Trzydzieści lat temu kończyła się krótka historia NRD. Państwa wyprzedzającego epokę na polu totalnego inwigilowania obywateli
Magazyn DGP 22 listopada 2019 r. Okładka / Dziennik Gazeta Prawna
Uświadomienie sobie własnej bezbronności wobec państwa jest bolesne. Przy minimalnym wysiłku tajne służby, po przejęciu kontroli nad smartfonem, od razu wiedzą, gdzie jesteśmy, z kim rozmawiamy, przeczytają SMS-y, przejrzą zdjęcia i uaktywnią kamerę. Systemy miejskiego monitoringu stają się coraz skuteczniejsze dzięki korzystaniu z nieustannie dopracowywanych technologii rozpoznawania twarzy i sylwetki. Do tego dochodzą dane o nas gromadzone przez media społecznościowe.
W efekcie jeśli dobrze zorganizowane państwo przy pomocy tajnych służb zechce dowiedzieć się wszystkiego o którymś z obywateli, to bez problemu odkryje jego najbardziej wstydliwe tajemnice. Tak stopniowo rodzi się model nadzoru rodem z Orwella.
Jego namiastkę udało się stworzyć komunistom władającym Niemiecką Republiką Demokratyczną.

Stąd nie ma ucieczki

„Mur berliński będzie istnieć jeszcze za 50, a nawet za 100 lat” – oświadczył 18 stycznia 1989 r. sekretarz generalny SED Erich Honecker na łamach dziennika „Neues Deutschland”. Przywódca NRD miał wiele przesłanek, by żywić takie przekonanie. Jego państwo zbudowało jedną z najszczelniejszych granic w historii ludzkości.
Na liczącej prawie 1,4 tys. km linii granicznej z RFN wzniesiono wysoki na 4 m metalowy płot. Za nim znajdowała się oświetlona aleja dla strażników, wieże obserwacyjne i posterunki z psami. Potem pola minowe oraz samopały strzelające do każdego, kto uaktywni fotokomórkę. Gdyby jakimś cudem zbieg sforsował płot, nie zastrzelili go strażnicy i nie zagryzły psy, nie wszedł na minę i uniknął postrzału, miał do pokonania tylko jeszcze jeden płot – dopiero za nim była wolność.
Początkowo najłatwiej udawało się przedostać z Berlina Wschodniego do zachodniej części miasta, znajdującej się pod kontrolą alianckich mocarstw. Jednak w sierpniu 1961 r. władze NRD rozpoczęły budowę długiego na 155 km muru. Berlińska fortyfikacja, uzupełniona wieżyczkami strażniczymi, siatkami z drutu kolczastego i czujnikami ruchu, była równie skuteczną przeszkodą do pokonania jak granica.
Podczas prób sforsowania muru zginęło co najmniej 138 desperatów. Jeśli idzie o pozostałą część granicy z Zachodem, to statystyki zaczęto prowadzić dopiero w 1974 r. Od tego momentu przez kolejne pięć lat odnotowano zgony prawie 100 osób rozerwanych przez miny lub zabitych kulami z samopałów. Więcej szczęścia miało do 1979 r. prawie 4,7 tys. obywateli NRD ujętych przez straż graniczną, nim znaleźli się na polu minowym. Przeżyli, lecz czekał ich dłuższy pobyt w więzieniu za nielegalną próbę przekroczenie granicy.
To, że pokonanie berlińskiego muru lub wewnątrzniemieckiego umocnionego pasa granicznego udaje się nielicznym, a mnóstwo ludzi przy tym ginie, nie było w NRD tajemnicą. Każdy mieszkaniec tego państwa odbierał sygnał zachodnich rozgłośni radiowych. Zarówno tych komercyjnych, jak i utrzymywanych przez rządy RFN, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w celu przekazywania jak największej ilości informacji ludziom za żelazną kurtyną. Na sporych obszarach komunistycznego raju można było oglądać zachodnioniemiecką telewizję. Taką sposobność mieli berlińczycy ze wschodu. Gdy więc podczas próby ucieczki z NRD straż graniczna zabijała kolejnego nieszczęśnika, zachodnie media skrzętnie to odnotowywały. Poczynając od zastrzelenia przez pograniczników 24 sierpnia 1961 r. młodego murarza Güntera Litwina, próbującego w Berlinie przepłynąć przez Sprewę na jej zachodni brzeg.
Ale choć nie było miesiąca, by jakiś obywatel NRD nie został zabity, i tak kolejni próbowali uciekać. Woleli ryzykować niemal pewną śmierć niż życie w najściślej wówczas nadzorowanym przez policję polityczną społeczeństwie świata.

Podróże za wolność

Minister bezpieczeństwa NRD gen. Erich Mielke kontrolę nad policją polityczną sprawował od 1957 r. Nigdy nie miewał oporu przed wyrażeniem zgody na to, by państwowa służba bezpieczeństwa Staatssicherheit, zwana Stasi, wszelkimi środkami tłumiła opór w społeczeństwie. Jeśli za niezbędne uznawano zabicie dysydenta, to go likwidowano.
Jednak na początku lat 70. nadeszły w Niemieckiej Republice Demokratycznej nowe czasy. Po przejęciu w maju 1971 r. stanowiska I sekretarza SED Erich Honecker postanowił nieco otworzyć kraj na świat. „Przychodzą do mnie współtwórcy NRD, moi współtowarzysze z FDJ (Freie Deutsche Jugend, wschodnioniemiecka organizacja młodzieżowa – red.) i mówią: «Erich, to jest nie w porządku, my, którzy współtworzyliśmy to państwo, na Zachód wyjeżdżać nie możemy, natomiast ci, których rodzice zdradzili NRD, mają takie prawo»” – żalił się Honecker Edwardowi Gierkowi podczas spotkania we wrześniu 1971 r. Podkreślając, że w ramach polityki łączenia rodzin zezwala na emigrację obywateli, którzy mają bliskich krewnych w RFN – choć zachodnioniemiecki rząd płacił spore sumy za każdą wypuszczoną osobę. Fakt, iż dzięki temu kraj zdobywał twardą walutę, nie zmniejszał irytacji partyjnej nomenklatury. „Edward, nie mogę otworzyć granicy na Zachód. Uniemożliwia to agresywna polityka RFN, ale mogę otworzyć wschodnią granicę. Pomóż mi w tym” – odnotował polski przywódca we wspomnieniach „Smak życia” prośbę jego wschodnioniemieckiego kolegi.
Cztery miesiące później mieszkańcy NRD, podobnie jak Polacy oraz obywatele Czechosłowacji, otrzymali wielki przywilej, jakim było swobodne przekraczanie granic tych państw po okazaniu tylko dowodu osobistego ze specjalną wkładką paszportową. A w grudniu 1972 r. Honecker zgodził się jeszcze na nawiązanie stosunków dyplomatycznych z RFN. Bardzo w tej decyzji pomogła obietnica Bonn, że gotowe jest znieść cła na wszystkie towary z NRD. To oznaczało olbrzymie wsparcie dla wschodnioniemieckiej gospodarki.
Wszystkie te zmiany bardzo utrudniały życie Erichowi Mielke. Torturowanie i mordowanie dysydentów zbyt komplikowało stosunki z Zachodem, by móc dalej uprawiać ten proceder na szerszą skalę. Zwłaszcza od momentu, gdy NRD przystąpiła w sierpniu 1975 r. do Aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Państwa, które sygnowały traktat, zobowiązywały się m.in. do „poszanowania podstawowych praw i wolności człowieka w tym wolności myśli, sumienia, religii i przekonań”.
Przyzwolenie na to, by mieszkańcy NRD mogli swobodnie myśleć i wyrażać przekonania, rodziło groźbę szybkiego końca rządów komunistycznego reżimu. Jednak dalsze uciekanie się do terroru zbyt mocno szkodziło wizerunkowi Niemieckiej Republiki Demokratycznej na arenie międzynarodowej. Jej władze postawiły więc na powszechną inwigilację oraz wykorzystywanie wiedzy, którą dzięki niej zdobywano.

Zdobywanie wiedzy

Konieczność roztoczenia nadzoru nad społeczeństwem zmusiła państwo do zwiększenia liczby funkcjonariuszy policji politycznej. Pod koniec lat 60. Stasi zatrudniała na etatach ok. 45 tys. osób. Dekadę później było ich już ok. 90 tys. Dla porównania – Niemców w III Rzeszy skutecznie trzymało w ryzach 15 tys. funkcjonariuszy Gestapo.
Równie istotną rolę w procesie codziennego zdobywania informacji odgrywała armia konfidentów. Pod koniec lat 70. w państwie posiadającym zaledwie 16 mln mieszkańców dla policji politycznej pracowało prawie 180 tys. tajnych współpracowników. Jak wylicza Ewa Matkowska w książce „System. Obywatel NRD pod nadzorem tajnych służb”, jeden donosiciel nadzorował 59 osób. Nigdy wcześniej żadnej policji politycznej na świecie nie udało się stworzyć tak gęstej sieci informatorów. Do tego w wielu przypadkach agenci byli bliskimi osobami rozpracowywanych – codzienne raporty o działaniach opozycjonistki Very Lengsfeld przekazywał jej mąż, z kolei dziennikarza Joachima Trenknera obserwował brat.
Ważnym źródłem informacji były podsłuchy. Mikrofony umieszczano w telefonach, mieszkaniach oraz miejscach pracy. Rzeczą standardową było też zakładanie podsłuchów w pokojach hotelowych. Robiono to, wiedząc, iż w takich miejscach ludzie czują się bezpieczniej, a podczas intymnych spotkań rozwiązują się im języki. Listy wysyłane przez mieszkańców NRD były otwierane, a po przeczytaniu koperty były zaklejane i oddawane poczcie.
Rozbudowany system inwigilacji pozwalał na prześwietlenie i nadzorowanie życia każdego podejrzanego politycznie człowieka. Przy okazji inwigilowano wszystkich jego krewnych i znajomych. Jednak nawet to nie zadowalało gen. Mielke – więc Stasi cały czas szukała nowych sposobów pozyskiwania informacji.
Wśród nowatorskich koncepcji wyróżniało się użycie materiałów promieniotwórczych. Technicy z Instytutu Badań Jądrowych w Rossendorf nieopodal Drezna przygotowywali dla Stasi sproszkowany skand-46. Gdy odrobiną przypominającego kurz proszku posypano ubranie, wówczas noszący je człowiek zostawiał ślad. Jeszcze wiele godzin później dawało się go wykryć za pomocą licznika Geigera-Müllera. Oprócz śledzonych ludzi tym samym izotopem znakowano banknoty, dokumenty, nawet opony samochodów. Dzięki temu bez problemu potrafiono określić, jak się owe przedmioty przemieszczały oraz kto miał z nimi styczność. Chcąc ułatwić pracę funkcjonariuszom, technicy Stasi skonstruowali pneumatyczny karabinek, zdolny oznaczyć skandem-46 śledzony obiekt z odległości do 25 m. Poza tym, że radioaktywny izotop bardzo ułatwiał pracę policji politycznej, miał dla reżimu też jedną zaletę. Jego wrogowie po otrzymywaniu dawek promieniowania wielokrotnie przekraczających bezpieczne normy zazwyczaj żyli dużo krócej.

Psychologia w służbie reżimu

Wracając do mieszkania, dysydent Werner Fischer otworzył kluczem drzwi wejściowe, wszedł do przedpokoju i zobaczył leżące obok wieszaka oficjalne wezwanie Stasi, by stawić się na przesłuchanie. Żaden ze znajomych nie chciał mu uwierzyć, że nie wyjął urzędowego pisma ze skrzynki na listy, lecz znalazł je w zamkniętym mieszkaniu. Dopiero wiele lat później, gdy archiwa tajnej służby stały się dostępne dla historyków, okazało się, iż Fischera, podobnie jak wielu innych dysydentów, wcale nie zawiodła pamięć ani też nie byli oni osobami chorymi psychicznie. Padli ofiarami Stasi, która prowadziła z nimi standardową od połowy lat 70. grę operacyjną. Jej głównym celem było doprowadzenie opozycjonisty do załamania nerwowego.
Funkcjonariusze Stasi niszczyli psychikę dysydenta stopniowo. Zaczynali od dorobienia kluczy do mieszkania – odwiedzali je pod nieobecność lokatorów, wynosząc nietypowe przedmioty. Po powrocie odkrywano, że zniknęły np. wszystkie jednobarwne ręczniki, kilka dni potem to samo stawało się z kolorową pościelą. Brak sensu tych zdarzeń sprawiał, że opowieściom osaczanych ludzi nikt nie chciał dać wiary.
W ten sposób usiłowano zniszczyć niepokornego barda Wolfa Biermanna, który jako nastolatek przeniósł się z RFN do NRD. I choć był ideowym komunistą, to ludowe państwo nie potrafiło zaakceptować jego zbyt niepoprawnej politycznie twórczości. W latach 70. z mieszkania poety zaczęły znikać rękopisy tekstów, a nagrane kasety magnetofonowe stawały się nagle czyste. Jednocześnie w obiegu ukazywały się podrobione przez pracujących dla Stasi autorów wiersze Biermanna. Ich sławiąca komunizm treść kompromitowała artystę w oczach wielbicieli.
Według zachowanych akt operacyjnych – Wolfa Biermanna sukcesywnie osaczało i niszczyło psychicznie aż 70 agentów Stasi
Te nowatorskie metody niszczenia ludzkiej psychiki przygotowywali dla Stasi naukowcy z Wyższej Szkoły Prawniczej w Poczdamie. Pod tą nazwą ukryto placówkę zajmującą się badaniami nad psychologią i jej wykorzystywaniem operacyjnym. Scenariusze szykan starano się dostosowywać do konkretnych osób lub specyfiki profesji uprawianej przez ofiarę. Jeśli kłopoty sprawiał reżimowi pisarz, wówczas nagle wszystkie wydawnictwa zaczynały odrzucać rękopisy jego książek, tłumacząc to słabą jakością. Zdesperowanemu twórcy czasami udawało się wydać książkę w Niemczech Zachodnich. Wówczas będący na usługach Stasi zachodnioniemieccy krytycy literaccy (specjalnie starano się werbować najpopularniejszych) publikowali miażdżące recenzje. Po czym wschodnioniemiecka prasa brała dzieło twórcy w obronę przed imperialistami z RFN. Tak fundowano na Zachodzie autorowi „pocałunek śmierci”.
Jednym z nielicznych twórców, który okazał się odporny na szykany, był Biermann. Gdy więc wyjechał na koncerty do RFN, odebrano mu obywatelstwo, skazując go na emigrację. Ale i to nie oznaczało pozostawienia go w spokoju. Agenci Stasi prowokowali konflikty między artystą a wydawcami, dbali o to, by nie zerwał z alkoholem, podsuwali mu nieletnie prostytutki, prokurując obyczajowe skandale. Według zachowanych akt operacyjnych jednego uznanego za niebezpiecznego dla NRD człowieka sukcesywnie osaczało i niszczyło psychicznie aż 70 agentów Stasi.

Ostateczne rozwiązanie

Operacje określane ogólnym kryptonimem „Zersetzung” (Rozkład), mające na celu rozbicie czyjejś osobowości, nie zawsze odnosiły pożądany skutek. Niektóre z ofiar wykazywały się ponadprzeciętną odpornością psychiczną i wytrzymywały presję. Jeśli nie zaprzestawały krytyki systemu, specjaliści ze Stasi sięgali po bardziej brutalne metody eliminowania dysydentów.
Jeśli rozpracowywana osoba wykazywała skłonności samobójcze, najczęściej wsadzano ją do aresztu, gdzie rozpoczynano cykl przesłuchań. Każdego dnia przez szesnaście godzin bez przerwy zatrzymany musiał odpowiadać na pytania, nieustannie rażony światłem lampy świecącej prosto w oczy. Po kilku takich dniach więzień trafiał do ciemnej dźwiękoszczelnej celi. Po czym strażnicy podrzucali mu ostre narzędzie. Nawet jeśli nie popełnił samobójstwa, przechodził ciężkie załamanie. Czasami, by przyśpieszyć bieg wypadków, oficerowie Stasi sięgali po środki farmakologiczne. Po ich zaaplikowaniu zatrzymany doświadczał zaburzeń orientacji i stanów lękowych. Skuteczność działania tych substancji potęgowała totalna cisza panująca w celi.
Pisarz Jürgen Fuchs odważył się w 1976 r. zaprotestować, gdy władze NRD nie wpuściły do kraju wracającego z trasy koncertowej po RFN Wolfa Biermanna – następne dziewięć miesięcy spędził w areszcie. Nie bito go ani nie poddawano pozostawiającym ślady torturom. Przez miesiące nikt go nie przesłuchiwał. Natomiast w nocy ciągle włączało się i gasło światło w jego celi, wybijając go ze snu. Z kolei w dzień panował w pomieszczeniu upał albo przeraźliwe zimno. Pryczę umieszczono tak, by nie sięgał stopami do podłogi. Strażnicy zabraniali mu się położyć, więc siedział całe dnie z kompletnie zesztywniałymi nogami. Przynajmniej trzykrotnie podano mu środki psychotropowe, które wywołały radykalną zmianę zachowania oraz luki w pamięci. Ale nawet to nie dało w opinii obserwujących go pracowników Stasi pożądanych rezultatów, skoro na koniec pobytu umieszczono w celi dysydenta materiały radioaktywne.
Fuchsa napromieniowano na pożegnanie, bo rząd RFN zdecydował się wykupić go z aresztu za kilkadziesiąt tysięcy marek. Honecker, po zainkasowaniu okupu, zgodził się wypuścić opozycjonistę na Zachód. Wolał jednak, aby pisarz nie mógł już zbyt długo krytykować totalitarnego państwa. Ale Jürgen Fuchs wykazał się nie tylko niezwykłą odpornością psychiczną, lecz także fizyczną. Pomimo otrzymania olbrzymiej dawki promieniowania zmarł na białaczkę dopiero pod koniec lat 90. Jego śmierć pozostałaby (jak wiele innych takich przypadków) zbrodnią doskonałą, gdyby nie to, że archiwa Stasi przetrwały upadek NRD.

A mury runą

„Pierwsze godziny po otwarciu granic pokazały, że wolność nie może być zamurowana. Chodzi o to, aby w sposób odpowiedzialny i umiarkowany, krok po kroku, doprowadzić do tego, aby ludzie w Niemczech mogli razem żyć w wolności i godności” – mówił 12 listopada 1989 r. korespondentowi DPA prezydent RFN Richard von Weizsaecker.
Dwa dni wcześniej, pod presją mieszkańców Berlina, władze NRD zgodziły się na otwarcie przejść granicznych. Państwo posiadające najlepszą policję polityczną świata okazało się bezradne, gdy wrzenie ogarnęło całe społeczeństwo. Fakt, że komunizm upadał w Europie Wschodniej, dodał Niemcom odwagi, podobnie jak świadomość, iż mogą liczyć na opiekę RFN. Po otwarciu granicy w ciągu tygodnia ponad 4 mln obywateli NRD odwiedziło Republikę Federalną Niemiec, zachwycając się jej bogactwem i swobodami. Wkrótce na kolejnych demonstracjach dominowało hasło: „Jesteśmy jednym narodem” i żądania zjednoczenia. To, że zdyskredytowany komunistyczny reżim przetrwał jeszcze kilka miesięcy, zawdzięczał jedynie polityce Helmuta Kohla. Kanclerz pragnął, by zjednoczenie odbyło się bez wstrząsów i za przyzwoleniem mocarstw.
Tymczasem zbyt pewna swojej siły Stasi zwlekała z niszczeniem archiwów. Dopiero na początku grudnia 1989 r. pojawiły się pierwsze sygnały z Rostocku, że w miejscowej siedzibie tajnej policji są palone akta. Na wieść o tym organizacje opozycyjne zwołały obywateli, którzy wdarli się do budynku i zabezpieczyli teczki. Odbyło się to bez rozlewu krwi, bo funkcjonariusze Stasi nie mieli już ochoty umierać za skompromitowany reżim.
Trzy tygodnie później, 15 stycznia 1990 r., opozycjoniści z Neues Forum zwołali potężną demonstrację w Berlinie Wschodnim i bez oporu zajęli kwaterę główną Stasi przy Normannenstrasse. Następnie powołali specjalny komitet i ustawili warty, by uniemożliwić zniszczenie bezcennej wiedzy o totalitarnym reżimie.
Po zjednoczeniu Niemiec, pod naciskiem społeczeństwa, rząd RFN utworzył Urząd Gaucka. Pełnomocnik Federalny do spraw Materiałów Państwowej Służby Bezpieczeństwa NRD to instytucja zajmująca się badaniem i udostępnianiem akt Stasi. Dzięki niej stopniowo odkrywano prawdę o codziennym życiu totalnie inwigilowanego społeczeństwa, by tak ostrzegać kolejne pokolenia przed światem bez wolności. Niestety współcześnie rządzący ostrzeżenia te coraz częściej biorą za twórczą inspirację.