Szkice Virginii Woolf ukazują ich autorkę nie tylko jako wielką erudytkę, ale też apologetkę życia w różnych jego przejawach. Mimo choroby i izolacji od świata autorka „Pani Dalloway” doskonale rozumiała swoją epokę i fundamentalne dla niej przemiany
/>
/>
Piękna jest scena otwierająca film „Godziny”, w której Virginia Woolf wyrusza w swoją ostatnią drogę – drogę ku samobójczej śmierci. Widzimy pisarkę, jak nerwowo, ale z niewzruszoną determinacją przyciska stalówkę do arkusza papieru, kreśląc pożegnalne słowa do swojego męża. Kiedy przeczyta je Leonard Woolf, będzie już za późno. Virginia zmierza ku rzece, w której zakończy życie energicznym krokiem kogoś, kto powziął już postanowienie i chce jak najszybciej się z niego wywiązać, zanim najdą go wątpliwości.
„Zadała sobie bardzo okrutną śmierć, bo umiała dobrze pływać. Osoba tonąca prawdopodobnie instynktownie próbuje się ratować. Miała na sobie bardzo ciężki płaszcz, a do kieszeni włożyła kamienie, ale tak czy inaczej zmusiła się do tego, by umrzeć w zimnych odmętach rzeki” – wspominał Nigel Nicolson, syn Vity Sackville-West, z którą Woolf miała wieloletni romans.
„Nie sądzę, by dwoje ludzi mogło być szczęśliwszych, niż byliśmy my” – brzmią ostatnie słowa listu Virginii do Leonarda. Zaskakujące to stwierdzenie, biorąc pod uwagę okoliczności. Czy tak mówi ktoś, kto zamierza zadać sobie śmierć? Być może Woolf miała na myśli to, że jeśli była w życiu szczęśliwa, zawdzięczała to Leonardowi. On robił wszystko, co w jego mocy, aby umożliwić pisarce w miarę normalne funkcjonowanie. Starał się zapewnić jej spokój, łagodził skutki jej wahań nastroju, założył wydawnictwo, w którym mogła publikować, co chciała, na własnych warunkach. Bez niego była zupełnie bezbronna. Owszem, jako pisarka Woolf była silną osobowością, ale jej życie było naznaczone straszliwym cierpieniem.
Hermione Lee, biografka autorki „Pani Dalloway”, twierdzi, że Woolf cierpiała na zaburzenia dwubiegunowe. Bywała pełna energii i wigoru, by niedługo później zapadać w ciężką depresję. Wykańczały ją bezsenność i wyniszczające migreny. „Przez całe życie cierpiała z powodu niewyobrażalnego fizycznego bólu. Myślę, że jej biografia to historia wielkiej odwagi i stoicyzmu” – opowiadała Lee w filmie dokumentalnym o Virginii Woolf.
Ale życie pisarki to także historia przełamywania barier – własnych i społecznych. Woolf, przy całej swojej depresyjno-melancholijnej naturze, była ciekawa świata – we wszystkich jego detalach i niuansach. Potrafiła poświęcać mnóstwo uwagi ludziom, których skrupulatnie wypytywała o rzeczy z pozoru nieistotne. „Każdego dnia dzieje się coś ciekawego” – miała powtarzać młodemu Nigelowi Nicolsonowi.
Być może źródłem jej choroby były zdarzenia z młodości. Woolf urodziła się w 1882 roku w Londynie jako córka Lesliego Stephena i Julii Prinsep Duckworth. Dla obojga jej rodziców było to drugie małżeństwo, oboje mieli też dzieci z poprzednich związków, rodzina była więc wyjątkowo liczna. Virginia dorastała u schyłku epoki wiktoriańskiej, co miało dla jej twórczości niemałe znaczenie. Stephenowie byli światłymi ludźmi obracającymi się w kręgach artystycznych, ale nawet w tak nieszablonowej rodzinie było nie do pomyślenia, aby córki otrzymały wykształcenie wykraczające poza przystosowanie ich do ról żon i matek. Przyszła autorka „Podróży w świat” widziała, jak jej bracia wyjeżdżają na uniwersytety, ona zostawała w domu – osamotniona.
Świat wokół niej stopniowo pustoszał. Śmierć matki, a niedługo później przyrodniej siostry Stelli była dla młodej Virginii końcem epoki sielskiego dzieciństwa. Woolf przeżyła wówczas pierwsze poważne załamanie nerwowe. Następne miało przyjść wraz ze śmiercią ojca w 1904 roku. Odtąd lęki i zaburzenia psychiczne miały zdominować jej życie. Sama mówiła o sobie, że jest szalona. Zdarzało się jej słyszeć głosy – podobno były to głosy mężczyzn, którzy szydzili z niej i mówili, że jest do niczego.
Mrokiem spowita jest również historia tego, jak relacje rodzinne wpłynęły na rozwój seksualności przyszłej pisarki. Mówi się, że jej przyrodni brat George wykorzystywał ją seksualnie. Z pewnością jego stosunek do Virginii wykraczał poza braterskie przywiązanie. Czy to zadecydowało o przyszłej niechęci pisarki do kontaktów cielesnych z mężczyznami? Czy to sprawiło, że w dorosłym życiu pociągały ją kobiety? Biografia Woolf kryje wiele mroków i tajemnic.
Nieokiełznane emocje
Może dlatego takim zaskoczeniem okazuje się obraz Virginii Woolf, jaki wyłania się z wydanych właśnie „Esejów wybranych”. Próżno szukać w nich odseparowanej od świata melancholiczki. Woolf jako narratorka szkiców to apologetka życia w całej jego intensywności i rozmaitych jego przejawach. Życie najbardziej ją interesuje w literaturze, jego chce poszukiwać w dziełach dawnych mistrzów i sobie współczesnych pisarzy. To ta Virginia Woolf, która mówiła: „Każdego dnia dzieje się coś ciekawego”. Ona sama zdaje się kierować ciekawością i dociekliwością niezależnie od tego, czy podejmuje polemiki literackie, odwiedza wystawy, prowadzi rozważania na temat fenomenu kina czy podejmuje tak ważkie tematy społeczne.
Zachwycają niezwykle celne eseje poświęcone czytaniu i pisaniu. Wiele z nich okazuje się zadziwiająco aktualnych, jak ten o tym, że książek wychodzi tak wiele, że jest ich za dużo. Albo ten o recenzentach, którzy dostając coraz mniej i mniej miejsca na teksty w gazetach, zmuszeni są sprowadzać dzieło sztuki do kilku chwytliwych haseł.
Woolf wnikliwie obserwuje zmieniający się świat, wskazując, jak wiele wyzwań stawia nowoczesnej powieści ewoluujące społeczeństwo. „Naszemu pokoleniu, a także temu, które nadchodzi, liryczny krzyk ekstazy czy rozpaczy, jakże intensywny, osobisty i ograniczony, już nie wystarcza. Umysł wypełniają potworne, hybrydyczne, nieokiełznane emocje. Że wiek Ziemi wynosi trzy miliardy lat; że życie ludzkie trwa tylko sekundę; że zarazem możliwości ludzkiego umysłu są nieograniczone; że życie jest nieskończenie piękne, a jednak odrażające; że nasi bliźni są, ale obrzydliwi; że nauka i religia wespół w zespół zniszczyły wiarę; że wszystkie więzy jedności jakby popękały, ale jednak musi istnieć pewna kontrola – w takiej oto atmosferze wątpliwości i konfliktu tworzą dzisiaj pisarze, a delikatna tkanina liryki nadaje się do tego, by ogarnąć taki punkt widzenia równie dobrze, co płatek dzikiej róży do owinięcia potężnej, poszarpanej skały” – czytamy. W czasach, gdy nadwątleniu uległy twarde fundamenty, na których stał dotychczasowy świat – dowodzi Woolf – powieść najlepiej okazała się odzwierciedlać panujące w nowoczesnym społeczeństwie poczucie ambiwalencji i niestałości. Powieść w dwudziestym wieku stała się „kanibalką”, która pożarła starsze od siebie lirykę i dramat.
Autorka „Pani Dalloway” jest erudytką i wnikliwą czytelniczką. Dowodzi, że w czasach jej współczesnych nie da się już pisać jak Balzak, który pod świat powieściowy budował tak solidne fundamenty, że zostawało mało miejsca na samą opowieść; Dickens, który istnienie klas społecznych uznawał za rzecz tak naturalną, że go nie zauważał; czy Jane Austen, u której nie ma wzmianek o toczonych w jej czasach wojnach napoleońskich (od dwudziestego wieku o wojnie nie da się zapomnieć ani od niej uciec).
To dziś niezwykle cenne uwagi, gdy zdajemy sobie sprawę, że Woolf obok takich klasyków jak Joyce i Proust stworzyła podwaliny nowoczesnej powieści.
Nie pozwól, by ktoś pomyślał, że masz swoje zdanie
Wspominając początki swojej kariery, od momentu gdy zaczęła pisać teksty krytyczne dla czasopism, Woolf pisze o społecznych ograniczeniach, z jakich musiała się wyzwolić. „Zrozumiałam, że jeśli mam recenzować książki, to muszę najpierw podjąć walkę z pewną zjawą. Zjawa ta była kobietą, a kiedy poznałam ją bliżej, nazwałam ją imieniem znanym nam z poematu – Anioł Domowego Ogniska. To ona stawała między mną a arkuszem papieru, kiedy siadałam do pisania recenzji. Ona mnie prześladowała, marnowała mój czas i dręczyła mnie tak, że w końcu postanowiłam, że ją zamorduję” – pisała. Zjawa miała być czarująca, pozbawiona egotyzmu i codziennie się poświęcała dla innych. Siadając do napisania recenzji, Virginia niemal słyszała słowa anielskiego demona: „Moja droga, jesteś młodą kobietą. Piszesz o książce, której autorem jest mężczyzna. Bądź współczująca; bądź czuła; pochlebiaj; oszukuj; użyj wszystkich sztuczek i podstępów naszej płci. Nie pozwól, by ktoś pomyślał, że masz swoje zdanie”.
Pisanie wymagało rozprawienia się z wiktoriańskim ideałem. Myśląc dziś o Virginii Woolf jako istocie kruchej psychicznie i fizycznie, należy pamiętać, że była też bardzo odważna i skłonna do łamania społecznych zasad. Nie było o to trudno – w jej czasach nawet krótsza o kilka centymetrów spódnica wywoływała oburzenie. Virginia ze swoim homoseksualizmem, życiem w artystycznej bohemie i niekonwencjonalnym podejściem do małżeństwa miała wiele determinacji, by rozprawić się ze zjawą, nazywaną przez siebie Aniołem Domowego Ogniska.
Wiele miejsca w swoich esejach poświęciła dawaniu rad pisarkom. Zadanie w jej czasach było trudne, bo kobiety w literaturze były głównie tworami wyobrażeń i przekonań mężczyzn. Jak się odnaleźć w konwencjach literackich stworzonych przez pisarzy? Już samo zdanie – przekonuje Woolf – jest konstruktem powstałym na potrzeby mężczyzn, kobiety czują się z nim niewygodnie.
Śmierć mocniejsza od nas
Najbardziej poruszające okazują się jednak eseje Woolf poświęcone śmierci, chorobie, przemijaniu. W eseju wieńczącym zbiór pisarka przywołuje wspomnienie ćmy, która któregoś dnia wpadła do jej pokoju, by po nerwowym locie z kąta w kąt zakończyć życie na biurku Virginii. Woolf z niejakim zadziwieniem przygląda się ulotnemu życiu owada i jego śmierci jako dwóm nierównym siłom ścierającym się w kosmosie. „Jak parę minut temu zdumiewało mnie życie, tak teraz zdumiała mnie śmierć. Odwróciwszy się we właściwą stronę, ćma leżała teraz bardzo skromnie i spokojnie. O tak, zdawała się mówić, śmierć jest mocniejsza ode mnie.” Być może te same słowa pomyślała Virginia, gdy zanim utonęła w rzece Ouse, zdążyła jeszcze napisać: „Nie sądzę, by dwoje ludzi mogło być szczęśliwszych, niż byliśmy my”.
Eseje wybrane | Virginia Woolf | wybór i opracowanie Magda Heydel, Roma Sendyka | przeł. Magda Heydel | Karakter 2015