Nawet jeśli przetrwamy, musimy pamiętać, że taryf ulgowych nie będzie, bo cały czas funkcjonujemy w świecie ryzyka - mówi Artur Rojek.

Agencja Gazeta / Fot. Franciszek Mazur Agencja Gazeta
Czy tematyka poruszana w piosenkach na twojej nowej płycie „Kundel” ma sprzyjać rozważaniom o końcu świata?
W czasie nagrywania tej płyty nie mogłem przewidzieć, że wybuchnie pandemia. Dla nas – którzy nie przeżyli globalnej tragedii – ta sytuacja jest czymś nowym. Ale czy końcem świata? Może czeka nas koniec świata, jaki znamy? Daleki jestem od wieszczenia, bardziej interesuje mnie człowiek w sytuacji kryzysowej. O tym chciałem zaśpiewać: że jesteśmy tu tylko na moment, o czym zapominamy.
Śpiewasz o płonących kościołach oraz ogrodach zoologicznych i o tym, że nie ma dokąd uciec. To nie jest kreślenie apokaliptycznych wizji?
Ta piosenka wprost odnosi się do katastrofy ekologicznej. Natomiast różnych klęsk na świecie są miliony – to mogą być globalne tragedie, lecz także życiowe porażki. Kiedy zaczynałem pracę nad płytą, zastanawiałem się, o czym ma być. Zacząłem myśleć o wydarzeniach, które mocno doświadczyły ludzkość, które przetrwaliśmy, ale które trwale nas naznaczyły. Takim wydarzeniem był Holocaust, sięgnąłem po opowiadania izraelskiej pisarki Irit Amiel, która poświęciła Zagładzie wiele swoich prac. Jej biografia zainspirowała mnie do pisania piosenek o rzeczach dla człowieka nieprzewidywalnych. Z książek Amiel płynie nauka, że nawet jeśli uda nam się przetrwać, musimy pamiętać, że dalej taryf ulgowych nie będzie, bo egzystujemy w świecie nieprzewidywalnym.
Dlaczego w takim razie odpychamy od siebie myśli, że coś złego się może wydarzyć?
Z wygody. Nie twierdzę, że trzeba się zadręczać myślami, że jutro wydarzy się tragedia, ale pewnych rzeczy nie da się wykluczyć. A często – podświadomie – tak właśnie robimy. I nie przyznajemy się sami przed sobą, jacy naprawdę jesteśmy. Ale nie chce uchodzić za kaznodzieję, który poucza wszystkich dookoła. Mnie te wszystkie wątpliwości także dotykają. Jestem w pewnym sensie ofiarą obecnych czasów. Nasiąkam jak gąbka tymi złowróżbnymi komunikatami, które powodują, że się chwieję.
I jak na to reagujesz? Śpiewasz o życiu jako o „chwilowym dożywociu”. Czyli ani nie demonizujesz rzeczywistości, ani nie przeceniasz wpływu człowieka na tę rzeczywistość.
Życie jest nieprzewidywalne. Nikt nie może być pewien, co go czeka. Opowiem ci coś – spotykałem młodego od siebie człowieka, który zapytał mnie, ile mam lat. Odpowiedziałem, że 48, a on na to, że w moim wieku będzie trzy razy bogatszy niż jest teraz. To kompletny brak szacunku dla rzeczywistości albo efekt niedopuszczania do siebie myśli, że przyszłość może nie być dla niego tak łaskawa. Oczywiście niektórzy, biorąc pod uwagę ich materialny status, funkcjonują lepiej niż pozostali, ale czy to na pewno ich uszczęśliwia? Mogą się w ten sposób łudzić. W krytycznych momentach jedni zmieniają perspektywę, inni niczym się nie przejmują. No cóż, różnimy się. Nagrałem tę płytę, aby poszukać dla siebie innej drogi. Chciałbym sprowadzić swoje życie do prostych rozwiązań. Teraz się o tym dużo mówi, bo zostaliśmy uziemieni przez koronawirusa. Ludzie patrzą i dziwią się, że dookoła taki spokój, że natura stała się przez to piękniejsza, albo że zmniejszyła się ilość spalin w powietrzu. Często potrzebujemy do odkrycia nowej sfery w naszym życiu jakiejś tragedii.
Chcesz przez to powiedzieć, że to, co się teraz dzieje, było nam społecznie potrzebne?
Nie. Byłoby to niemoralne, widząc, w jakim paraliżu znalazł się świat. To, co się dzieje teraz, powoduje, że wielu z nas zaczyna patrzeć na swoje życie w realny sposób, widzimy, jakie wszystko jest ulotne i niepewne. Chciałbym, aby to było po coś i spowodowało w nas trwałą zmianę. Ale może też być tak, że szybko o tym wszystkim zapomnimy.
Mamy konsumować, gonić ciągle uciekającego królika i żyć na permanentnym głodzie. To potrzeby, które dewastują człowieka od wewnątrz
Muszę cię o to zapytać: masz psa?
Mam. No tak, powinienem był się domyślić, że ktoś w końcu zada mi to pytanie: nagrałeś płytę o psie, a co ty w ogóle wiesz o czworonogach?
Kundla czy rasowego?
Owczarka australijskiego. Dziwne, prawda? Śpiewam o kundlu, a mam rasowego zwierzaka. Nie można wszystkiego sprowadzać do dosłowności. Psy mają własne charaktery, zalety i wady. Jeśli chcesz mieć w domu psa rodzinnego, bierzesz przy zakupie pod uwagę, czy ma on właśnie takie cechy, na których najbardziej ci zależy. No dobrze, ale do czego zmierzasz?
Zastanawiałem się nad znaczeniem tytułowego „Kundla”, który wydaje się być kimś zwyczajnym, pospolitym, przeciętnym. Gloryfikujesz w życiu te wartości, choć świat namawia każdego z nas raczej do bycia kimś wyjątkowym?
W byciu przeciętnym naprawdę nie ma nic złego. Choć żyjemy w rzeczywistości, która zwykłość traktuje jak coś gorszego. To jest wręcz cecha niechciana. Mówię o najzwyklejszej zwykłości, która nie jest podyktowana modą, bo i na przeciętności także można się wypromować. Wychowywałem się w świecie zwykłych ludzi oraz ograniczonych możliwości, a dziś muszę się odnajdywać w rzeczywistości, która obfituje w wiele dóbr materialnych. Tylko że to nie stanowi dla mnie satysfakcji. Dlatego szukam ratunku w tęsknocie za tym, co pamiętam z dawnych lat. Chyba bardziej mi odpowiadało, kiedy byliśmy do siebie podobni przez tę normalność, tak wykluczaną dziś z naszego życia.
Ale ty nie jesteś do końca zwykły. Jesteś artystą, a artysta ma w życiu lepiej niż przeciętny Kowalski.
Ale mówię o tym wszystkim nie z perspektywy osoby, która jest postrzegana jako wyjątkowa, znana, poważana, tylko z perspektywy własnych przeżyć, doświadczeń i potrzeb. Powtarzam: funkcjonuję w świecie, w którym szukam dla siebie ratunku. I zastanawiam się, gdzie znajdę to, co da mi dawno niespotykaną satysfakcję. O tym jest ta płyta.
Za jaką zwykłością tęsknisz najbardziej?
Za taką, za jaką tęskni pewnie bardzo wielu ludzi, którzy mają świadomość egzystowania w świecie nacisków i agresywnej komunikacji, dyktujących nam, jacy powinniśmy być. Mamy konsumować, gonić ciągle uciekającego królika i żyć na permanentnym głodzie. To potrzeby, które dewastują człowieka od wewnątrz. Coś, co ma sprawiać satysfakcję, dawać przyjemność, okazuje się tą przyjemnością nie być, a jeżeli nią jest, to jedynie przez moment. Każdego dnia próbuję funkcjonować trochę inaczej, nie żyć pod dyktando rzeczywistości, która mnie tak naprawdę ogranicza. Ludzie radzą sobie z tym na różne sposoby. Jedni się modlą, drudzy medytują, jeszcze inni biegają w maratonach.
A ty zacząłeś tańczyć, co widać w teledysku do piosenki „Bez końca”.
Chciałem wydobyć na zewnątrz pewne pokłady energii, które gdzieś we mnie były. Nigdy nie uczyłem się tańca, nie tworzę wyszukanych układów choreograficznych. Chodziło ra czej o uwolnienie naturalnych odruchów, aby dzięki temu podkreślić wymowę tej płyty, tego, że się pewnych atawizmów nie wstydzę. Cały ten taniec ma też wymiar stricte estradowy, bo czułem się przyspawany do swoich ramion, do statywu mikrofonu. Już mi było niedobrze, jak temu kundlowi na łańcuchu. Chciałem się od tego oderwać, nabrać powietrza w płuca, głębiej oddychać podczas koncertów. I to się dzieje podczas występów na żywo. Na razie zagrałem zaledwie cztery koncerty, które były wypełnione innym ruchem scenicznym. Musiałem trochę odpuścić, wymknąć się samokontroli, nie mogłem wytrzymać w tym zamknięciu.
Do tej pory ekspresja nie była szczególnie wyróżniającą się cechą wizerunku Artura Rojka.
Jako nastolatek wychowałem się na muzyce tanecznej. A to, że szefuję festiwalowi muzyki alternatywnej i nagrałem kilkanaście płyt, które wize runkowo zbudowały w zbio rowej wyobraźni obraz Artura Rojka jako smutnego faceta, wcale nie znaczy, że nie miałem z tańcem nic wspólnego. Lubię tańczyć. Lubię robić wiele rzeczy, o które ludzie mnie nie podejrzewają. Tylko się tym nie chwalę. Tym razem jednak postanowiłem się przełamać, odblokować. Myślę, że jeszcze wiele takich wyzwań przede mną.
Na poprzedniej płycie solowej zacząłeś nawet przeklinać. Tutaj też kontynuujesz tę dosadność, śpiewasz np. o „ch…m hip-hopie”.
Ta piosenka jest o wiele poważniejsza niż to jedno zdanie. Kiedy rejestrowaliśmy ją z producentem albumu, dużo rozmawialiśmy na temat współczesnego hip-hopu. Stąd ta fraza. Mamy do czynienia z popularnym gatunkiem, a to powoduje, że jesteśmy zasypani wielką liczbą artystów, bo jest ogromny popyt na ten rodzaj muzyki. I naturalnie wśród wartościowych kawałków jest także wiele niedobrych produkcji. One są naprawdę złe, jednak utrzymują się na rynku dzięki ogromnej popularności gatunku. To właśnie chciałem dać do zrozumienia w tej piosence.
Co z tegorocznym OFF Festivalem, którym kierujesz? Jest zagrożony z powodu korona wirusa?
OFF dopiero za kilka miesięcy. Na razie działamy jak zwykle. Niedawno ogłosiliśmy naszego trzeciego headlinera – Caribou. Trzymamy rękę na pulsie. Choć nie można nie dostrzegać tego, co się dzieje z festiwalami – odwołano Glastonbury. Branża muzyczna wpadła w martwy okres. Trzeba będzie dostosować się do warunków, w jakich przyjdzie nam egzystować. Ale o szczegółach co do OFF Festivalu jeszcze nie chcę mówić, poczekajmy do połowy czerwca – wtedy sytuacja będzie, mam nadzieję, klarowniejsza.
Coraz popularniejsze stają się koncerty transmitowane w internecie. Nosisz się z zamiarem wystąpienia w takiej formule, bez publiczności?
Znam inicjatywę, ale, szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. Planuję zaskoczyć fanów, przygotować niespodziankę dla ludzi, którzy oczekują ode mnie czegoś wyjątkowego w tych specyficznych czasach. Zwłaszcza że premiera „Kundla” przypadła na moment, kiedy w Polsce ogłoszono stan epidemiczny, więc w zasadzie funkcjonuję teraz stricte online.
Czy ta stagnacja bardzo odbije się na branży muzycznej?
Może spowodować bardzo dużą korektę na rynku. Na razie przewidywania są niewesołe.
Zadręczasz się tym? A może już tak dużo w życiu przeszedłeś, że jesteś trochę uodporniony?
Nie, to są rzeczy, których do tej pory nie przeżywałem, nie wiem, co stanie się jutro, co stanie się za cztery miesiące. I ludzie też zdali sobie z tego sprawę, że najbliższa przyszłość jest niewiadomą. Jesteśmy na tę sytuację kompletnie nieprzygotowani. Wracam do wystąpienia Billa Gatesa sprzed czterech lat, który podczas konferencji TEDx starał się uświadomić, że jeżeli świat stanie w obliczu globalnego zagrożenia w postaci epidemii, to nie będzie na taką tragedię gotowy. Ludzie go słuchali i pewnie myśleli sobie: „OK, ale niech nie przesadza”. Wszystko się zmieniło w ciągu kilku tygodni. Wracając do twojego pytania: nie czuję się spokojny ani przygotowany.
Synowie pytają: „Tato, co teraz będzie”?
Oczywiście rozmawiamy na te tematy w domu, z rodziną, ze znajomymi. Czytam, dyskutuję, przekładam to, co się dzieje, na swoje wyobrażenia. Na razie obserwuję chaos informacyjny. Patrzę na kraje azjatyckie: Singapur, Tajwan, Chiny czy Koreę Południową. Radzą sobie z tym lepiej niż Europejczycy, bo częściej mają do czynienia z różnymi kryzysami i dużo lepiej potrafią reagować. My się tego dopiero musimy nauczyć.
Jesteś przezorny z natury?
Jestem dosyć ostrożny, a z drugiej strony pcha mnie w ryzyko. Kiedyś udało mi się w piosence napisać taki wers: „Strach przed lataniem i głód doświadczeń”. Trochę w ten sposób funkcjonuję. Nie jestem typem ryzykanta, który leci na łeb, na szyję. Ale też przesadnie nie patrzę pod nogi.
Śpiewasz na płycie, że byłeś już w życiu statystą, byłeś kaskaderem. Jesteś gotowy na nową rolę życiową, którą może dla ciebie napisać inna rzeczywistość?
Kiedyś myślałem, że mógłbym robić w życiu różne rzeczy, ale przyszedł moment, w którym stwierdziłem, że chyba nie do końca jest to prawdą. Jeżeli znajdę się w sytuacji, w której nie będę mógł robić tego, co lubię, to będę robił to, co mogę. Natomiast najlepiej znam się na muzyce. Żyję na tym świecie prawie pół wieku i tego właśnie mogę być pewien.