Polska Agencja Prasowa: W propagandzie sowieckiej pojawiało się hasło „Plan jest prawem, wykonanie jest obowiązkiem, przekroczenie jest honorem”. Na ile te slogany zostały przeszczepione do propagandy „Polski Ludowej” w okresie przygotowywania i wdrażania tzw. planu sześcioletniego?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: „Sześciolatka” miała być polską wersją stalinowskiej „pięciolatki”. Realizowane w ZSRS od 1929 r. na zlecenie Stalina trzy kolejne plany pięcioletnie stworzyły sowiecką gospodarkę. To, co przeszczepiano po 1944 r. na ziemie polskie, było efektem długoletnich eksperymentów w Związku Sowieckim. Zanim wprowadzono „pięciolatki”, podejmowano różne próby stworzenia gospodarki według założeń ideologii komunistycznej. Próby te kosztowały życie milionów ludzi. My mieliśmy wiele szczęścia, że nie zapłaciliśmy takiej ceny. Bez wątpienia jednak to, co usiłowano zrobić od 1950 r., było próbą przeniesienia „jeden do jednego” wzorców sowieckich. Cele wyznaczono na Kremlu – były to np. rozbudowa przemysłu ciężkiego czy kolektywizacja rolnictwa.
PAP: W latach trzydziestych pod kierunkiem wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego przygotowywano plan piętnastoletni. W innych krajach planowanie gospodarcze było równie popularne. Po 1947 r. w Polsce realizowano plan trzyletni. Czym te gospodarcze projekty różniły się od planu sześcioletniego?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Te różnice są niezwykle istotne, ponieważ nie możemy sprowadzać planowania gospodarczego wyłącznie do sowieckiego myślenia o gospodarce centralnie sterowanej. Państwo musi mieć strategiczny plan, który zawiera wytyczne rozwoju gospodarczego. Formułowanie takich planów gospodarczych wzięło się z refleksji po wielkim kryzysie, gdy uznano, że definitywnie skończył się czas liberalizmu gospodarczego. Przykładem może być Rooseveltowski program „New Dealu”, który wprost zakładał interwencję państwa w gospodarce. Taki charakter miały plany Kwiatkowskiego – czteroletni czy piętnastoletni.
Jednak planowanie w typie sowieckim miało inny charakter – było dyrektywne. Zakładało centralne sterowanie gospodarką, a w planie zapisywano, kto, kiedy, co, za ile i dla kogo wyprodukuje. Pierwszy polski powojenny plan gospodarczy – trzyletni z lat 1947–1949 – nie miał jeszcze sowieckiego schematu. Według założeń przygotowanych przez ekonomistę, przedwojennego zwolennika sanacji Czesława Bobrowskiego i jego otoczenie z Centralnego Urzędu Planowania, miał on być realizacją „polskiej drogi do socjalizmu”. Jednym z jego celów było równouprawnienie trzech sektorów – państwowego, prywatnego i spółdzielczego. Było to założenie zupełnie odległe od sytuacji panującej wówczas w gospodarce sowieckiej. Tam nie było miejsca dla sektora prywatnego, a spółdzielczość znajdowała się pod całkowitą kontrolą.
Pamiętajmy, że budowanie władzy komunistycznej w Polsce trwało kilka lat, a komuniści długo utrzymywali, że sowieckie wzory nie będą realizowane w Polsce. Nawet radykalna reforma rolna czy nacjonalizacja przemysłu nie były przeprowadzane pod hasłami komunizmu. Ważnym momentem było zniszczenie i tak kontrolowanej przez komunistów Polskiej Partii Socjalistycznej. Członkiem PPS był wspomniany Czesław Bobrowski. Bobrowski został odsunięty przez Hilarego Minca, który był zwolennikiem sowieckich metod zarządzania gospodarką. To jego kolejny sukces po „zwycięstwie” w bitwie o handel – czyli wyeliminowaniu prywatnego handlu. W grudniu 1948 r., na zjeździe, podczas którego połączono PPS z PPR, tworząc PZPR, Minc przedstawił główne założenia kolejnego planu gospodarczego. Jego przemówieniu towarzyszyła wielka mapa, na której zaznaczono zapowiadane inwestycje. Ogłaszano w ten sposób symboliczne zakończenie powojennej odbudowy i przejście do realizacji wzorów sowieckich. Pod kontrolą Minca zaczął pączkować system zarządzania gospodarką, a pełną kontrolę nad nią miało sprawować „superministerstwo” – Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego. CUP został zlikwidowany.
Towarzyszyło temu wcześniejsze odrzucenie planu Marshalla, a następnie przystąpienie do RWPG i wystąpienie z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Plan sześcioletni to ukoronowanie tej drogi. Sześciolatka była już planem ściśle dyrektywnym. Minc zapowiadał nawet, ile litrów piwa będzie produkowane w 1955 r. Gdyby dziś zapytać szefa dużego browaru, ile piwa wyprodukuje w 2021 r., mógłby powiedzieć tylko o możliwościach produkcyjnych swojego zakładu, ale nie o wyprodukowanej ilości, bo ta jest zależna od wielu zmiennych, włącznie z pogodą. Tymczasem Minc wybiegał sześć lat w przyszłość. Planowanie w gospodarce modelu sowieckiego zakładało, że centralny planista dokładnie będzie w stanie zaprojektować produkcję i konsumpcję na okres wielu lat. Okazywało się to niemożliwe i wymuszało modyfikację planu. Trudno było bowiem przewidzieć, co stanie się w najbliższej przyszłości.
I tak wybuch wojny koreańskiej miał wpływ na polską gospodarkę. Panowało przekonanie, że to wstęp do III wojny światowej. Dlatego władze komunistyczne dążyły do wzmocnienia strategicznych branż przemysłu. Modyfikowano również plany inwestycyjne. Pierwotnie do 1955 r. miano zrealizować 1425 dużych inwestycji, z czego 160 przedsiębiorstw miało zostać zbudowanych na „surowym korzeniu”, czyli od zera. Wojna w Korei doprowadziła do skreślenia wielu inwestycji. Środki skierowano na rozwój przemysłu ciężkiego kosztem przemysłu produkującego dla konsumentów. W gospodarce rynkowej taką niszę wypełniłby sektor prywatny, w gospodarce komunistycznej po prostu dostawy na rynek wewnętrzny były mniejsze.
Wiele zmieniło się także w 1954 r., kiedy w ZSRS trwały poważne zmiany po śmierci Stalina, a ich przebłyski były widoczne również w PRL. II Zjazd PZPR podjął decyzję o zmianie proporcji planu sześcioletniego. Większy nacisk położono na przemysł konsumpcyjny. Zmniejszono wydatki na przemysł środków produkcji i zbrojenia. Władze zauważały, że kontynuacja dotychczasowej polityki grozi wybuchem społecznego niezadowolenia. Konieczne było pokazanie, że „sześciolatka” daje korzyści również społeczeństwu. Plan trzyletni dał poczucie poprawy warunków życia. Plan sześcioletni zaś mimo obietnic propagandowych nie dał Polakom takiego przekonania. Społeczeństwo za rozwój płaciło ogromną cenę. W 1950 r. zostało ograbione z oszczędności przy wymianie pieniędzy, a rok później ucierpiało w wyniku wprowadzenia kartek żywnościowych. W 1953 r. nastąpiła ogromna, nawet stuprocentowa, podwyżka cen żywności. Zaufanie do władzy i wytrzymałość społeczeństwa były wystawione na wielką próbę. Warto podkreślić, że bunt społeczny w czerwcu 1956 r. w Poznaniu był właśnie konsekwencją tego niezadowolenia.
PAP: Wspomniana już mapa inwestycji przedstawiona przez Minca była elementem propagandy komunistycznej. Jak wiele z umieszczonych na niej inwestycji zrealizowano?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Symbolem planu sześcioletniego była Nowa Huta, ale jej budowa zaczęła się przed rozpoczęciem planu sześcioletniego. Ale nie to jest najistotniejsze. Mało kto wie, że realizacja tej inwestycji zakończyła się dopiero w połowie lat siedemdziesiątych. Bez wątpienia był to jednak symbol planu sześcioletniego. Znakomicie pokazuje to „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy. Bardzo chętnie prezentowano również budowę huty i fabryki samochodów w Warszawie. Rozbudowywano też gliwicką Hutę Łabędy im. Józefa Stalina. Patronem rozwijanej Huty w Częstochowie został z kolei Bolesław Bierut. Stało się to jeszcze za jego życia.
Mniej znane są np. Zambrowskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego. Powstały w miejscowości, którą zamieszkiwało mniej ludzi niż planowana załoga tej fabryki. Jest to charakterystyczny przykład błędów popełnionych w czasie „sześciolatki”. Poszczególne etapy produkcji miały być rozłożone pomiędzy zakłady w dwóch miastach: Zambrowie i pobliskiej Łomży. Był to dobry pomysł, ale po wybuchu wojny koreańskiej zrezygnowano z budowy zakładów w Łomży. Okazało się, że fabryka w Zambrowie nie jest w stanie zapewnić wykonania produktu finalnego. Oznaczało to konieczność przewożenia półproduktów do oddalonych fabryk Białegostoku lub Łodzi. Chyba najsłynniejszym niezrealizowanym projektem planu sześcioletniego jest warszawskie metro. Także w Moskwie metro było sztandarowym projektem pierwszej pięciolatki. Tam jego budowa była sukcesem. W Warszawie tunele podziemnej kolejki nakreślone w czasach „sześciolatki” są zalane wodą.
PAP: Kosztem planu sześcioletniego była też swoista militaryzacja pracy, wzmacnianie „dyscypliny pracy”…
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Przepisy prawa i polityka władz stwarzały ogromne niebezpieczeństwo dostania się w tryby bezpieki. W zakładach pracy bezpieka tworzyła własne komórki – Referaty Ochrony. Było to narzędzie nadzoru. W każdym niestandardowym wydarzeniu doszukiwano się znamion sabotażu. Nie mam na myśli strajków, do których także dochodziło, ale jakiekolwiek incydenty zakłócające działanie fabryki. Każdy z nich mógł zostać uznany za działanie przeciw państwu.
Drugim elementem polityki państwa w sferze „zwiększania wydajności” była akcja współzawodnictwa pracy. Wyścig pracy był też elementem procesu kształtowania postawy ideologicznej. W gospodarce rynkowej do zwiększania wydajności służy możliwość zwiększenia wynagrodzenia. Takie mechanizmy nie istnieją w gospodarce centralnie planowanej. W gospodarce centralnie zarządzanej takim narzędziem było nakłanianie do rywalizacji, do wyścigu. Zwycięzców nagradzano atrakcyjnymi towarami, np. odbiornikami radiowymi, rowerami, motocyklami, a nawet samochodami. Pamiętajmy, że nagradzano tylko najlepszych albo pierwszą trójkę czy piątkę przodowników. Tymczasem ich zwycięstwo było zasługą całej fabryki i wszyscy robotnicy zwiększali swoją wydajność.
Metodą władz było też piętnowanie tych, którzy nie wypełniali obowiązujących norm. Na propagandowych tablicach zawieszano zdjęcia nie tylko tych, którzy byli przodownikami pracy, lecz także tych robotników, którzy nie wypełniali ustalonych norm. Byli oni również wyśmiewani w filmach propagandowych, takich jak „Przygoda na Mariensztacie” czy „Dwie brygady”. W każdym dziele propagandowym wzorem była praca dla idei, a nie dla pieniędzy. To wszystko były kalki sowieckich rozwiązań.
PAP: Skoro plan sześcioletni był wzorowany na doświadczeniach sowieckich, to dlaczego nie doszło do kolektywizacji rolnictwa, którą przeprowadzono w ZSRS w latach trzydziestych?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Dla komunistów, którzy przejmowali władzę po 1944 r., najważniejsze było poparcie chłopów. Polska była krajem rolniczym – większość Polaków mieszkała na wsi. Stąd ten „ukłon” wobec wsi w Manifeście PKWN. Radykalna reforma rolna było próbą kupienia poparcia chłopów, choć stała w sprzeczności ze stalinowską polityką tworzenia kołchozów. Kluczem do sowieckiej polityki gospodarczej było bowiem opanowanie rynku żywności. Głoszona oficjalnie wyższość gospodarki kolektywnej nad indywidualną była jedynie propagandowo-ideologiczną zasłoną dymną. Zakładano, że robotnicy będą posłuszni władzom tak długo, jak długo będzie istniał dostęp do taniej żywności. W tym czasie rodzina robotnicza w Polsce przeznaczała na kupno żywności ok. 60 proc. miesięcznego budżetu. Dziś wynosi to ok. 25 proc. Jeśli produkty pochodzące ze wsi będą tanie, to robotnikom można będzie płacić niewiele. Jednak kontrola cen żywności jest możliwa tylko wtedy, gdy kontroluje się wytwórców. Jeśli indywidualnym chłopom będzie płacić się za ich produkty za mało, to nie będą chcieli jej sprzedawać i powstanie czarny rynek.
Kolektywizacja miała więc doprowadzić do sytuacji, w której rolnik będzie tylko pracownikiem spółdzielni produkcyjnej i nie będzie miał wpływu na losy wyprodukowanych przez spółdzielnię produktów. Dlatego odpowiedzią rolników na kolektywizację zawsze był opór, który paraliżował rynek żywności. Polscy komuniści naciskali zatem na tworzenie spółdzielni produkcyjnych, ale posługiwali się ograniczonym przymusem, np. represjami w postaci powoływania synów chłopskich do służby wojskowej w ramach batalionów górniczych. Z całą siłą działała propaganda. Efekty były jednak słabe i udało się skolektywizować jedynie ok. 10 proc. ziemi. Kolektywizacja załamała się w wyniku Października 1956. Gomułka znowu musiał kupić poparcie wsi – tym razem ceną było odstąpienie od przymusowej kolektywizacji. W ciągu kilkudziesięciu dni jesieni 1956 r. 90 proc. spółdzielni – czyli polskich kołchozów – rozpadło się. PRL była jedynym krajem bloku sowieckiego, gdzie nie skolektywizowano rolnictwa.
PAP: W czasie wdrażania planu sześcioletniego Polska została zalana propagandą w sowieckim stylu, która zastąpiła jakiekolwiek dane dotyczące rzeczywistych zmian gospodarczych. Jak więc dziś historycy mogą podsumować efekty planu z 1950 r.?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Rezultaty realizacji planu sześcioletniego były otoczone mgłą tajemnicy. W tym czasie nawet „Rocznik statystyczny” uznano za wydawnictwo niebezpieczne i wstrzymano jego wydawanie. Możemy jednak ocenić efekty „sześciolatki”, patrząc na to, jak wiele planowanych zakładów zostało otwartych do 1955 r. Było to 62 proc. 67 zaplanowanych w ogóle nie zaczęto budować. Oczywiście wskaźniki gospodarcze pokazywały wzrost produkcji wobec poziomu z 1949 r. Wiele jednak nie osiągnęło zakładanych poziomów. Część zanotowała tylko minimalny wzrost. Przykładem jest produkcja żywności.
Pamiętajmy, że celem planu było stworzenie w Polsce gospodarki typu sowieckiego. Ten postulat nie został zrealizowany, a próba ta zakończyła się ostatecznie w latach 1954–1955. Plan sześcioletni udowodnił, że pełne przeszczepienie sowieckich rozwiązań jest niemożliwe. Od 1956 r. było jasne, że łódź, którą próbowano zbudować, nie jest statkiem oceanicznym, lecz łataną łajbą. Jej załoga będzie dążyć do sprostania założeniom ideologicznym socjalizmu w polskiej wersji, a jednocześnie poradzenia sobie z chronicznymi niedoborami. Nigdy nie udało się zrealizować głównej obietnicy składanej Polakom: stałej, odczuwalnej i stabilnej poprawy warunków życia i sprostania ich oczekiwaniom konsumpcyjnym.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)