Autobiograficzna proza Alexa Kerra to opowieść o powolnym wtapianiu się Amerykanina w orientalną rzeczywistość
Okładka magazyn DGP 5.04.2019 / DGP
Alex Kerr, syn oficera amerykańskiej marynarki wojennej, trafił po raz pierwszy do Japonii jako 12-latek, w 1964 r., gdy jego ojca skierowano na służbę do Yokohamy. Nic w tym nadzwyczajnego – Amerykanie stacjonują tam do dziś. Ciekawa historia zaczyna się potem: Kerr studiuje japonistykę na uniwersytecie Yale i w Tokio, następnie sinologię na Oxfordzie, a w połowie lat 70. wraca do Japonii, by zostać tam praktycznie na resztę życia (obecnie mieszka również w Bangkoku).
Alex Kerr, „Japonia utracona”, przeł. Maria Kwiecińska -Decker, Karakter 2019 / Media
W Japonii szuka swojego miejsca, ale ciągnie go ku tradycji – angażuje się w renowację dawnej wiejskiej architektury, rozpoczyna karierę kolekcjonera klasycznych dzieł sztuki, osiada w domu na terenie szintoistycznej świątyni, dzięki znajomościom poznaje zamknięte środowisko aktorów teatru kabuki. W latach 80. pracuje jako biznesmen w branży budowlanej, przedstawiciel wielkiej amerykańskiej korporacji na rynku japońskim – to doświadczenie przynosi mu pieniądze, ale też insiderską wiedzę o osobliwościach kapitalizmu w Kraju Kwitnącej Wiśni. Od lat 90. dzieli swój czas między Japonię a Tajlandię, handlując sztuką, a także prowadząc działalność konserwatorską (renowacja starych domów) i edukacyjną (wspieranie dawnych rzemiosł).

Rozwój, kryzys, stagnacja

Kerr to człowiek instytucja, ustosunkowany członek japońskiej elity kulturalnej, zarazem „swój” i „obcy”. Tę szczególną pozycję wykorzystał, pisząc – po japońsku i dla japońskiego czytelnika – „Japonię utraconą”, rzecz o tym, jak kraj popadł w tożsamościowy kryzys, wyrzekłszy się swojej tradycji. Rzecz ukazała się w 1993 r., w rok później Kerr dostał, jako pierwszy obcokrajowiec w historii, nagrodę Shincho Gakugei za najlepszą książkę non-fiction.
„Japonia utracona” – książka piękna edytorsko – łączy w sobie trzy narracje: pierwsza to autobiograficzna opowieść Kerra o jego powolnym wtapianiu się w ten kraj, druga to lapidarne, esencjonalne wprowadzenie do kilku z wielu nurtów japońskiej sztuki tradycyjnej: do architektury, kaligrafii, teatru, malarstwa (przy czym Kerr uważa, że to właśnie sztuka jest właściwą japońską filozofią), trzecia wreszcie to gniewna polemika z japońską modernizacją. To się zdarza wielbicielom: na pewnym etapie zażyłości z obiektem uwielbienia sens ma już tylko miłość krytyczna, dostrzegająca wady, daleka od idealizacji. Każda inna postawa byłaby zaślepieniem.
Kerr zresztą – jako uważny, dobrze poinformowany obserwator – trafnie zdiagnozował Japonię nieco zagubioną w globalizującym się świecie. Swoją książkę pisał w okresie, gdy na przełomie lat 80. i 90. zeszłego wieku pękła bańka spekulacyjna i kraj po paru dekadach prosperity pogrążył się w kryzysie, który trwa do dziś, przerodziwszy się w stagnację. Japonia, jeszcze w latach 80. symbol błyskawicznego postępu i futurystycznej technologii, pozostaje trzecią gospodarką świata, ale sporo ją to kosztowało społecznie, gospodarczo, ekologicznie, a także mentalnie: kryzys trwa, póki ludzie wierzą, że trwa. Japończycy – zmęczeni, przepracowani, postarzali – żyją w przekonaniu, że ostatnie 30 lat to pasmo nieszczęść: od krachu na giełdzie, przez trzęsienie ziemi w Kobe (1995) i sekciarskie terrorystyczne ataki gazowe w tokijskim metrze w tym samym roku, po tsunami i katastrofę w elektrowni jądrowej w Fukushimie (2011).

Czy Japonia jest inna?

Oczywiście kryzysy nie biorą się znikąd. Z „Japonii utraconej” przebija myśl, że dla japońskiej depresji decydujący okazał się odwrót od tradycji, swoiste zaburzenie dawnej równowagi między człowiekiem a przyrodą, jednostką a społeczeństwem, swobodą a dyscypliną. Kerr wyznacza nawet konkretną datę tej zmiany kursu: to rok 1964, gdy Japonia organizowała igrzyska olimpijskie. To, według autora, moment, od którego zaczyna się rabunkowa demolka – burzenie starych miast, wycinanie naturalnych lasów, betonowanie rzek, wreszcie: wykorzenianie kultury.
To mocna teza publicystyczna – gdy więc poddać ją testowi historycznej wiarygodności, słabnie. Wydaje się, że ważniejszą cezurą jest tu rok 1945 i totalna klęska mocarstwowych planów oraz załamanie się dawnego porządku społecznego; Japonia, pozbawiona sił zbrojnych, z narzuconą zewnętrznie konstytucją, z okupanta staje się krajem okupowanym, we wczesnych latach 50. służy USA w zasadzie za wielki lotniskowiec. Zysk dla całego społeczeństwa był z tego taki, że Amerykanie chętnie pożyczali pieniądze, dało się więc ciężką pracą wydobyć z upadku. Z kolei zysk dla elity miał charakter kompromisu: rezygnacja z imperialnych ambicji za bezkarność – japońskie zbrodnie wojenne w Mandżurii, Chinach i Azji Południowo-Wschodniej pozostają nierozliczone aż do teraz, a obecnie rządzący politycy to często członkowie skupiających władzę klanów o przedwojennej proweniencji.
A może Japonia jest po prostu inna? Japoniści zwracają uwagę, że władza w Tokio lubi legitymizować mitem o japońskiej odmienności tyleż własne błędy i zaniedbania, ile kryzysowe kłopoty całego społeczeństwa. Tylko że te kłopoty niekoniecznie są wypadkową japońskiej ścieżki historycznego rozwoju – to raczej patologie o świeżej proweniencji. Łatwo powiązać współczesne przypadki śmierci z przepracowania i fale samobójstw z trwającą ponad 200 lat (od początku XVII w. do połowy wieku XIX) japońską samoizolacją od świata zewnętrznego i wojskową cywilizacją szogunów, ale będzie to powiązanie bazujące na stereotypie. Ludzie popełniają samobójstwa, a zwłaszcza mrą z przepracowania wszędzie, gdzie kapitalizm dokręca śrubę pracownikom, naukowcy zaś skłonni są dziś wątpić w doskonałą, feudalno-średniowieczną japońską izolację epoki Edo (innymi słowy: formalne i nieformalne relacje istniały, podobnie jak absorpcja dokonań zachodniej nauki).

Ruch jako filozofia

Kerr zresztą po paru latach od wydania „Japonii utraconej” skupił się na modernizacji kraju, publikując książkę „Psy i demony. Ciemne strony Japonii” (oryg. 2001, wyd. pol. Universitas 2008, przeł. Tadeusz Stanek) – i dopiero tutaj dał wyraz autentycznej wściekłości na to, w jaki sposób Japonia zaprzepaściła własny, rzeczywisty przecież, sukces cywilizacyjny i trud odbudowy kraju. „Shirasu Masako [pisarka i kolekcjonerka sztuki] ma w swoim gabinecie kaligrafię tanzaku następującej treści: «Psy i konie są trudne; demony i rzeczy fascynujące są łatwe». Idzie o to, że trudno jest malować psy i konie, ponieważ są one takie zwyczajne; natomiast namalowanie demonów i przedmiotów groteskowych przychodzi z łatwością” – pisze w „Japonii utraconej” Kerr, z tego cytatu wywodząc później tytuł następnej książki, w której dowodzi, że praktycznie w wielu istotnych dziedzinach rozwoju – w budownictwie, edukacji, biznesie, bankowości, sztuce, ochronie środowiska – społeczeństwo japońskie poszło na łatwiznę, oddając kraj w ręce szemranych polityków, przedsiębiorców tworzących sitwy oraz bezwładnej (i wszechwładnej) biurokracji, zaniedbując regulacje ważnych sektorów gospodarki, pozbawiając się prawa do szczęścia za cenę ubogiego, choć bezpiecznego przeciętniactwa; otoczyło się, krótko mówiąc, „demonami” konsumpcji i symbolami „rozwoju”, zatraciwszy umiejętność rozmowy i radowania się prostotą egzystencji.
Wróćmy jednak na chwilę do „Japonii utraconej”: Kerr jest nie tylko zapalczywym polemistą i zakochanym w Kraju Kwitnącej Wiśni człowiekiem Zachodu, który usiłuje poradzić sobie z zadrą w sercu – on znakomicie pisze o sztuce, wychwytując subtelności japońskiego ducha. Jeśli ktoś czuł się dotąd zakłopotany nieokreślonością tamtejszych terminów w rodzaju „wa”, „kami”, „wabi” bądź „honne” czy „tatemae”, może swobodnie potraktować „Japonię utraconą” jako punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. „Uczono nas, że kiedy w pokoju herbacianym wycieramy fukusą czerpak do herbaty, to zaczynamy powoli (jō), trzemy szybciej, kiedy zbliżamy się do środka czerpaka (ha), i kończymy szybko (kyū). W momencie kiedy fukusa nie dotyka już czerpaka, następuje zanshin, co oznacza: «zostawić poza sercem». Wracamy do punktu zerowego, w oczekiwaniu na następny rytm jō, ha, kyū. Początkowo myślałem, że jest to rytm charakterystyczny wyłącznie dla ceremonii herbaty, ale wkrótce okazało się, że towarzyszy on także ruchom stóp oraz unoszeniu wachlarza w dramatach nō. Również w sztukach obronnych i kaligrafii ten rytm rządzi wszystkimi ruchami. W trakcie seminarium zdałem sobie sprawę, że jō, ha, kyū leży u podłoża wszystkich tradycyjnych sztuk japońskich. Wykładowcy uczyli nas, że jō, ha, kyū, zanshin jest fundamentalnym rytmem natury – określa los ludzki, bieg czasu, a nawet rozwój galaktyk i wszelkie przypływy i odpływy w kosmosie. (...) Te ruchy nie służyły jedynie ozdobie, ale wyrażały pewną filozofię. (...) Wertując historię Japonii, znajdujemy niewiele zapisanej filozofii; wyrażając się dobitniej – Japonia nie jest krajem myślicieli. (...) Odkryłem jednak, że Japonia ma swą własną filozofię, równie skomplikowaną i głęboką jak chińska. Tylko że nie wyraża się ona słowami, ale przenika sztuki tradycyjne. I choć Japonia nie ma Konfucjusza, Mencjusza czy Zhu Xi, ma za to poetów, jak Teika, Zeamiego, twórcę dramatu nō, i twórcę ceremonii herbaty Sen no Rikyū. To oni są japońskimi filozofami”. A zatem: wolno, szybciej, szybko, stop. Czytajcie Kerra.