Dzisiaj nie miałoby sensu pisanie powieści historycznej w XIX-wiecznym, romantycznym stylu – opowiada Kristina Sabaliauskaite, autorka powieści „Silva rerum”
Dziennik Gazeta Prawna
Podczas lektury „Silva rerum” pomyślałam, że chętnie przeczytałabym powieść o Barbarze Radziwiłłównie pani autorstwa. To przecież fascynująca postać i niezwykła historia z dziejami Wielkiego Księstwa Litewskiego w tle. W sam raz na historyczny bestseller, być może nie mniejszy niż napisana przez panią trylogia o rodzie Narwojszów...
Zaskoczę panią. Na Litwie proponowano mi, żebym napisała scenariusz do filmu o Radziwiłłównie. Niestety, jak zdarza się w świecie kina, oczekiwano synopsis od początku kontraktu. W moim wypadku, w gatunku historycznym to tak nie działa. By zrealizować jakiś pomysł, muszę najpierw spędzić co najmniej pół roku, studiując literaturę i źródła. Musiałam odmówić. Ciekawostką jest jednak to, że w Wilnie Barbara Radziwiłłówna mówi moim głosem.
Jak to?
Mówiąc ściślej, jej pomnik przy ulicy Niemieckiej. Niedawno wystartował projekt „Mówiące rzeźby Wilna”. Podobny zrealizowano w Londynie i Manchesterze. Poproszono znanych pisarzy, by napisali teksty, którymi „przemówiłyby” znane pomniki Wilna. Odczytywali je potem aktorzy lub sami autorzy. W ten sposób Barbara Radziwiłłówna przemówiła moim tekstem i moim głosem.
Nie dziwię się, że na Litwie cykl pani powieści stał się sensacją. „Silva rerum” to żywa i wciągająca opowieść, lecz także solidna lekcja historii.
Taki miałam zamiar. Chciałam napisać powieść poważną, ale taką, którą da się odczytywać na wielu poziomach. Żeby mógł ją czytać i profesor, i młody człowiek, który nie wie zbyt wiele o XVII wieku. Bardzo lubię to, co w filmie i literaturze nazywa się storytelling – umiejętność opowiadania dobrej historii. Niestety w naszych czasach ta sztuka trochę zanika.
Polacy epokę baroku postrzegają przez pryzmat Sienkiewiczowskiej „Trylogii”, która znacząco zafałszowała nam obraz historii. Gdy czytamy „Silva rerum” lub „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, odkrywamy, że ówczesne życie, obyczaje, relacje społeczne w naszej części Europy mogły wyglądać inaczej, niż przedstawiał je autor „Potopu”.
Polska ma świetną tradycję literacką i świetne powieści historyczne. Ale każde pokolenie musi historię obmyślić na swój sposób. Dzisiaj nie miałoby sensu pisanie powieści historycznej w XIX-wiecznym, romantycznym stylu. Musimy wszystko odkryć i przemyśleć na nowo. Bardzo się cieszę, że powstają nowoczesne powieści historyczne, bo to ważne dla masowej świadomości. Poznanie historii może zburzyć wiele stereotypów i napięć, ponieważ sztuka to właśnie jest to medium, przez które można mówić o bardzo poważnych rzeczach.
W jaki sposób trafiła pani na trop swoich bohaterów?
Nie chciałam pisać o dworze królewskim. Wolałam opowiedzieć o szlachcie średniej, bo szlachta średnia mogła się kontaktować i z magnatami, i z warstwami niższymi. To pozwalało uczynić z niej łącznik pomiędzy stanami. Rzeczywiście, istniał taki ród Narwojszów, miał swoje takie wzloty i upadki. Bywali zamożni i biedniejsi. Na przykład w „Silva rerum III” mamy do czynienia z Narwojszem, który jest chyba najbogatszy z całego rodu. Naprawdę ma luksusowe życie i wysokie stanowisko. Jak to bywa w każdej rodzinie, jednym się szczęści bardziej, drugim mniej.
Gdybyśmy spytali Narwojszów o ich tożsamość, powiedzieliby, że są Polakami czy Litwinami?
Zacznijmy od tego, że w tych czasach tożsamość nie opierała się na tym, jakim posługiwano się językiem. Krzysztof Radziwiłł na początku XVII wieku po polsku pisał: „Urodziłem się Litwinem, Litwinem chcę i umrzeć”. Więc tożsamość była polityczna, obywatelska w warstwach szlachty. Moi bohaterowie uważali, że są po prostu obywatelami Wielkiego Księstwa Litewskiego. Innym ważnym wyróżnikiem tożsamości było wyznanie religijne.
W pani powieści Wilno jest miastem, w którym spotykają się cztery wyznania: judaizm, katolicyzm, luteranizm i prawosławie. To była zgodna koegzystencja?
Wilno było nazywane „Jerozolimą Północy”. Nie tylko dlatego że mieszkało w nim bardzo dużo Żydów, ale dlatego że podobnie jak Jerozolima podzielone było na cztery dzielnice według czterech wyznań. Mieszkańcy każdej z dzielnic mieli inne rytuały, posługiwali się różnymi kalendarzami.
Nie było napięć?
Drobne napięcia czasami oczywiście powstawały, ale ogólnie w tamtych czasach Wilno było dość tolerancyjne. Na przykład w połowie XVII wieku biskup wileński Mikołaj Stefan Pac wydał edykt zwracający się do mieszkańców Wilna, by nie przeszkadzali Żydom odprawiać ich świąt i kultywować ich obyczajów oraz sami nie przeszkadzali religijnymi procesjami w kwartale żydowskim. To oznacza, że koegzystencja była, choć bardziej podyktowana pragmatyzmem niż dzisiejszymi ideałami wielokulturowości.
Co zafascynowało panią w baroku?
Barok to epoka kontrastów. Z jednej strony kult cielesności, bo już wtedy mieli i makijaże, i puder, i różne sposoby odmładzania się. A drugiej strony pojęcie, że wszystko jest nietrwałe i śmiertelne.
Z jednej strony głęboka pobożność, z drugiej – zmysłowość.
Czasami dziennikarze pytają: „Jak to możliwe? XVII wiek, a tyle rozpusty?”. Mamy w swojej wyobraźni trochę wyidealizowany portret tego XVII-wiecznego człowieka jako bardzo prawego i pobożnego.
Było inaczej?
To prawda, że nasi przodkowie w tamtych czasach byli bardzo skromni. Niechętnie mówili o swoich uczuciach, a przynajmniej niechętnie to dokumentowali. Wystarczy jednak przypomnieć piękną dworską poezję erotyczną Jana Andrzeja Morsztyna. To bardzo zmysłowe wiersze. Sztuka, którą wówczas tworzono, podniecała erotycznie. Pisząc o wieku XVII, nie mogłam nie wspomnieć o tym, co działo się w publicznych łaźniach i miejskich zaułkach. Największa koncentracja prostytutek w Wilnie była przy bramie św. Marii Magdaleny, tuż obok katedry. Wokół znajdowały się mieszkania prałatów, a tu brama i domki, w których wynajmowały pokoje i prowadziły swój tryb życia wesołe panienki.
Czy to prawda, że na Litwie zastrzeżenia początkowo wzbudzał naszpikowany polonizmami język pani powieści?
Z językiem była dość ciekawa sprawa. Jak pewnie pani zauważyła, w całej powieści nie ma żadnych dialogów. Moi bohaterowie historycznie mówili po polsku. Nie chciałam wprowadzać w dialogach polszczyzny, ale zależało mi, żeby czytelnik był świadomy, że moi bohaterowie mówili innym językiem niż litewski. Wymyśliłam, że będzie taki niemy chór tej minionej, przeszłej epoki, która mimo wszystko nadal jest dla nas bardzo ważna. Czytelnik mógł jej nie znać, ale chciałam, żeby w jakiś sposób przemawiała do niego. Bardzo się cieszę, że wzbudziłam na Litwie zainteresowanie tą epoką i tą historią.
Polacy i Litwini dzisiaj odmiennie interpretują wspólną historię.
Na Litwie bardzo duży problem stanowiły czasy sowieckie, kiedy w szkołach uczono, że Rzeczpospolita Obojga Narodów dla historii Litwy była okresem ciągłego upadku. Mówiono, że spolonizowana szlachta zwyczajnie przepiła to wielkie państwo, wszystko skończyło się rozbiorami, a wtedy przyszła wielka Katarzyna II i przyniosła wszystkim oświatę. To ideologiczny i propagandowy nonsens, ale na nim wykształcono kilka pokoleń. Teraz to się zmienia. Robimy naprawdę dużo, żeby przywrócić tę epokę, także w podręcznikach. Ponieważ mówimy o procesie i o ideologizowaniu, które odbywały się na Litwie przez wiele dziesięcioleci, rezultaty niestety nie mogą być błyskawiczne. Ale jest dużo pozytywnych sygnałów, że to już się dzieje.
Podobno nie jest możliwe, by dwa narody stworzyły wspólny podręcznik historii. Zgadza się z tym pani?
Myślę, że tylko takie podręczniki miałyby sens. Tylko w taką wizję historii wierzę. Zresztą w dziedzinie naukowej, w badaniach historycznych, na konferencjach już od wielu lat ta wspólna wizja rodzi się w dyskusjach.
A czy mógłby powstać podręcznik historii napisany wspólnie przez Polaków i Litwinów?
Myślę, że tak.
OŻYWIĆ BAROK
„Silva rerum” ma wszystkie cechy dobrego bestsellera: jest akcja osadzona w XVII-wiecznym Wilnie, są bohaterowie z krwi i kości, historia, która angażuje czytelnika. Nic dziwnego, że powieść Kristiny Sabaliauskaite, będąca pierwszą częścią trylogii litewskiej autorki o polskich korzeniach, zyskała w jej kraju niebywałą popularność. Teraz my poznajemy dzieje rodziny Narwojszów, średnich szlachciców ze Żmudzi, a wraz z nimi przenosimy się do Wilna sprzed czterech wieków. Sabaliauskaite ma talent do snucia opowieści i oferuje czytelnikowi pełną wrażeń podróż w przeszłość. Precyzyjnie odtwarza smaki i zapachy, pozwala zapuścić się w zaułki wileńskich uliczek, zajrzeć za furtę klasztoru, odwiedzić szlachecki dwór. „Silva rerum” to po łacinie „las rzeczy”. W ten sposób nazywano kiedyś rodzinne księgi, w których kolejne pokolenia opisywały mniej i bardziej istotne dla siebie sprawy. Nie na odtwarzaniu przeszłości wartość powieści jednak polega. Sabaliauskaite przywraca pamięci ważny fragment wspólnej historii Polaków i Litwinów, a zarazem – proponuje jego współczesną interpretację.
Silva rerum | Kristina Sabaliauskaite | przeł. Izabela Korybut-Daszkiewicz | Znak 2015