Tylko trzy filmy z listy największych kasowych hitów powstały przed rokiem 2000. To dowód na to, że znajdujemy się w środku filmowej hossy
/>
Na czym można najlepiej zarobić w rozrywce? Na filmach. Nawet w czasach kryzysów branża zawsze miewała się dobrze, a wszystko wskazuje na to, że jesteśmy w środku fali wznoszącej, skoro wśród najlepiej sprzedających się tytułów tylko „Titanika”, „Park Jurajski” oraz „Star Wars: The Phantom Menace” nakręcono pod koniec lat 90. XX w.
Produkcje kinowe – wykorzystujące najnowsze technologie wielkie widowiska, najchętniej ze znanych widzom serii – to jedna część tortu. Druga – i coraz większa – to internetowe platformy streamingowe oferujące zarówno własne produkcje, jak i biblioteki filmów i seriali. Największe „kino” świata – Netflix – ma już 186 mln użytkowników, a cena jego akcji od początku roku wzrosła o 30 proc.
Jest się o co bić, co potwierdziło już rok temu przejęcie rozrywkowej część grupy Fox (w tym m.in. 20th Century Fox oraz Fox Searchlight Picture) przez The Walt Disney Company. Wartość transakcji: 71,3 mld dol.
Na początku był film
Kinowy segment rynku zdominowały wielkie studia filmowe i należące do nich franczyzy. Najgrubszą rybą w stawie jest Disney. Jego rozrywkowe ramię to Walt Disney Studios, w którego skład wchodzą Walt Disney Animation Studios (znane z klasycznych filmów animowanych), specjalizujące się w filmach live-action Walt Disney Pictures, produkujący sagę „Star Wars” LucasFilm, specjalista od produkcji o superbohaterach Marvel Studios oraz Pixar – lider animacji.
– Rok 2019 był dla korporacji wyjątkowy, taka dominacja jednego studia to sprawa bezprecedensowa. Złożyło się na to jednak kilka wydarzeń, które w najbliższych latach się nie powtórzą – mówi Bartosz Murawski, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS. Według niego Disney zrealizował już dużą część swojego wzrostowego potencjału. W 2019 r. kulminację miały dwie wielkie filmowe serie: Marvel Cinematic Universe (MCU) oraz „Gwiezdne wojny”. – Ponadto Disney zrealizował już remake swojego największego animowanego hitu „Króla lwa” oraz aktorskie wersje „Aladyna” i „Dumbo”, kontynuacje miały natomiast takie serie, jak „Toy Story” czy „Kraina lodu”. Na kolejne odsłony znowu przyjdzie poczekać kilka lat. To sprawia, że zaczyna już brakować franczyz medialnych o podobnym finansowym potencjale, których Disney by jeszcze nie wyeksploatował. A jeśli prześledzimy wyniki finansowe jego oryginalnych produkcji z ostatnich lat, okaże się, że nie najlepiej radzą sobie w box office – analizuje ekspert.
Poza Disneyem na rynku liczy się właściwie tylko kilku graczy. Historycznie największe przychody spośród wszystkich studiów filmowych zanotowały - Universal Pictures oraz wchodzące w skład WarnerMedia Warner Bros Entertainment (każde zarobiło na swoich produkcjach prawie 44 mld dol.). Największą konkurencją dla Disneya w ostatnich latach jest Warner Bros. Należący do niego DC Films posiada prawa do postaci i historii stworzonych w DC Comics – rynkowej przeciwwadze dla potężnego Marvela. Universal Studios (własność Comcastu) to z kolei producent pochodzących spod ręki Stevena Spielberga wielkich komercyjnych przebojów jak „E.T.”, „Park Jurajski” czy „Szczęki”. Powyższa lista największych sukcesów wskazuje, że studio to najlepsze lata ma dawno za sobą. Skład „wielkiej czwórki” zamyka Sony Pictures Entertainment Motion Picture Group. Z producenckiego punktu widzenia jego największą część stanowi kupione w 1989 r. od Coca-Coli za 3,4 mld dol. Columbia Pictures.
Patrząc pod kątem generowanych w kinach przychodów, dalej zaczyna się przepaść. Zdecydowanie uboższe pod względem posiadanych marek czy finansowych sukcesów wyprodukowanych filmów są Paramount Pictures (własność Viacomu i twórca serii „Transformers”) oraz Lionsgate Films (producent sag „Zmierzch” i „Igrzyska Śmierci”). Wszystkie one mają jednak spory potencjał wzrostu.
– Warner ostatnio nadrabia straty do Marvela swoimi filmami o postaciach z komiksów DC (olbrzymi sukces „Jokera”), Paramount szykuje kolejne odsłony „Transformersów”, Universal finał trylogii „Jurassic World”. Sony natomiast chce rozwinąć własne superbohaterskie uniwersum postaci z komiksów o Spider-Manie – wylicza Murawski. W kolejnych kilku latach udział wszystkich wielkich wytwórni w box office powinien zatem ponownie się wyrównać, a dominacja Disneya raczej nie powtórzy się w najbliższy czasie.
Odmiennego zdania jest dr Małgorzata Bulaszewska, kulturoznawczyni z Uniwersytetu SWPS, która spodziewa się dalszej ekspansji koncernu. – Zdecydowanie spodziewam się kolejnych ofensywnych działań Disneya, co wynika z zapowiedzi produkcyjnych: studio szykuje kolejne części uniwersum „Star Wars” oraz filmy z tzw. czwartej fazy MCU, kontynuację serii „Indiana Jones” i oczywiście świetnie przyjmowanych produkcji przeznaczonych dla najmłodszych widzów (np. „Cruella”). Twórcy ze stajni Disneya stawiają także odważnie na silne protagonistki (przykładem jest „Mulan”), co okazało się skuteczne w przypadku Warnera i jego „Wonder Woman” – mówi.
Hity wszech czasów
Tylko 46 filmów w historii zarobiło na świecie ponad 1 mld dol. (wszystkie dane nt. przychodów pochodzą ze strony www.boxofficemojo.com). Zdecydowany prym na liście wiodą obrazy o superbohaterach. W pierwszej dziesiątce są aż trzy filmy z uniwersum Marvela („Avengers: Endgame”, „Avengers: Infinity War” oraz „The Avengers”), które zarobiły odpowiednio 2,8, 2,05 oraz 1,52 mld dol. Nieco niżej znajdziemy aż dziewięć filmów z tego komiksowego uniwersum. Dominacja Marvel Cinematic Universe (MCU) jest niepodważalna, bowiem konkurencyjne uniwersum DC może się pochwalić tylko czterema „miliardowymi” tytułami („Aquaman”, „Mroczny rycerz”, „Mroczny rycerz powstaje” oraz „Joker”). DC nie jest w pełni jednorodnym uniwersum, stylistycznie spójnym i kontrolowanym przez grupę osób, które strategicznie planują kierunek jego rozwoju. Nie może znaleźć swojej tożsamości, a wiele filmów wchodzących w jego skład okazało się finansowymi i artystycznymi porażkami.
Od strony przychodów filmowy tort dzielony jest oligopolicznie. Disney ma w swoim portfolio ponad 20 filmów, które zarobiły ponad 1 mld dol., co oznacza, że kontroluje ponad połowę najbardziej dochodowych tytułów. Najbardziej zyskowne w stajni Warnera były „Harry Potter”, „Hobbit” oraz „Mroczny rycerz” Nolana. Sony może się pochwalić tylko jednym tak prestiżowym osiągnięciem. Universal ma w swoim portfolio sześć takich filmów – jego najbardziej dochodowymi seriami okazały się „Szybcy i wściekli” oraz „Park Jurajski”. Paramount najwięcej zgarnął na „Titanicu” oraz „Transformersach”.
Zagraj to jeszcze raz
Kolejnym finansowym trendem w świecie kina jest popularność filmowych marek, czyli długotrwałych serii, które regularnie przyciągają do kin wiernych widzów. Żyjemy w erze prequeli, sequeli i spin-offów. Poza superbohaterskimi uniwersami w pierwszym szeregu znajdują się „Gwiezdne Wojny”. Innymi najbardziej rozpoznawalnymi są m.in. „Harry Potter”, „Władca pierścieni/Hobbit”, „Szybcy i wściekli”, „Mission Impossible”, „Transformers”, „James Bond” oraz „Piraci z Karaibów”.
– Na budżet tych filmów składają się zarówno koszty produkcji, jak i marketingu. Aby stać się rentownym, taki film musi zarobić w kinach przynajmniej dwu-, trzykrotność swojego budżetu. Dlatego wysokobudżetowe filmy muszą zdominować box office – ocenia Murawski.
Wyniki finansowe robią te filmy, o których się mówi. Nieważne jak. Aby to się udało, wielcy gracze korzystają z całego marketingowego arsenału, w tym agresywnych kampanii reklamowych przed premierą (trailery, trasy promocyjne, artykuły w prasie itp.). Do tego dochodzą umowy między dystrybutorami a właścicielami kin, którzy zobowiązują się do wyświetlania filmów na ustalonej liczbie ekranów przez określony czas.
W swoją złotą finansową erę weszły także niskobudżetowe horrory. Model producencki bazujący na tym podgatunku promuje wytwórnia Blumhouse Productions, która rozpoczęła swój triumfalny marsz od taniutkich „Paranormal Activity”, serii „The Purge” oraz „Get Out”, które w krótkim czasie zyskały kultowy status. Za ostatni z obrazów studio otrzymało nawet Oscara (w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny). – Koszt produkcji tych filmów jest relatywnie niewielki, od kilku do kilkunastu milionów dolarów, dlatego też filmy te stosunkowo łatwo się zwracają. Mają swoją wierną widownię i oferują coś, czego widzowie nie znajdą w zaciszu domowym: wspólnotowe przeżycie seansu – mówi Murawski.
Ostatnie dwie dekady to też niezwykły wzrost popularności animacji, które weszły w nowoczesność za sprawą takich serii jak „Shrek”. Ponad jedna czwarta wszystkich najbardziej kasowych tytułów (które przekroczyły magiczną barierę 1 mld dol. przychodu) należy właśnie do tej kategorii.
Na filmowych afiszach jest ciasno. Cierpią na tym średniobudżetowe produkcje (kino gatunkowe, komedie, kameralne dramaty, kino niezależne). Jak zauważa Bartosz Murawski, będą one przesuwane z kin na rynek wideo na życzenie (SVOD). W pandemii liczba premier bardzo się skurczyła. To sprzyja polaryzacji w kinach: teraz wielkie hity będą przeplatane małymi, ale rentownymi produkcjami. Dla średniaków brakuje miejsca. Znakomitym przykładem są komedie romantyczne, które niemalże zniknęły z kin. Wiele z nich znajdziemy na… Netfliksie, czyli pod skrzydłami drugiego najważniejszego medium odpowiedzialnego za rynek rozrywki.
Wojny streamingowe
Pionierem telewizyjnej rozrywki spod znaku seriali była stacja HBO. Jej internetowy serwis wideo na życzenie został uruchomiony w 2010 r. Obecnie wyróżnia się na rynku przede wszystkim jakością wyprodukowanych seriali, z których wiele uchodzi za kamienie milowe rozwoju nowoczesnego serialu. Najbardziej wymiernym sposobem na porównywanie jakości seriali jest liczba nagród Emmy (Amerykańskiej Akademii Filmowej). Zdecydowanym liderem ze stajni HBO jest tu „Gra o tron”, która łącznie zgarnęła 59 nagród we wszystkich kategoriach. Wysoko stały też takie tytuły HBO jak „Rodzina Soprano” (ponad 20 wyróżnień), „Boardwalk Empire”, „Kompania braci”, „The Wire”, „Deadwood”, „Pozostawieni”, „Trawka” czy „Seks w wielkim mieście”. Stacja położyła fundamenty pod obecny przemysł telewizyjnej rozrywki, przez lata budując imponujące portfolio kultowych tytułów. Krytycy zarzucają dziś jednak serwisowi HBO Max niewielką liczbę oryginalnych premier i zbyt wolne tempo uzupełniania platformy nowymi treściami.
Odmienną strategię przyjął branżowy lider, czyli Netflix. Można kolokwialnie nazwać ją „ilościową”. Platforma ta deklasuje w tej chwili konkurencję pod względem wielkości biblioteki treści, zarówno własnych oryginalnych produkcji, jak i posiadanych praw do pokazywania tytułów wyprodukowanych przez inne platformy. Głównie z tego powodu jest uważana za usługę streamingową pierwszego wyboru, którą najaktywniejsi użytkownicy uzupełniają przez ofertę konkurencji.
Netflix zyskał co prawda globalną rozpoznawalność dzięki własnej wielkiej produkcji „House of Cards”, ale z biegiem czasu jakość spadała i teraz z pewnością nie ma na swoim koncie tak prestiżowych i docenianych przez krytykę seriali jak HBO. Bardzo szybko zwiększa jednak skalę swojej działalności, co pozwala mu grać we własnej „kontentowej” lidze. A przecież zajmuje się produkcją własnych treści dopiero od siedmiu lat.
O rynek internetowej rozrywki postanowił powalczyć Disney – jego bronią są serwisy Disney+ oraz Hulu. Firma stała się większościowym udziałowcem tego drugiego dzięki wspomnianemu przejęciu części Foxa (ponieważ znaczną część jego udziałów miało w swoich rękach 21st Century Fox). Biblioteka Disney+ opiera się przede wszystkim na kinowych firmach wyprodukowanych przez spółki córki Disneya, chociaż w budowaniu bazy użytkowników w USA ogromną rolę odegrała premiera należącego do uniwersum „Gwiezdnych wojen” „Mandaloriana”. Z kolei ogromnym atutem Hulu będzie jego powiązanie z MCU. Decydenci z Disneya już zapowiadają, że to na tej platformie będą się pojawiały seriale oparte na historiach i postaciach Marvela. Telewizja to pojemne medium, pomieści wszystkie treści i pomysły, które będą miały zbyt mały potencjał, by stać się wielkimi produkcjami kinowymi z budżetami rzędu kilkuset milionów dol., ale mogą się okazać zyskownymi produktami na mniejszą skalę. Stawkę uzupełnia Amazon Prime. Może się już pochwalić sporą liczbą oryginalnych produkcji, z których na uwagę zasługują przede wszystkim cenione przez recenzentów „Felabag” oraz „Undone”.
Czy nowi gracze są w stanie zagrozić globalnej dominacji Netfliksa? – Na chwilę obecną nie widzę zagrożenia ze strony Amazona i Dysneya, choć ten drugi stawia na sprawdzone projekty o superbohaterach, które w przyszłości mogą zbliżyć go do największego konkurenta. Ciekawą, choć na razie w żaden sposób niezagrażającą Netfliksowi, propozycję przedstawiło Apple TV+, próbując dotrzeć do różnorodnego odbiorcy („The Mornning Show” i „Mythic Quest: Raven’s Banquet”) – ocenia Małgorzata Bulaszewska.
Jaki zasięg mają największe streamingowe serwisy? Netflix ma na całym świecie ponad 186 mln subskrybentów. Kolejne w tym zestawieniu są Amazon Prime (ok. 150 mln), Disney Plus (46,5 mln, chociaż zadebiutował w USA dopiero w listopadzie zeszłego roku), Hulu (ok. 30 mln) oraz HBO Max z 17,4 mln (dane pochodzą ze strony statista.com).
Teraz i w przyszłości
Jak nietrudno przewidzieć, pandemia ma jak dotąd zupełnie odwrotny wpływ na rynek streamingowy niż na kina. Netflix zyskał w I kw. 2020 r. aż 15,8 mln nowych subskrybentów. To największy kwartalny przyrost firmy w historii. Cena akcji giganta wzrosła w tym roku już o około 30 proc. Ostatnie miesiące to także znakomity okres dla rynku VOD w Polsce. Z danych firmy PMR wynika, że już w 2019 r. przychody dostawców VOD przekroczyły 1 mld zł. Firma prognozuje, że ten rok ma być dla tego rynku jeszcze lepszy, w związku z tym szykuje się historycznie rekordowy wzrost. Głównym powodem pozytywnej koniunktury na rynku jest zdecydowanie segment serwisów subskrypcyjnych (SVOD). A jednym z najważniejszych czynników wzrostu – pandemia koronawirusa.
Zaangażowanie globalnych gigantów to inwestycja w przyszłość. Amazon czy Disney musiały odpowiednio wcześnie wejść na szybko rozwijający się rynek streamingowy, żeby nie stracić zbytnio dystansu do graczy budujących na nim pozycję od wielu lat. Jak pokazuje szybki wzrost bazy subskrybentów Prime i Disneya, w relatywnie krótkim czasie można zbliżyć się do Netflixa. Wojna streamingowa z pewnością przyniesie wiele ofiar. Wiele małych platform zbankrutuje, a należące do nich treści przechwycą liderzy rynku. – Pozostałe usługi będą musiały być pakietowane. Ostatecznie na rynku pozostaną trzy, cztery platformy, które podzielą między siebie najważniejsze treści. I o to teraz grają Netflix, Disney czy HBO – podsumowuje Murawski.
Rynek streamingowy ma też jednak swoje słabości. Największą jest jego fragmentacja i rozproszenie interesujących treści. – Już teraz, chcąc subskrybować większość z dostępnych platform, płaci się więcej niż za kablówkę. A „ucięcie kabla” i oglądanie Netflixa było tym, co na początku przyświecało wielu subskrybentom. Efektem jest m.in. powrót piractwa, czyli trend, który po wielu latach spadku w tym momencie został odwrócony – mówi Bartosz Murawski.