TEATR POWSZECHNY | „Wściekłość” Elfriede Jelinek w inscenizacji Mai Kleczewskiej jest jak oskarżenie – nas samych i zadowolonej z siebie Europy
Tak się złożyło, że z najlepszych tekstów austriackiej noblistki powstają najlepsze przedstawienia Mai Kleczewskiej. Najpierw był świetny „Babel” w bydgoskim Teatrze Polskim, później jego „sequel” – dyplom krakowskiej PWST potraktowany jako swoiste postscriptum do tamtego spektaklu. Wreszcie powrót do Bydgoszczy (w koprodukcji z łódzkim Teatrem Powszechnym) i „Podróż zimowa”, czyli najwybitniejsza z dotychczasowych prac artystki. Opowieść o złu pod podszewką zadowolonego i zadufanego w sobie społeczeństwa Austrii była jak orgia okrucieństwa, lecz ani przez chwilę nie uciekała w tanie epatowanie drastycznością. Mam ciągle w głowie kilka obrazów z tego przedstawienia, siedzi w niej Fritzl Mateusza Łasowskiego i finałowy monolog wypowiadany matowym, wypranym z emocji głosem Michała Czachora, który powtarza mniej więcej tak: „W kółko to samo, jej się nie da wyłączyć”. Po „Podróży zimowej” przyszły – znowu w Bydgoszczy – „Cienie. Eurydyka mówi”. Spektakl pozbawiony był siły poprzednika, powtarzał mechanicznie raz wykorzystane już rozwiązania. Nie pomogły songi Kasi Nosowskiej, otrzymaliśmy tylko kopię już znanego dzieła.
Po „Cieniach” Kleczewska zrobiła sobie przerwę od twórczości Jelinek. Wypełniła ją własną wersją „Szczurów” Hauptmanna w warszawskim Teatrze Powszechnym, ale kompletnie nieudanemu przedstawieniu nie pomogła jednostronna próba rozliczenia z artystycznym światkiem, a dla autorów może nawet półświatkiem. Po „Cieniach” przyszedł zaskakująco nostalgiczny „Dybuk” An-skiego ze stołecznego Teatru Żydowskiego, potraktowany również jako dialog z tradycją i teraźniejszością tej sceny. Wielu uznało go za nowe otwarcie Kleczewskiej. Przyznam, że pozostałem nieczuły.
Pozostało
76%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama