Istna pornografia wojny – kule świszczą, łamią się kości, tryska krew, idą w ruch noże, a nieśpieszne ujęcia unoszących się nad ziemią, majestatycznych śmigłowców Apache rozrzucających wokół kępy traw nie są tutaj odosobnione. Do tego fabułę zaczerpnięto ze wspomnień komandosa Navy SEALs Marcusa Luttrella, tytułowego ocalonego, który jako jedyny uszedł z życiem z nieudanej akcji rekonesansowej, o której dowództwo zapewne wolałoby zapomnieć. Lecz Ameryka kocha mundury i pokusa sfilmowania tej historia była zbyt duża, szczególnie że przekuto ją na opowieść o niesłychanym męstwie, wytrwałości i silne braterskiej więzi łączącej czterech żołnierzy.
Reżyser Peter Berg poszedł bodaj jedyną słuszną drogą, aby nie uwięznąć w pułapce patetycznego, napuszonego, propagandowego peanu na część amerykańskiego militaryzmu, z „Ocalonego” robiąc regularny film akcji i takiej konwencji gatunkowej się podporządkowując, biorąc tym samym – chwilami chyba niezupełnie świadomie – całość w nawias umowności, okraszając wszystko ornamentacyjną przemocą. Cierpią na tym sami bohaterowie, bo ani losem Luttrella, ani któregokolwiek z jego towarzyszy nie sposób się przejąć, a to przecież zdarzenia autentyczne! Kontekst staje się więc kluczem do filmu Berga i bez jego znajomości „Ocalony” pozostaje tylko efektownym kinem wojennym pozbawionym wsadu emocjonalnego. Trzeba przyznać jednakże, że odwzorowane z dbałością o realizm sceny akcji są tutaj najwyższej próby i choćby tylko dla nich warto się filmem zainteresować.
Ocalony | USA 2013 | reżyseria: Peter Berg | dystrybucja: Monolith | czas: 121 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 3 / 6