HISTORIA | Pół wieku temu w popkulturze do głosu doszła psychodelia. Mocno odcisnęła piętno na muzyce



Dziennik Gazeta Prawna
If you’re going to San Francisco, be sure to wear some flowers in your hair” – zaśpiewał w 1967 roku Scott McKenzie. Pewnie nie przypuszczał, że niemal od razu piosenka, w której padły te słowa, stanie się hymnem pokolenia lat 60., dzieci kwiatów, kultury psychodelicznej, zwanej po angielsku psychedelia. Kultury, która odcisnęła ogromne piętno na sztukach wizualnych, modzie, ale przede wszystkim muzyce. Dobrym wstępem do zagłębienia się w dźwiękach sprzed połowy wieku może być wydana właśnie płyta „Psychedelia: A 50 Year Trip”. To ponad 30-częściowa, dwupłytowa składanka z wykonawcami spod znaku muzycznej psychodelii.
Artystów tego nurtu przyciągała Kalifornia, San Francisco w szczególności. Jak pisze Gareth Murphy w książce „Cowboy and Indies. The Epic History of the Record Industry”: „Do Kalifornii muzycy zjeżdżali, by wspólnie przeżywać lato miłości, wolności nieograniczanej przez menedżerów czy wielkie wytwórnie. Tam wspólnie muzykowali, ćpali, czemu sprzyjały słoneczny klimat i liberalna atmosfera”. Z tego muzykowania narodziło się wiele genialnych kapel i powstało mnóstwo znakomitych piosenek. Zresztą ruch odcisnął swoje piętno nie tylko na wykonawcach z Kalifornii, ale też wielu innych części Stanów i spoza nich. Na płycie „Psychedelia: A 50 Year Trip” znalazło się sporo przykładów.
Składankę zaczyna kawałek zespołu o nazwie idealnie pasującej do tamtego okresu, Love, pochodzącego, jakże by inaczej, z Kalifornii. Ich „Alone Again Or” zostało nagrane w 1968 roku i jest doskonałym przykładem nowego muzycznego myślenia, które charakteryzowało psychedelic music. Przez kawałek przemawia romantyczna nuta, struktura piosenki jest nieco zakręcona, słychać w niej, poza klasycznym zestawem gitar i perkusji, trąbkę. Muzycy wplatali bowiem wtedy w swoje kompozycje przeróżne dźwięki, także charakterystyczne dla muzyki egzotycznych kultur, jazzu czy folku. Gatunki w swoich kompozycjach mieszali Van Morrison, The Velvet Underground, Buffalo Springfield czy Hawkwind. Obok nich na płycie są też kompozycje późniejsze, inspirowane tamtymi muzycznymi poszukiwaniami. Chociażby brytyjskiego zespołu Talk Talk. Do tego znakomite kawałki dziś już zapewne mało pamiętanych kapel pokroju Flamin’ Groovies, The Bonzo Dog Doo-Dah Band albo First Crow to the Moon. Nie ma tu za to wielu przykładów dokonań muzycznych gigantów ocierających się o psychodeliczny styl, jak The Beatles, Beach Boys, Jimiego Hendrixa czy The Doors.

Trwa ładowanie wpisu

Te oczywiste tropy są jednak szeroko dostępne na wielu innych płytach i dobrze, że twórcy „Psychedelia: A 50 Year Trip” zastąpili je artystami pokroju wieńczącego składankę Rahsaana Rolanda Kirka. Zmarły w 1977 roku fenomenalny saksofonista przełamujący granice jazzu znany był ze swojej niezwykłej scenicznej postawy. Potrafił podczas koncertów szaleć w improwizacjach na kilku instrumentach jednocześnie. Muzyk stał się wielką inspiracją dla wielu artystów pokroju Franka Zappy, Jonny’ego Greenwooda z Radiohead i Thurstona Moore’a z Sonic Youth. Był kwintesencją nieprzewidywalnego, patchworkowego, psychodelicznego stylu. Dla takich perełek jak wykonanie „Freaks for the Festival” Kirka warto mieć ten album.
Różni wykonawcy | Psychedelia: A 50 Year Trip | Warner