W PRL wstęp mieli tam tylko znani artyści. Dziś wille dla twórców to ośrodki wczasowe dla miłośników wypadów za miasto
/>
Halama to legendarna willa ZAiKS, dom pracy twórczej, gdzie jako twórcy wschodzący zamieszkiwaliśmy. (…) Z miejscem tym łączy się pewne wydarzenie, o którym z niejasnych powodów milczy historia literatury. Otóż zmarł tam poeta Julian Tuwim. Skończył życie w ramionach kobiety – słodka śmierć, jak mówią Francuzi. Czy istnieje piękniejszy zgon dla poety? Choć przeżycie może być nieco kłopotliwe dla osoby towarzyszącej” – domniemywa w książce „Jolka, Jolka, pamiętasz” Marek Dutkiewicz, który napisał teksty do takich przebojów jak „Jolka” Budki Suflera, „Windą do nieba” Dwa Plus Jeden czy „Szklana pogoda” Lombardu. Część wspomnień poświęca zakopiańskiemu domowi pracy twórczej, w którym doszło do zgonu wybitnego poety. – Pani Helenka, starsza góralka, która w Halamie rządziła, zagadnięta przeze mnie, w którym pokoju zmarł pan Tuwim, odpowiedziała: „Uśmieje się pan” – w tym, co pan mieszka. Umiarkowanie się uśmiałem – dopowiada Dutkiewicz w rozmowie z DGP.
W Halamie do niedawna obowiązywały nieformalne obyczaje towarzyskie. W jadalni stał stół zasłużonych, przy którym konferowali weterani scen polskich. Nie każdy miał prawo przy nim usiąść, a siadały wybitne osobowości – Andrzej Wajda czy Andrzej Łapicki. Podobnie jak w stołecznej kawiarni Czytelnik, gdzie stałe miejsca zajmowali Gustaw Holoubek i Tadeusz Konwicki.
Domy pracy twórczej wymyślił Walery Jastrzębiec-Rudnicki, wieloletni dyrektor ZAiKS. Pierwszy został otwarty w 1945 r. w Chojnastach koło Cieplic. GUS podaje, że jeszcze w 2012 r. funkcjonowało w całej Polsce 37 takich placówek, obecnie – 32
– Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Halamy z żoną Joasią, to słynny operator filmowy Mieczysław Jahoda zapytał małżeństwa Morgensternów, czy zasługujemy, aby przy tym stole zasiadać – wspomina Dutkiewicz. –Morgenstern nas zarekomendował, więc weszliśmy do tego nobliwego grona. Pamiętam, że Łapicki sypał anegdotami, a nadmiernie oszczędny Jahoda narzekał na ceny rydzów w Poraju. I na takich rozmowach upływały nam biesiady.
Kolektywizacja twórców
Istniała ustalona hierarchia domów pracy twórczej. W samym Zakopanem było ich kilkanaście i oddawały istotę stratyfikacji społecznej. W Panu Tadeuszu i Telimenie przesiadywały najwyższe sfery, z państwowymi notablami na czele. Iskra i Ami służyły artystowskiej klasie średniej. A Antałówka była dostępna dla gości niższego szczebla. Domy pracy twórczej same w sobie były nagrodą. Łatwiej było się tam dostać uznanym artystom czy środowiskowym mentorom, którzy skupiali wokół siebie grono wyznawców. – To był mocno skonsolidowane środowisko – mówi o twórcach w PRL prof. Barbara Giza, kulturoznawca i filmoznawca z Uniwersytetu SWPS. – Wszyscy się znali i spędzali wspólnie czas.
Niektórzy prowadzili także domy otwarte, jak Jerzy Andrzejewski czy Stanisław Dygat. Spotykano się również w kawiarniach, gdzie toczyło się życie artystyczne, ale też ferowano wyroki i opinie krytyczne. Twórczość traktowano poważnie, a o pozycji artystycznej decydowała jakość dzieła. Budowaniu wspólnoty służyły spotkania i zebrania, ponieważ ciążenie ku grupowości było niejako narzucane przez centralistyczny system państwowy, który zrzeszał artystów w związki, stowarzyszenia i koła.
Państwo dbało o artystów. Dawało przydział na większe mieszkanie, talony na deficytowe towary albo możliwość odpoczynku w komfortowych warunkach w domach pracy twórczej, z dostępem do dóbr bez kartek. Ale obowiązywała zasada „coś za coś”. Nielojalnych pisarzy czy reżyserów, którzy podpisywali listy protestacyjne albo współpracowali z opozycją, karano choćby w taki sposób, że cenzura zatrzymywała ich książki lub filmy. W skrajnych sytuacjach urządzano im procesy pokazowe. Za podpisanie Listu 34, przeciwko ograniczeniom przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzeniu cenzury, Melchior Wańkowicz – podejrzewany o współpracę z Radiem Wolna Europa – został skazany na trzy lata więzienia (wyroku nie odsiedział). Taką samą karę zasądzono Januszowi Szpotańskiemu (darowano mu ostatnie pięć miesięcy) za „rozpowszechnianie informacji szkodliwych dla interesów państwa”, który w sztuce „Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta” pierwszego sekretarza Władysława Gomułkę pogardliwie nazwał „gnomem”. Za popieranie wiecu studenckiego w marcu 1968 r. Pawła Jasienicę wyrzucono ze Związku Literatów Polskich, a bezpieka podsunęła mu do łóżka składającą donosy kochankę. Niepokornych publicznie obkładano anatemą, aby naród umiał nazwać po imieniu wroga klasowego. Kompromitujące inwektywy padały więc z mównicy podczas zjazdów partii rządzącej pod adresem twórców dalekich od apoteozy socjalizmu („człowiek o moralności alfonsa” – o Szpotańskim) czy demoralizujących społeczeństwo utracjuszowskim stylem życia („ten człowiek żyje tak, jak pisze” – o alkoholowych ekscesach Ireneusza Iredyńskiego).
Władza chciała mieć kontrolę nad artystami, dlatego stosowała metodę kija i marchewki. – Państwo za wszystko płaciło. Wydawało, publikowało, sprzedawało za granicą – filmy, książki, muzykę. Czuło się właścicielem wszystkich środowisk. Po wojnie skolektywizowało twórców: literaci mieli swoje związki, a reżyserzy zespoły filmowe. Te zabiegi miały charakter porządkujący i nadzorczy. Domy pracy twórczej też temu służyły – klaruje prof. Giza. Stanowiły element systemu państwowego, ale też społecznego, wynikającego z potrzeby i konieczności wspólnego przebywania twórców. Budowały legendę alkoholową PRL, o czym piszą we wspomnieniach niemal wszyscy ich ówcześni goście.
To że przedstawiciele peerelowskiej władzy mieli oko na artystów, potwierdza reżyser Janusz Zaorski. Ale przestrzega przed powielaniem skrótu myślowego, że przeżywające świetność w PRL domy pracy twórczej to twory reżimu. – One może i uchodzą za relikt poprzedniej epoki, ale kilkoma z nich od lat zarządza Związek Autorów i Kompozytorów Scenicznych (ZAiKS), który ma tradycje sięgające przedwojnia. Domy pracy twórczej były za komuny oazą wolności. Pamiętam, jak w stanie wojennym pojechałem z córką do takiego ośrodka w Ustce. Tam nikt nie chodził w mundurze. To był azyl od rzeczywistości – opowiada Zaorski.
Po wprowadzeniu stanu wojennego wielu twórców wycofało się z udziału w życiu publicznym. Inni szukali namiastki normalności w górskich lub nadmorskich kurortach dla artystów – jak to określa Marek Dutkiewicz – „byle dalej od warszawskich czołgów”. – Do domu pracy twórczej zwabił mnie wtedy Jerzy Gruza. Powiedział, że jeśli gdzieś przeczekać ten trudny czas, to właśnie tam. Przesiedziałem tak miesiąc w oddaleniu. Upadlaliśmy się z Gruzą okropną wódką Bałtyk, nabywaną za bony w Peweksie.
Wypoczywać w czasie pracy
Domy pracy twórczej (DPT) wymyślił Walery Jastrzębiec-Rudnicki, wieloletni dyrektor ZAiKS. Pierwszy został otwarty w 1945 r. w Chojnastach koło Cieplic; działał do lat 70. Obecnie ZAiKS ma w swoich zasobach siedem takich placówek, Polska Akademia Nauk prowadzi cztery domy pracy twórczej, a pięć mają do dyspozycji pracownicy naukowi Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ale DPT z roku na rok ubywa. GUS podaje, że jeszcze w 2012 r. funkcjonowało w całej Polsce 37 takich placówek, obecnie – 32.
Zmienił się też ich charakter. Zdaniem historyka prof. Marcina Kuli do 1989 r. peerelowskiej władzy zależało na stworzeniu obowiązującego etosu pracy w socjalistycznej ojczyźnie, który uchodził za najwyższą cnotę. I nieważne, czy ktoś wyrabiał normę przy budowie mostu, czy miał wolny zawód. Dlatego, jak pisał Kula na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 2002 r. w artykule „Bo mnie jest szkoda lata…”, koncepcja domów pracy twórczej sprowadzała się właściwie do jednego: „Niektórzy mieli wypoczywać, by dobrze pracować nawet podczas wypoczynku”, ponieważ „pisarz lub naukowiec nie mógł nie być twórczy nawet na urlopie”. Rezultaty tej pracy były już mniej istotne, ale w socjalizmie to plan, a nie rezultat, miał znaczenie. Kula opowiada żartobliwie, że dzięki DPT przyszło na świat wiele dzieci i pyta sardonicznie, czy może być cokolwiek bardziej twórczego niż przekazanie daru życia.
Zbitka „praca twórcza” to klasyczny przykład nowomowy okresu PRL. Władza używała go, by stwarzać przynajmniej pozory bezklasowego społeczeństwa, gdzie nagradzane przywilejami elity intelektualne są równe ludowi pracującemu miast i wsi. Właśnie praca miała stanowić ów „centralny wyrównywacz”. – Została uszlachetniona, dowartościowana. W socjalizmie każdy miał coś do zrobienia na danym etapie. Nawet twórca, który miał wobec państwa, partii, narodu, społeczeństwa obowiązek dostarczania wartościowych dzieł. Artyści byli częścią założeń systemowych tamtego ustroju – komentuje prof. Giza.
Dziś domy pracy twórczej traktuje się jak pensjonaty o podwyższonym standardzie. GUS posługuje się definicją z 2002 r., która informuje, że to obiekty noclegowe, w których są zapewnione właściwe warunki do wykonywania pracy twórczej i wypoczynku twórców, wykorzystywane również – głównie przez ich rodziny – jako ośrodek wczasowy. Wynika z tego, że DPT nie zaniechały dawnych funkcji, tylko je rozszerzyły. Nadal są to oazy dla artystów. Do Astorii blisko centrum Zakopanego chętnie przyjeżdżają literaci, a to miejsce nieomal kultowe, bo właśnie tutaj Wisława Szymborska miała się dowiedzieć o przyznaniu jej Nagrody Nobla. Mimo to DPT przestały być hermetycznym dworem dla cyganerii. Teraz może tu zatrzymać się każdy. W Reymontówce w Siedlcach organizowane są warsztaty z malarstwa, rzeźby, tańca czy literatury. Villa Helena w Czarnej Wsi Kościelnej koło Białegostoku oferuje zajęcia garncarskie, fotograficzne i musicalowe oraz piosenkarskie dla dzieci i młodzieży. Z kolei w Uniejowie z DPT korzystają studenci łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Wiele tego typu miejsc prowadzi działalność komercyjną, wynajmując swoją przestrzeń organizatorom szkoleń i konferencji.
Dom pracy twórczej w Wolimierzu to w zasadzie agroturystyka. Podróżnych przyciąga hektarowy ogród z widokiem na pasmo Gór Izerskich. Idealne miejsce na kilkudniowe wypady za miasto z przyjaciółmi, na urlop z rodziną albo włóczęgi szlakiem przyrodniczych pereł Dolnego Śląska. Jest też miejsce na sztukę. W Wolimierzu organizowane są plenery malarskie i fotograficzne oraz zajęcia edukujące w kierunku pojednania z naturą. – To miejsce z pasją, przyjazne dla różnych działań i stworzone z myślą o ludziach, którzy kochają wieś, poszukują tutaj inspiracji oraz chcą aktywnie spędzić czas. Wychodzimy z założenia, że kreacja twórcza nie jest przeznaczona dla wybrańców – tłumaczy Jagoda Lesiuk-Puchalska z DPT w Wolimierzu.
Po 1989 r. skończył się mecenat państwa centralizującego kulturę, a system gospodarki wolnorynkowej sprawił, że twórczość stała się produktem niemal takim samym jak wiele innych, które należało umieć sprzedać. Domy pracy twórczej także zaczęły działać na zasadach rynkowych, otwierając się na turystów i biznesmenów.
Młodzi nie mają czasu tu bywać
Rocznie z pobytu w DPT pod patronatem ZAiKS korzysta ok. 5,3 tys. osób. W sezonie letnim w Ustce czy Sopocie brakuje wolnych miejsc. Zimą ośrodki również tętnią życiem – w Krynicy-Zdroju obłożenie waha się w granicach 90–100 proc., a w Zakopanem sięga ok. 80 proc. W domach stoi pianino lub fortepian, są sale do spokojnej pracy, ale kompozytorzy, pisarze, tekściarze, tłumacze, plastycy czy fotograficy i tak korzystają z własnych narzędzi.
Komisja rewizyjna ZAiKS obradująca w latach 2010–2013 alarmowała, że utrzymywanie DPT jest nierentowne, bo stowarzyszenie co roku dopłaca do nich ok. 7 mln zł. Komisja nie zgadzała się również, aby twórcy płacili więcej za korzystanie z DPT niż zwykli pracownicy biura ZAiKS. – Domy pracy twórczej mają charakter socjalny i są finansowane przez członków ZAiKS. Celem DPT nigdy nie było osiąganie pełnej rentowności, a zapewnienie miejsca pracy twórczej połączonej z wypoczynkiem autorom związanym z ZAiKS i członkom innych stowarzyszeń twórczych w Polsce – precyzuje Anna Klimczak, rzeczniczka prasowa ZAiKS.
Szerokim echem w mediach odbiła się sprawa zakupu pałacu w Janowicach za ok. 4,5 mln zł. Komisja rewizyjna pisała o „utopieniu majątku stowarzyszenia w kampusie sztuki”, a producenci sprzętu elektrycznego i elektronicznego pytali, jaki jest sens podnoszenia opłaty reprograficznej od słuchania muzyki na smartfonach i tabletach przez konsumentów, skoro ściągane w ten sposób pieniądze twórcy wydają na lewo i prawo.
– Pałac w Janowicach nie jest i w zamyśle nigdy nie miał być klasycznym domem pracy twórczej. Został zakupiony jako miejsce, gdzie swoją siedzibę mieć będzie Centrum Doskonalenia Talentów Stowarzyszenia Autorów ZAiKS i ta koncepcja jest aktualnie rozwijana – wyjaśnia Klimczak.
W innym pałacu – w Radziejowicach – bywał Aleksander Dębicz. 31-letni pianista, specjalizujący się w muzyce klasycznej, w tym luksusowym domu pracy twórczej dał kilka koncertów. A nawet miał okazję spędzić weekend w apartamencie i popracować nad papierem nutowym przy markowym fortepianie. – Klasowe instrumenty, dobre jedzenie, miła dyrekcja, święty spokój – Dębicz wylicza zalety pobytu w zespole-pałacowo parkowym w Radziejowicach. – Jest duża nowa sala koncertowa, w dodatku przeszklona, co czyni ją bardzo efektowną. A na występy przychodzi wierna publiczność, osłuchana i serdeczna; zawsze jest komplet. Z całą pewnością miejsce godne polecenia dla ludzi, którzy lubią wypoczynek w otoczeniu przyrody i cenią sobie sztukę wysoką. Tu panuje kultura pałacowa, więc hip-hop raczej nie byłby witany z otwartymi ramionami.
Artysta przyznaje jednak, że gdyby nie zaproszenia od organizatorów, sam z siebie do Radziejowic by raczej się nie pofatygował. Po pierwsze – z braku czasu. Po drugie – bo ma własną pracownię, w której najlepiej mu się komponuje. A po trzecie – twórcy w jego wieku nie jeżdżą do takich miejsc tylko po to, aby ze sobą pobyć. Jeśli się spotykają, to przypadkiem, w drodze na koncert albo przy okazji wspólnego występu. – Owszem, natknąłem się w Radziejowicach na znajomego reżysera, który przyjechał trochę popracować, a trochę wypocząć z rodziną. Ale to wyjątkowa sytuacja, bo żadnych innych tego typu spotkań czy prób budowania relacji między artystami w związku z pobytem w domach pracy twórczej nie doświadczyłem. A w innych placówkach, które mają dbać o artystów, nie bywałem, bo nie miałem takiej potrzeby – tłumaczy Dębicz.
Przeboje tam nie powstają
Warunkiem zakwaterowania w DPT przy ZAiKS jest odbycie trzyletniego stażu w stowarzyszeniu i opłacanie składek. Wniosek o przyznanie miejsca mogą też składać pracownicy stowarzyszenia, rodziny członków i pracowników, a także członkowie innych stowarzyszeń twórczych. – ZAiKS pobiera inkaso od ściąganych z rynku tantiem, które należą się twórcom, więc w zamian za to stowarzyszenie rewanżuje się nam ciszą i spokojem, zapewniając możliwość korzystania z domów pracy twórczej – tak to ujmuje Zaorski.
Na twórczy odpoczynek udają się również pracownicy naukowi Uniwersytetu Jagiellońskiego. Trzeba tylko wypełnić zgłoszenie, wybrać miejscowość, termin i określić, jak liczną rodzinę chce się zabrać ze sobą. Poza sezonem – od końca Wielkanocy do 14 czerwca oraz od 16 września do Bożego Narodzenia – pierwszeństwo mają uczestnicy wyjazdów o charakterze naukowym, następnie pracownicy naukowo-dydaktyczni i pozostali oraz emeryci i renciści UJ. Nocleg w zakopiańskiej Lonce kosztuje w sezonie 35 zł. Osoby spoza uczelni i uczestnicy konferencji płacą 42 zł. Cena za dobę z całodziennym wyżywieniem w DPT podległych ZAiKS-owi wynosi 43 zł od osoby.
Kadra naukowa UJ zwykle traktuje pobyt w DPT wakacyjnie, a nie jak okazję do popracowania z dala od akademickiego zgiełku. – Są co prawda jeszcze osoby, które jadą tam w celach naukowych, przeważnie pisać książki, ale w porównaniu z dawnymi latami jest ich coraz mniej – przyznaje Maria Nanke, kierowniczka działu socjalnego UJ. I dodaje, że do domu Łada jeździ się ze względów sentymentalnych i krajoznawczych, bo ośrodek jest znakomitą bazą wypadową do wypraw na tatrzańskie szlaki. A do Niemena w Rabce chętniej wybierają się rodziny z dziećmi, bo jest tam plac zabaw.
Janusz Zaorski nadal wypoczywa w domach pracy twórczej. Jeśli jedzie w góry, to korzysta z zakopiańskich pensjonatów Halama albo Orlik. Jeśli jest nad morzem, wtedy kwateruje się w sopockim ośrodku nieopodal Grand Hotelu. – Jeździmy z żoną raz na dwa lata: na tydzień, dziesięć dni. Mamy na miejscu śniadania, obiad i kolację, więc nie trzeba się kłopotać takimi przyziemnymi sprawami, jak robienie zakupów, tylko skupić na innych rzeczach. Wiele domów pracy twórczej jest wyposażonych w duże biblioteki i zbiory książkowe z lat 50. czy 60., więc można nadrobić zaległości literackie i nafaszerować się wiedzą. Ale przede wszystkim odpocząć i odseparować się od codzienności – mówi Zaorski.
Markowi Dutkiewiczowi odpowiada w DPT atmosfera przedwojennych pensjonatów i fakt, że śniadania są podawane do łóżek. – Wchodzi młoda góralka z kamienną twarzą, nie patrzy, kto śpi w pokoju, zostawia śniadanie na stole i oddala się bardzo dyskretnie. Nie zamyka się drzwi na noc, więc można pospać do woli, a jak człowiek wstanie, śniadanie już na niego czeka. Na obiad i na kolacje trzeba zejść do sali jadalnej. W Halamie jest mały gong, za pomocą którego pracownice przywołują ludzi na posiłki – opowiada Dutkiewicz, który jeździ do domów pracy twórczej raz albo dwa razy do roku, ale nie częściej. Na ogół do Zakopanego, do Halamy. Od lat pracuje tam ten sam personel, więc panuje rodzinna atmosfera. Poza słynnym już jadalnianym stołem w pomieszczeniu na dole jest tzw. piekiełko – można posiedzieć, pobiesiadować i pośpiewać przy pianinie. Albo snuć nocne Polaków rozmowy w papierosowych oparach – czemu to miejsce zawdzięcza swoją nieformalną nazwę. W sylwestra organizowane są imprezy składkowe. Twórcy zrzucają się na prowiant i napitek, po czym integrują się przy grillu. „Wódka, kiełbasa i śnieżny krajobraz” – jak lapidarnie ujmuje to Dutkiewicz.
Chociaż napisał wiele przebojów, które do dziś nuci cała Polska, żaden z nich nie powstał w domu pracy twórczej. Pisanie zawsze schodziło na daleki plan, kiedy pierwszoplanową rolę odgrywała „czarodziejka gorzałka”, rzucająca urok na wszystkich artystów bez wyjątku. Pod wpływem jej czaru padali sobie w ramiona starsi i młodsi twórcy, uznani i nieznani. Potrzeba integracji zastępowała konieczność pracy.