Zatem wszystko się zgadzało, ale pierwsze sygnały ostrzegawcze pojawiły się już przed premierą, kiedy Figura z uporem powtarzała, że z Kaliną łączy ją więcej niż porozumienie dusz – jakaś trudna do nazwania symbioza. Miało się wtedy ochotę jej przypomnieć, że Jędrusik była aktorką przede wszystkim dowcipną. Jak ognia unikała patetycznych słów i wchodzenia na koturny.

Przedstawienie w Polonii wyreżyserowała Małgorzata Głuchowska, znana z chęci feminizowania wystawianych dzieł albo dobierania ich z takiego właśnie klucza. Swojego czasu na krakowskiej „Boskiej Komedii” widziałem jej przedstawienie o polskiej rewolucji „Solidarności” widzianej oczami kobiet, ale nie sam uciekłem przed końcem, a spektakl nie wszedł chyba do stałego repertuaru Teatru Ludowego. W Dramatycznym zrobiła „Córeczki” według „Dzienników” Zofii Nałkowskiej. Niewiele z tego zrozumiałem.

Biografię Kaliny też czyta Głuchowska (wraz z Justyną Lipko-Konieczną, współautorką scenariusza) zdecydowanie feministycznym kluczem. Wyłania się z niej opowieść o kobiecie, która przeciwstawiła się hegemonii mężczyzn i zapłaciła za to swoją cenę. Nawet jeżeli tak było, to jest w tym tylko ułamek prawdy o Jędrusik. W dodatku quasi-ideologiczny przekaz szkodzi monodramowi Figury, bo siłą rzeczy wpycha jej bohaterkę w swe ciasne ramy, a tego, jak wiemy, szczerze nienawidziła.

Od tekstu zaczynają się zresztą najpoważniejsze problemy z wieczorem w Polonii. Otrzymujemy stereotypową historię o aktorce, która założyła sobie, że będzie wielka, i swój cel osiągnęła. Znosiła przy tym upokorzenia, ale co nas nie zabije, to nas wzmocni. Na koniec popadła w zapomnienie, ale tylko chwilowe, bo jej legendy nic nie zatrze. Mało. Tym bardziej że autorki tekstu w istocie prześlizgują się po losie Kaliny Jędrusik, sprowadzając go jedynie do kilku zdarzeń. Mamy obustronne uwodzenie ze Stanisławem Dygatem, ale o ich związku nie dowiadujemy się niczego. Teatralne życie też pozostaje praktycznie nietknięte. Jest tylko słynna anegdota o strażaku, co nieopatrznie kazał gwieździe zgasić papierosa. Na czym polegało znaczenie gry Jędrusik, która nie była jedynie seksbombą, ale wybitną aktorką, tego w Polonii się nie dowiemy.

Nie sposób odmówić Katarzynie Figurze utożsamienia się z bohaterką oraz ofiarności. Aktorka ma świadomość, że pierwszy w karierze monodram to wielka szansa, poza tym jej ostatnie zawodowe lata nie przyniosły jej szczególnych spełnień. Tyle że pozbawiona oparcia w tekście aktorka nawet nie zbliża się do fenomenu Kaliny Jędrusik. Jedyne, co akcentuje, to bujne ciało i wszystko, co się z nim wiąże – przewagi i upokorzenia. W ten sposób staje się „Kalina” opowieścią o dawnej seksbombie, co nijak się ma do feministycznego – zakładam – przesłania tekstu Głuchowskiej i Lipko-Koniecznej. Gdzie gorycz Jędrusik, gdzie jej niespełnienie? Katarzyna Figura ich nie dotyka. Za to śpiewa na przykład: „Bo we mnie jest seks”. Ma pecha, bo ciągle mamy w uszach wykonanie samej Kaliny Jędrusik. Po tym zestawieniu najlepiej widać, jak się ma kopia do oryginału.

Kalina | reżyseria: Małgorzata Głuchowska | Teatr Polonia w Warszawie | Recenzja: Jacek Wakar, Polskie Radio | Ocena: 2 / 6