poszli do Borek. Piłsudski i Momentowicz, z najcięższymi walizami, po długiej i niebezpiecznej jeździe dotarli do Jedlinki, gdzie czekałam na nich”.
W rzeczywistości nic nie poszło tak gładko. Bomba wrzucona do przedziału wojskowego wybuchła i zrobiła swoje, ale detonowano ją ze zbyt bliskiej odległości, i siła eksplozji powaliła na ziemię również samych bojowców. Rozproszeni tym członkowie oddziału mającego pilnować pasażerów na peronie stracili czujność i ludzie zaczęli się rozchodzić – kolejne minuty minęły na ponownym ich zapędzaniu do pomieszczenia. Nikt nie wziął pod uwagę wilgoci: ładunek mający rozsadzić tory nie eksplodował. Dopiero browningi spacyfikowały obsługę pociągu. Wilgoć nie pozwoliła też odpalić lampy acetylenowej – poszukiwania sejfów odbywały się więc w ciemności i po omacku. Niewystarczające okazały się także ładunki mające sejfy rozsadzić. W efekcie udało się zabrać jedynie część przewożonej gotówki.
„Założono pod zamek pocisk dynamitowy, czterokluskowy [kluska w żargonie bojowców oznaczała laskę dynamitu – przyp. red.], obliczony na skrzynkę, o której mówiły wywiady. Kuk, dym. Pocisk okazał się za silny: rozsadził zupełnie nie tylko zamek, lecz i drzwiczki. Okazało się przy tym, że wewnątrz szafki ukryte są skrzynki drewniane, zaopatrzone w równie mocne zamki. Lutze-Birk podniecony i poirytowany niespodziewanymi przeszkodami pędzi z brankardu do wodociągu, by przydźwigać stamtąd siekierę i łom. Rozbija skrzynki, ale wewnątrz są mniejsze skrzynki…” – pisał Władysław Pobóg-Malinowski.
Ostatecznie pieniądze jednak wydobyto, pasażerów uwolniono, a odwrót odbył się bez strat. Akcja pod Bezdanami mimo słabego dowodzenia okazała się sukcesem. Jak następnego dnia donosił „Kurier Litewski” w artykule „Miljonowa ekspropriacja”:
„Bezdany. Dziś w nocy dokonano napadu na pociąg pocztowy, przy czym rzucono kilka bomb. Spośród ochrony wojskowej zabito żandarma, zraniono zaś ciężko jego towarzysza i czterech żołnierzy. Kto dokonał napadu i czy zabrano jakie sumy – nie wiadomo. Jak słychać, w napadzie na pociąg jadący z Warszawy do Petersburga wzięło udział czterdzieści osób. Skonfiskowana suma, wedle niesprawdzonych dotąd pogłosek, sięgać miała miliona czterdziestu tysięcy rubli”.
Tyle było w pociągu. W praktyce bojowcom – siedemnastu, a nie czterdziestu – udało się zdobyć jedynie dwieście tysięcy rubli. To jednak wystarczyło i na pokrycie bieżących wydatków bojówki, i na sfinansowanie Związku Walki Czynnej. Piłsudski zaś po wytłumaczeniu się z popełnionych błędów („Męczyła mnie ogromnie niewyraźność stosunków dowódcowych: nie byłem wyraźnie wyznaczonym dowódcą. W skutek czego nie chciałem wchodzić w rozmowy co do roli, jaką poszczególni ludzie odgrywać będą” – tłumaczył asekuracyjnie) przez kolejne trzy lata istnienia Organizacji Bojowej pozostał jej szefem.
A co było dalej z uczestnikami napadu i pieniędzmi? Tu Szczerbińska była już bezpośrednim uczestnikiem zdarzeń:
„Następnego dnia pojechaliśmy do Kijowa. Pieniądze, które nie zostały zakopane, podzieliliśmy na dwie części. Jedną zabrał Prystor i Arciszewski do Rosji, gdzie grube banknoty łatwiej było zamienić, a drugą Piłsudski i ja zabraliśmy do Kijowa. Paczki banknotów ukryliśmy na sobie. Na wszelki wypadek, gdyby nas rewidowano, mieliśmy ze sobą cyjanek potasu. Słyszałam, jak wali mi serce, kiedy weszliśmy na peron; Piłsudski był zupełnie spokojny. Momentowicz był w mundurze oficera rosyjskiego. Dookoła mówiono tylko o Bezdanach. Na stacji kręciło się mnóstwo policji i wojska, co chwilę zaczepiano kogoś, aby dokonać rewizji. Mieliśmy szczęście, nikt nas nie zaczepił. Dojechaliśmy do Lidy. Z Lidy Momentowicz pojechał do Krakowa. Kupiliśmy bilety do Charkowa. Na jednej ze stacji węzłowych zmieniliśmy kierunek, kupując bilety do Kijowa, dokąd dojechaliśmy bez żadnych przeszkód. W Kijowie czekali na nas państwo Prystorowie, Arciszewski z bratem, +Sokół+ i +Franek+ Gibalski. W hotelu liczyliśmy złote pieniądze. Obserwowałam liczących złoto. Nie robiło ono na nikim wrażenia”.