"Bufon i grafoman, pozujący na poetę" - tak o Jimie Morrisonie, charyzmatycznym liderze The Doors, wyrażał się w filmie "U progu sławy" (2000) krytyk Lester Bangs, grany przez Philipa Seymoura Hoffmana. Obraz, wyreżyserowany przez Camerona Crowe'a, opowiada o sprzedawaniu rock and rolla, o muzycznych, popkulturowych bożkach, wielbionych przez zastępy nastoletnich, długowłosych wyznawców. Film Crowe'a to gorzka ocena stanu rzeczy, jaki zapanował jeszcze w latach 70.
Dla wielu, w tym dla Lestera Bangsa (zarówno fikcyjnego, jak rzeczywistego) uosobieniem rockowej pozy i bufonady była grupa The Doors. W szczególności jej wokalista, pozujący na "poetę przeklętego", nowe wcielenie Arthura Rimbaud. Koncerty The Doors za sprawą Morrisona przemieniały się z występu grupy muzycznej w para-religijne rytuały. Kończyły się często wkroczeniem policji na scenę. Morrisonowi zarzucano prowokacyjne, nieobyczajne zachowania. The Doors podzielili środowisko muzyczne: dla jednych byli tylko muzycznym kiczem, dla innych przedstawiali głęboką duchowość, filozofię i "prawdziwą" poezję.
Gdy Morrison, Ray Manzarek, Robby Krieger i John Densmore wchodzili do studia Sunset Sounds w sierpniu 1966 r. byli tylko lokalną kapelą, przygrywającą w kalifornijskim klubie Whisky a Go-Go przy Sunset Boulevard. To tam wypatrzył ich Jac Holzman, szef Elektra Records. Ten był pod tak wielkim wrażeniem występu The Doors, że z miejsca zaoferował młodym muzykom kontrakt płytowy.
Zespół istniał ledwie od roku, założony - według legendy - przez Morrisona i Manzarka, dwóch studentów szkoły filmowej, na kalifornijskiej plaży. Według mitu założycielskiego wokalista wyznał, że pisze piosenki i zaśpiewał Manzarkowi "Moonlight Drive". Manzarek, będący pod wrażeniem głosu kolegi i jego tekstów, zerwał z grupą, którą tworzył z dwoma braćmi (Rick and the Ravens) i perkusistą Johnem Densmorem.
Po dołączeniu gitarzysty - wirtuoza gitary klasycznej - Robby'ego Kriegera grupa przyjęła nazwę The Doors, zaczerpniętą z tytułu książki Aldousa Huxleya "Drzwi percepcji" (Huxley natomiast zapożyczył tytuł swego dzieła z wiersza Williama Blake'a).
Doorsi grali rock and rolla, ale sięgali po bluesa, muzykę klasyczną, flamenco, nawet elementy jazzu. W muzyczny kolaż wplatano niejasne, ekscentryczne strofy Morrisona. Pierwszy singiel "Break on Through (To the Other Side)" zawiódł jednak rozbudzone oczekiwania młodych muzyków. Nie grały go rozgłośnie radiowe, nie sprzedawał się.
Sukcesem okazał się jednak "Light My Fire", dziś jeden z największych przebojów The Doors i całych lat 60.; miała nawet zostać sprzedana do reklamy samochodów, ale Morrison - gdy dowiedział się o ofercie - osobiście groził przedstawicielom Buicka. Ostatecznie piosenki nie wykorzystano, a zespół "ocalił duszę".
Dowodzona przez Morrisona grupa wniosła teatralność do koncertu rockowego. Wokalista wyobrażał sobie koncert jako nowoczesny rytuał religijny, podczas występów przemawiał do widowni, mówił o polityce, seksie, narkotykach i zrywaniu ze wszelkim konwenansem.
W ciągu sześciu dni powstała płyta zrywająca z konwenansami, rządzącymi rock and rollem. Wpływ bluesa, jazzu czy flamenco na poszczególnych muzyków był tak wyrazisty, że musiał wyrazić się także w piosenkach typowo rockowych. O charakterze brzmienia The Doors zadecydował nie tylko głęboki głos Morrisona, ale także styl gry na gitarze Kriegera czy fakt, że Ray Manzarek wykonywał na swoich klawiszach także partie basowe (choć w kilku utworach na gitarze basowej zagrał gościnnie Larry Knechtel).
Na debiucie The Doors znalazło się jedenaście piosenek, w tym "Back Door Man" - bluesowy klasyk autorstwa Williego Dixona) oraz "Alabama Song" z repertuaru duetu Brecht-Weill. Wśród autorskich kompozycji znalazły się bluesowe "Soul Kitchen" i ballada "The Crystal Ship", a całość zamknęła ponad dziesięciominutowa kompozycja "The End". "Za każdym razem gdy jej słucham, jest inna" - mówił Morrison. "Zaczęła się jako prosta piosenka o pożegnaniu z dziewczyną" - przyznawał wokalista.
Skończyła się natomiast jako wolna fantazja na temat kompleksu Edypa, zamordowaniu ojca i współżyciu z matką. Morrison tłumaczył tę metaforykę: "zabicie ojca" miało oznaczać pozbycie się wszelkich przyzwyczajeń i założeń, wmontowanych w człowieka przez społeczeństwo. W tekście "The End" wyraziła się miłość wokalisty do filozofii i twórczości literackiej Nietzschego. Dla jednych "The End" było dziełem sztuki, owocem "nowoczesnej muzyki"; dla innych - pretensjonalnym bełkotem.
Kontrowersyjna piosenka grupy została po latach wykorzystana przez Francisa Forda Coppolę w scenach, otwierających jego "Czas Apokalipsy" w 1979 r. Wówczas The Doors nie istnieli - ostatnią płytę "L.A. Woman" wydali w 1971 r. - a Morrison nie żył od ośmiu lat. Zmarł w Paryżu, do którego zbiegł przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości i wyrokiem więzienia za - rzekome - obnażenie się na scenie, podczas koncertu w Miami. Miał wówczas namawiać widownię do zainicjowania zamieszek. Jego grób na paryskim cmentarzu Pere-Lachaise do dziś jest celem pielgrzymek fanów z całego świata.