Utwory grane w radiu są chętnie wykorzystywane do reklamy. Ale autorzy przebojów czasami dowiadują się o tym ostatni. Tak jakby piosenka, z którą utożsamiają się miliony, stała się przez to niczyja
Wieczorem 23 lipca w publicystyczno-satyrycznym programie „W tyle wizji” na antenie TVP Info wyemitowano krótki materiał o protestach przed Sejmem. W tle leciał przebój grupy Big Cyc „Jak słodko zostać świrem”. Miał to być muzyczny komentarz do słów marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, który tak uzasadnił konieczność zastawiania Sejmu barierkami: „żeby świry tam się nie dostawały i żeby nie szkodziły”. Dwa dni po emisji programu lider Big Cyca Krzysztof Skiba na Facebooku napisał, że zespół nie zgadza się na posługiwanie się jego twórczością w materiałach propagandowych służących polityce PiS. Zażądał od TVP przeprosin, poinformowania widzów, że piosenka została użyta bez zgody zespołu, oraz wpłaty miliona złotych na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy „tytułem zadośćuczynienia za straty moralne i wizerunkowe, jakie poniósł zespół Big Cyc w związku z sugestią poparcia dla polityki PiS”. Skiba dodał, że w przypadku niespełnienia żądań grupa będzie się domagać reparacji szkód na drodze sądowej.
Magazyn DGP 21 września 2018 / Dziennik Gazeta Prawna
– Zostały naruszone nasze prawa osobiste, ponieważ bez wiedzy i zgody zespołu użyto piosenki Big Cyca do reklamy pewnych tez politycznych, z którymi się nie identyfikujemy. Można sobie hipotetycznie wyobrazić taką sytuację, że ktoś bierze utwór Jana Pietrzaka „Żeby Polska była Polską” i podkłada go pod zdjęcie Hitlera i maszerującego Wehrmachtu. Czy to nie byłaby manipulacja? Dlaczego telewizja wspierająca rząd nie skorzystała z twórczości panów Rosiewicza albo wspomnianego Pietrzaka? Z pewnością byliby bardziej po partyjnej linii. Big Cycowi do takiej propagandy daleko, dlatego nasz prawnik wysłał pismo wzywające TVP do zapłaty. Jeśli nie będzie żadnej reakcji z tamtej strony, spotkamy się w sądzie – mówi DGP Krzysztof Skiba.
Znana piosenka wiedzie żywot nie tylko radiowo-koncertowy. Trafia na wesela, konkursy karaoke, na wiece polityczne lub do promocji wszystkiego, co nadaje się na sprzedaż: proszku do prania, pożyczki bankowej albo żyletek do golenia. Ale bywa, że autor o wykorzystaniu swojej twórczości w reklamie dowiaduje się z… reklamy. Po pierwszej złej wiadomości przychodzi następna: musi udowodnić, że to naprawdę on napisał powszechnie znany przebój.

Wsiąść do pociągu i wysiąść w sądzie

Magda Czapińska, autorka słów do znanych piosenek m.in. Anny Marii Jopek („Ale jestem”), Hanny Banaszak („W moim magicznym domu”) czy Alicji Majewskiej („Być kobietą”), o wszystkim dowiedziała się z mediów. Kiedy dziewięć lat temu w folderach wyłożonych w Empiku zobaczyła reklamę oferty promocyjnej PKP „Wakacje z Intercity” opatrzoną hasłem „Wsiądź do pociągu… byle naszego”, chciała wierzyć, że to tylko przywidzenie. Ale reklama pojawiła się także w tytułach prasowych, a hasło do złudzenia przypominało słowa „Wsiąść do pociągu byle jakiego” z przeboju Maryli Rodowicz „Remedium”– najsłynniejszej piosenki w dorobku Czapińskiej.
Z interwencją pośpieszył ZAiKS. – W moim imieniu wydział prawny ZAiKS-u wysłał pismo do PKP z prośbą o wyjaśnienie użycia fragmentu mojej piosenki w ich reklamie – opowiada autorka. – Napisano, że to się odbyło bez zgody i wiedzy twórcy, co jest równoznaczne z naruszeniem praw autorskich.
Koleje odpowiedziały, że hasło promocyjne i słowa refrenu piosenki nie są tożsame, a w kampanii reklamowej nie zostało zacytowane żadne zdanie ani fragment z utworu Czapińskiej. Bo przecież „wsiądź” to niezupełnie to samo, co „wsiąść”, zaś zapraszany na pokład pasażer miał ruszyć w podróż składem konkretnego przewoźnika („byle naszego”), a nie korzystać z podwózki bliżej nieokreślonego pociągu („byle jakiego”). Tak wykoncypowali autorzy hasła, które „powstało w sposób niezależny i samoistny” – jak podkreślał pełnomocnik PKP. A podobieństwa i skojarzenia? „(…) tego rodzaju nawiązanie jest dopuszczalne w świetle prawa autorskiego. Zgoda bowiem na inspirowanie się cudzym utworem zgodnie z treścią art. 2 ust. 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych nie jest wymagana”.
Powyższe wyjaśnienia nie przekonały autorki. Ani takie, że połączenie kilku słów użytych w jej piosence trudno uznać za utwór. – Słowa wykorzystane w reklamie są istotnym fragmentem piosenki, na popularności której PKP bazowały, a której jestem współtwórcą, czyli w warstwie tekstowej – jej właścicielką. Przecież koleje mogły promować hasło: „Wybierz podróż naszym pociągiem”. I nie miałabym do nikogo pretensji – podkreśla Czapińska.
Opowieść o przejażdżce przygodnym pociągiem, bez biletu i bagażu, jedynie z kamykiem zielonym ściśniętym w dłoni, zna i nuci od 40 lat prawie cała Polska. Maryla Rodowicz pojechała z tą piosenką na festiwal do Opola i wróciła z nagrodą za pierwsze miejsce. Od 14 czerwca 1978 r. utwór Czapińskiej i Seweryna Krajewskiego (autora muzyki) jest prawnie chroniony w ZAiKS-ie. I figuruje tam pod dwoma równoważnymi tytułami – „Remedium” oraz „Wsiąść do pociągu byle jakiego”, choć pozwana strona zarzucała autorce, że na użytek procesu celowo zmieniła tytuł przeboju.
– Zwykle odmawiałam udostępnienia tej piosenki w celach reklamowych komukolwiek, ponieważ przeczuwałam, że PKP kiedyś się o ten przebój upomną. No to się upomniały, biorąc go jak własny – nie kryje rozgoryczenia Czapińska. Koleje odpowiadają, że gdyby obejmować ochroną prawną konkretne słowa, nie można by się było w ogóle porozumiewać. Zdaniem państwowego przewoźnika takie działania prowadzą do zawłaszczenia języka.
Sprawa nie trafiła na wokandę. Czapińska miała głowę zaprzątniętą tragedią rodzinną i dlatego nie doszło do procesu. Ale to nie był epilog. Koleje szykowały kolejną kampanię reklamową przy użyciu spornego hasła.

Co może twórca

Na stronie ZAiKS-u w zakładce „Muzyka w reklamie” Krzysztof Lewandowski, dyrektor generalny stowarzyszenia i specjalista od prawa autorskiego, wyjaśnia, jak krok po kroku powinna wyglądać procedura używania utworu słowno-muzycznego w reklamie. Najpierw trzeba uzyskać od autora zgodę na wykorzystanie jego twórczości, czyli sporządzić i podpisać umowę o przeniesienie praw autorskich majątkowych lub o udzielenie licencji. W tym pierwszym przypadku zbywca traci prawa do utworu na określonym polu eksploatacji, czyli jeśli sprzedał daną piosenkę do reklamy, nie może sprzedać jej tam ponownie (może za to przehandlować inną). Z licencją jest inaczej. O ile nie została podpisana na wyłączność, na korzystanie z piosenki X na danym polu eksploatacji można udzielić wielu zezwoleń, czyli cały czas rozporządzać swoim utworem. Najważniejsza jest zgoda autora – wszystko jedno, na który z wariantów – bo ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych nie zezwala korzystać z żadnych utworów w celach reklamowych, promocyjnych czy wyborczych na zasadzie dozwolonego użytku. A samowolne użycie cudzej własności skutkuje odpowiedzialnością cywilną i karną.
Druga kwestia dotyczy tego, że nie ma znaczenia, w jakiej formie reklamodawca wykorzysta piosenkę. Czy weźmie cały utwór, samą melodię czy tylko tekst. Z punktu widzenia prawa nadal korzysta z utworu słowno-muzycznego, więc zgodę na eksploatację powinien dostać i od autora tekstu, i od autora kompozycji.
Kolejna sprawa to przeróbka, na którą muszą wyrazić zgodę autorzy obu warstw piosenki. W reklamie PKP znalazło się hasło bliźniaczo podobne do fragmentu przeboju, ale zdaniem ZAiKS-u każda drobna korekta wymaga pozwolenia twórcy. „Należy pamiętać, że ten, kto nabył od autora nawet całość autorskich praw majątkowych, nie może rozpowszechniać przeróbek, opracowań, adaptacji, tłumaczeń bez dodatkowej zgody autora. Tym bardziej gdy przeróbka ma być wykorzystywana w reklamie” – pisze Lewandowski.
Są jeszcze autorskie prawa osobiste, które chronią twórcę przed nieodpowiednim wykorzystaniem jego własności intelektualnej. Bo przecież piosenka pisana na płytę powstaje w celach artystycznych, a nie marketingowych. Jeśli więc autor zgodził się na wykorzystanie utworu w reklamie, musi zostać poinformowany, do promocji jakiego produktu piosenka zostanie użyta. W przeciwnym razie dojdzie do naruszenia dóbr osobistych, dlatego Big Cyc podniósł larum przeciwko wklejeniu jego przeboju w polityczny kontekst. „Autorskie prawa osobiste chronią m.in. zamierzony przez autora cel i sposób korzystania z utworu. Agencje reklamowe, aby nie było wątpliwości co do powyższych spraw, odbierają od autora stosowne oświadczenie co do dóbr osobistych w treści umowy o wykorzystanie utworu w reklamie” – czytamy na stronie ZAiKS-u.

Pół miliona za piosenkę

Potyczka Czapińskiej z PKP doczekała się drugiej odsłony. Otóż przed trzema laty pojawiła się nowa kampania reklamowa PKP Intercity „Zapowiada się dobra podróż”, bazująca na poprzednim haśle reklamowym, ale tym razem nieco zmodyfikowanym: „Wsiądź do pociągu byle jakiego albo… do mojego”. I znowu był to, ponoć, wytwór wyobraźni pracowników agencji reklamowej. Czapińska zobaczyła tę reklamę po raz pierwszy w „Gazecie Wyborczej” i tygodnikach opinii, następnie na billboardach, ulotkach przy kasach i w wagonach kolejowych Pendolino oraz plakatach rozwieszonych na Dworcu Centralnym, a w końcu w postaci banneru rozwiniętego na elewacji wieżowca nad rotundą u zbiegu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich – w ścisłym centrum Warszawy.
Powołany przez sąd rzeczoznawca wycenił szkodę autorki na 43 tys. zł. Takie szacunki robi się na podstawie przeciętnej wartości piosenek, które grają w reklamach na zasadach komercyjnych. Ale oficjalnych cenników nie ma.
W środowisku słychać głosy, że cena wywoławcza za piosenkę w reklamie to 50 tys. zł. – Ale ona może dotyczyć mało znanej piosenki. Za polski stary hit reklamodawcy płacą od 100 do 500 tys. zł. Nowe polskie przeboje są coraz rzadziej wykorzystywane, ponieważ życie piosenki jest coraz krótsze. Znam przypadek sprzed czterech lat, kiedy artyście za gorący przebój oferowano 400 tys. zł, ale on się nie zgodził, a po roku już nikt nie chciał za tę samą piosenkę zapłacić nawet cztery razy mniej. Teraz hit jest sprzedawany w pakiecie z twarzą, bo twarz ma większą wartość – śmieje się znany producent muzyczny.
W pozwie Czapińska domagała się dwukrotności sumy oszacowanej przez rzeczoznawcę w ramach postępowania odszkodowawczego, czyli ok. 100 tys. zł z tytułu naruszenia praw autorskich majątkowych oraz dodatkowo 50 tys. zł zadośćuczynienia, bo autorce wyrządzona została również szkoda moralna, czyli ucierpiały na tym prawa autorskie osobiste. Ale już nawet nie chodziło o pieniądze, tylko o zasady. – Moją motywacją było zwrócenie uwagi, jak wykorzystywane jest nasze środowisko. ZAiKS do tej pory niewiele robił w tych sprawach. Może udzielić porady prawnej. Albo wydać opinię, że to naruszenie. I tyle. A przecież „Remedium” jest pod ochroną ZAiKS-u od prawie 40 lat. To na czym w takim razie ta ochrona polega, skoro ktoś bezprawnie korzysta z utworu? – zastanawia się Czapińska.
ZAiKS odpowiada, że nie do tego został powołany. – Nasze stowarzyszenie nie zarządza prawami dotyczącymi wykorzystania utworu w reklamie. Są one wyraźnie wyłączone w umowie powierzania praw, którą ZAiKS zawiera z uprawnionym. Zarządzają więc nimi jedynie kompozytor i autor tekstu, którzy są właścicielami praw do utworu – wyjaśnia rzeczniczka stowarzyszenia Anna Biernacka, które w czasie potyczki Czapińskiej z PKP ograniczyło się do interwencji o charakterze informacyjnym. „W naszej ocenie doszło do naruszenia praw autorskich, w szczególności prawa do decydowania przez twórcę o sposobie korzystania z dzieła, rozporządzania nim i pozbawienia autorki prawa do wynagrodzenia za korzystanie z utworu. Ponadto dokonane zmiany naruszyły bezprawnie jego formę i treść” – napisali prawnicy ZAiKS-u.

Trochę słońca w sali rozpraw

W podobnej sytuacji co Czapińska znalazł się Marek Dutkiewicz, autor tekstów piosenek do tak znanych przebojów jak „Słodkiego, miłego życia” Kombi, „Szklana pogoda” Lombardu czy „Podaruj mi trochę słońca” grupy Bemibek. Poszło o ostatnią z wymienionych piosenek. Otóż na etykietach butelek wody Żywiec Zdrój znalazło się hasło „Podaruj sobie trochę słońca”. Prawie takie samo jak w piosence Dutkiewicza. – Żywiec Zdrój reklamuje swoją działalność hasłem: „Inspirację czerpiemy z gór”. Okazuje się, że nie tylko z gór – ironizuje Dutkiewicz.
Akcja promocyjna Żywca, obejmująca niegazowaną wodę o owocowych smakach, ruszyła pełną parą pod koniec 2015 r. W największych polskich miastach pojawiło się ponad 300 bill boardów reklamowych. Zorganizowano duży event w Warszawie, z którego powstał dwuminutowy film reklamowy opublikowany na YouTubie. Działała nawet specjalna strona internetowa. Od listopada 2015 r. do lutego 2016 r. sprzedano przeszło 5 mln butelek aromatyzowanej wody.
Pełnomocnicy Dutkiewicza w czerwcu 2016 r. na podstawie art. 80 ust. 1 pkt 2 prawa autorskiego zawnioskowali o „zobowiązanie naruszającego autorskie prawa majątkowe do udzielenia informacji i udostępnienia określonej przez sąd dokumentacji mającej znaczenie dla roszczeń”. Twierdzą, że ich klient nie udzielił nikomu zgody na wykorzystanie utworu „Podaruj mi trochę słońca” do celów reklamowych. Nie był także przez nikogo proszony o taką zgodę bądź informowany o planowanej kampanii. Dowiedział się o niej od znajomych, którzy zobaczyli billboardy reklamowe. Zdaniem kancelarii reprezentującej znanego tekściarza Żywiec Zdrój naruszył art. 2 ust. 2 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, który informuje, że „Rozporządzanie i korzystanie z opracowania (cudzego utworu) zależy od zezwolenia twórcy utworu pierwotnego (prawo zależne), chyba że autorskie prawa majątkowe do utworu pierwotnie wygasły”. I jeszcze, że reklamodawca wykorzystał bez stosownego zezwolenia (licencji) utwór autorstwa wnioskodawcy na polu eksploatacji obejmującym reklamę, czym naruszył art. 17 tejże ustawy. Na razie udało się wyegzekwować od Żywca informację, na jakich polach eksploatacji mogło dojść do naruszenia prawa.
Producent napojów wyjaśnia, że hasło „Podaruj sobie trochę słońca” jest efektem działalności twórczej agencji reklamowej działającej na jego zlecenie. A owa fraza to faktycznie efekt inspiracji, ale marketingowymi wytycznymi międzynarodowej spółki Volvic promującej hasła „Burst of sunshine” (przetłumaczone przez pracowników reklamy jako właśnie „Podaruj sobie trochę słońca”), której Żywiec Zdrój jest częścią kapitałową i musi na lokalnym rynku realizować swoją kampanię na wzór zagranicznej. Prawnicy wezwanej do wyjaśnienia firmy powątpiewali również w to, czy czterowyrazowe zdanie stanowi utwór w rozumieniu prawa autorskiego, skoro sformułowanie „Podaruj sobie trochę słońca” jest powszechnie stosowane – choćby przez Kaszubską Fundację Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych czy operatora wycieczek Wizz Tours.
Spółka Żywiec Zdrój nie dostrzega naruszenia prawa w swoim postępowaniu. „Sformułowanie »Podaruj mi trochę słońca« stanowi niewątpliwie akt pewnej inwencji intelektualnej, nie można jednak przypisać mu cechy indywidualności, nie stanowi także wytworu działalności twórczej. Zdanie to jest bowiem prostą kompilacją czterech wyrazów, które łącznie nie mogą stanowić przedmiotu ochrony prawnoautorskiej (…). Jednocześnie Spółka wskazuje, że nawet gdyby – błędnie – uznawać omawianą frazę za utwór w rozumieniu pr. aut., mielibyśmy do czynienia z tzw. twórczością paralelną i tym samym nieskuteczne byłoby podnoszenie przez Pana Marka Dutkiewicza jakichkolwiek roszczeń” – czytamy w oświadczeniu prawników Żywca Zdroju.
Dutkiewicz i jego pełnomocnicy posiłkowali się ekspertyzą prof. Jerzego Bralczyka. Czytamy w niej m.in., że fraza „Podaruj mi trochę słońca” jest przykładem poetyckiego ujęcia rzeczywistości. „W tym przypadku ważna jest także oryginalność metafory – zestawienie »trochę słońca« było spotykane, ale prośba o »podarowanie trochę słońca« powinno być zdecydowanie uznane za wytwór indywidualnej wyobraźni poetyckiej” – uważa prof. Bralczyk. Prawnicy Dutkiewicza zwracają uwagę na jeszcze jeden istotny fakt: „Trudno także racjonalnie założyć, by pracownicy agencji reklamowej, a więc osoby zawodowo zobowiązane do orientacji w kulturze muzycznej, mogli nie mieć świadomości, funkcjonowania zwrotu »podaruj mi trochę słońca« jako cytatu z twórczości wnioskodawcy”. Dodajmy tylko, że piosenka o tym tytule funkcjonuje w społecznej świadomości przynajmniej od 1972 r., czyli od premiery na festiwalu w Opolu.
Do wywalczenia przez Dutkiewicza ewentualnego odszkodowania jeszcze daleka droga. Tym bardziej że sądy w tego typu sprawach nie zawsze dopatrują się szkód wyrządzonym twórcom. Tak było choćby w przypadku – na który powołuje się Żywiec Zdrój – reklamy piwa Okocim Mocne promowanego frazą „Baśka nie miała fajnego biustu”, do złudzenia przypominającą tę z przeboju grupy Wilki. Agencja reklamowa działająca na zlecenia browaru wystąpiła nawet do Roberta Gawlińskiego o zgodę na wykorzystanie fragmentu piosenki, ale oferta nie została przyjęta. Mimo sprzeciwu lidera Wilków reklama trafiła do emisji, a sąd, oddalając powództwo, uznał, że banalny i prosty zwrot językowy stanowiący fragment piosenki nie jest w utworze reklamowym ani cytatem, ani zapożyczeniem; jest co najwyżej inspiracją i odwołaniem do odległych skojarzeń, a to nie powoduje naruszenia praw autorskich. Zdaniem sądu zabrakło też podstaw do przyjęcia, że Robert Gawliński rekomenduje piwo Okocim Mocne.

Piosenka ważniejsza niż słowa

Sedno sporu w sprawie Dutkiewicza, Czapińskiej czy Gawlińskiego sprowadza się w zasadzie do cdmowy uznania fragmentu piosenki za efekt własności intelektualnej, choć cała piosenka złożona z takich fraz jest prawnie chronionym utworem. – Ustalenie, czy zestawienie kilku słów ma charakter twórczy i oryginalny, a zatem podlega ochronie prawnoautorskiej, za każdym razem wymaga szczegółowej analizy okoliczności danej sprawy – mówi Tomasz Gawliczek, radca prawny i aplikant rzecznikowski z kancelarii JWP Rzecznicy Patentowi. – Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 22 czerwca 2010 r. orzekł, że krótka jednostka słowna może być uznana za utwór, jeśli ma samodzielną wartość twórczą. Jednak zwrócił również uwagę, że najczęściej wykazanie przesłanki oryginalności w odniesieniu do krótkich form słownych jest utrudnione. W tym kontekście można przywołać orzeczenia sądów apelacyjnych dotyczące sporów o ochronę na gruncie prawa autorskiego takich zwrotów jak „Ciemność. Widzę ciemność. Ciemność widzę” czy „Baśka miała fajny biust”. Ich analiza pokazuje, że zestawienie ze sobą kilku słów musi co do zasady wykraczać poza przeciętne i proste zwroty językowe, być błyskotliwe i zaskakujące, aby mogło zostać uznane za oryginalne. Dlatego ważne jest, aby wziąć pod uwagę także kontekst sytuacyjny – dodaje.
13 lipca zapadł wyrok w sprawie Czapińska kontra PKP po myśli państwowego przewoźnika. W uzasadnieniu sąd uznał, że sporna fraza piosenki nie jest oryginalna, tylko zaczerpnięta z mowy potocznej, więc nie może podlegać ochronie prawa autorskiego. „Zwrot »Wsiąść do pociągu byle jakiego« nie stanowi niezwykłego połączenia słów, odkrywczego – nowatorskiego zestawienia. Trudno w zasadzie czynność wchodzenia do pociągu wyrazić innymi słowami. Możemy więc na przykład: wejść do pociągu, przemieścić się do pociągu, znaleźć się w pociągu – ale najprościej, najczęściej – po prostu do niego wsiąść” – dowodził sąd. W dodatku stwierdził, że trudno uznać sporny zwrot „Wsiąść do pociągu byle jakiego” za najistotniejszy z punktu widzenia interpretacji piosenki, a wskazana fraza nie byłaby powszechnie znana, gdyby nie towarzysząca jej melodia.
Pytanie, do czego ludziom służy piosenka na koncertach, weselach czy konkursach karaoke? Do dyskutowania nad intencjami autora czy do śpiewania? Przecież o popularności danego refrenu nie przesądza jego sens. Bo jaka głębsza myśl płynie z sylabizowanego refrenu „Da da da”? A jednak utwór Formacji Nieżywych Schabuff o tym tytule stał się szlagierem (na YouTubie ma ponad milion odsłon). Równie mało oryginalna wydaje się być fraza „Parostatkiem w piękny rejs” z przeboju Krzysztofa Krawczyka, bo wchodzenie na statek jest taką samą rutynową czynnością jak wsiadanie do pociągu. Piosenki stają się evergreenami nie ze względu na ich sens, lecz ponadczasowość, co dotyczy i „Remedium” Czapińskiej, i „Parostatku” Krawczyka. Gdyby było inaczej, nikt by dziś nie nucił opowiastki o statku na parę, bo w obliczu postępu przemysłowego parostatki wyszły z użycia. Tylko przeboje się nie starzeją.
Pozew Czapińskiej został oddalony, a autorka musi ponieść koszty procesowe. Łącznie ok. 40 tys. zł, czyli mniej więcej tyle, na ile rzeczoznawca wycenił jej szkodę nieuwzględnioną przez sąd. Większości polskich twórców nie stać na taką batalię sądową – raptem 1 proc. środowiska zarabia rocznie ok. 0,5 mln zł brutto z tytułu tantiem, czyli będąc w sytuacji Czapińskiej, musiałaby za przegraną sprawę oddać całą miesięczną wypłatę. Reszta nie wydoli finansowo, aby procesować się o uznanie prawa do własnego dorobku.
Czapińska: – Zostałam ukarana finansowo za to, że postanowiłam dochodzić swoich praw. Nie stać mnie już na szukanie sprawiedliwości. Zostało mi de facto odebrane prawo do decydowania, jak ten utwór będzie wykorzystany np. w reklamie, bo piosenka została zablokowana na długi czas dla innych potencjalnych zainteresowanych. Teraz mogę wykorzystywać ją w pismach procesowych.