W malarstwie wszystko zależy od ciebie. Tu możesz osiągnąć mistrzostwo samemu, w tym nie ma filozofii - mówi Karol Palczak.
Z widzenia znasz wszystkich?
Pięćset osób we wsi, osobiście wszystkich znam, nie tylko z widzenia.
Niedługo tylko ty w Krzywczy zostaniesz.
Wszyscy młodzi uciekają. Niektórzy odgrażają się, że wrócą, ale jeszcze nikomu się nie udało.
Tobie się udało.
To prawda, udało mi się wrócić i stodołę przerobić na pracownię.
Wcześniej Janko Muzykant z Podkarpacia, z pędzlem w ręku i realistycznymi obrazkami w worku, pojechał do Krakowa i podbił świat.
(śmiech) Dobrze to oddałeś.
To nie ja, tak o tobie piszą.
Profesor na egzaminach do ASP nazwał mnie żartobliwie Rembrandtem z Bieszczad. Z perspektywy Krakowa okolice Przemyśla to Bieszczady,
A dlaczego Rembrandt?
Nie wiem, wśród moich prac był obraz z „Pasji”, może dlatego?
Wygrałeś krakowski Salon Sztuki i ostatnią Bielską Jesień. Silna konkurencja, prestiżowe jury, a ty wygrywasz.
Poczułem się doceniony, zwłaszcza że na akademii malarstwem realistycznym się gardzi. Zwykle zresztą, nie tylko na ASP, takim malarstwem jak moje się pogardza jako banalnym, tandetnym, nienowoczesnym. Doceniają je albo ludzie bardzo prości, albo tacy, którzy naprawdę znają się na sztuce. Cała reszta, czyli prawie wszyscy, z tego kpi.
Zachwycił się tobą Piotr Rypson.
Jeden z największych znawców sztuki współczesnej w Polsce, to bardzo miłe.
Kiedy dostrzegłeś, że malujesz inaczej?
Na wystawie po I roku studiów pokazaliśmy, co kto namalował…
I okazało się, że twoje prace są inne.
Znałem swoją wartość, ale jestem bardzo nieufny, podejrzliwy i byłem przekonany, że oni mną pogardzają, uważają za gorszego, za głupka.
Przyjaciele cię tak traktowali?
Przyjaciele nie, a na akademii… Chcesz wiedzieć? Dobrze, powiem ci, czułem się na akademii jak śmieć, bezwartościowy śmieć. Moje malarstwo było tam pogardzane, oczywiście nie przez wszystkich. Kilku profesorów mi pomogło.
Nie zaniepokoiło cię, że jesteś pomyleńcem?
Zaniepokoiło, choć ja nie mógłbym malować inaczej, tak jak wszyscy. Trzeba być w porządku względem siebie. I jest jeszcze jedno – gdybym malował jakieś abstrakcje, to byłoby mi wstyd przed rodziną. Chciałem i chcę malować dla nich, dla zwykłych ludzi.
Rypson zwrócił uwagę, że jesteś bodaj jedynym, który nie boi się pejzażu.
A, bo pejzaż jest trudny, malarze uciekają od tego, ale inaczej się nie da. Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego maluję pejzaże. Każda scena, którą chcę przedstawić, musi być w jakimś pejzażu, gdzie miałbym umiejscowić dym, ogień, lód?
No dobrze, ale dlaczego to właśnie malujesz?
Bo co innego mogę namalować? Bo właśnie takie sceny we mnie są, z nich czerpię natchnienie.
Dlaczego nie chcesz się przenieść do miasta?
Życie jest za drogie.
A na serio?
W mieście nie ma inspiracji, nie ma jak malować. Ja na studiach nie namalowałem ani jednego dobrego obrazu, nic, blokada! Zostały mi portrety, bo nie mogłem malować z natury.
Jak to? Wyjdziesz na ulicę, wejdziesz w bramę, w podwórze – tam jest cały świat, miejski pejzaż.
Tam nie ma duszy, nie ma prawdy, zupełnie tego nie czuję.
W Krzywczy potrafisz malować świetlówkę ze stajni, a tam nic?
Bo miasto nie jest moje, nie czuję go. To kwestia korzeni, które mam tutaj, i nie odnajdę ich w Krakowie czy Warszawie. Tam nie potrafię pracować, a tutaj z samego podwórka mogę namalować tyle obrazów.
Wyszedłbyś rano na ulicę budzącego się miasta i miałbyś inspirację, że hej!
Nie, to nie tak. Miłość, o miłość chodzi, taką miłość do miejsca i o korzenie. Kocham moje podwórko i moją stajnię, więc żarówka w niej do mnie przemawia, a najbardziej wymyślne budowle w mieście nie.
Tramwaje, ciemne bramy, opuszczone podwórka, stare domy… Nic?
To nie ma duszy, a w każdym razie ja jej nie czuję. Ty mieszkasz w mieście, dla ciebie to naturalne, ale dla mnie to obcy, sztuczny, stworzony przez człowieka świat. Poza tym liczy się wrażenie – ja w Krakowie nie czułem się dobrze, dlatego ilekroć tam przyjeżdżam, to nie kojarzy mi się najlepiej. Widocznie mam długą pamięć emocjonalną. A kiedy wracam do Krzywczy, to oddycham. Zobacz, wyjrzyjmy przez okno: naprzeciwko jest grota z kapliczką i kościół. Moje pierwsze skojarzenie – majowe, litania, śpiewy i od razu czuję się dobrze. Nigdzie nie śpiewają litanii czy godzinek tak pięknie jak tutaj! Byliśmy na wzgórzu, czułem wiatr, to niesie mnóstwo dobrych wspomnień. Czy jestem sentymentalny?
Jesteś sentymentalnym bokserem.
O, tak, bardzo ładne.
To nie ja, to Włodzimierz Wysocki. Dlaczego boks? Bijesz się po garażach.
Lubię indywidualne sporty, choć akurat boks różni się od malarstwa. W boksie bez trenera nic nie osiągniesz, w malarstwie wszystko zależy od ciebie. Tu możesz osiągnąć mistrzostwo samemu, w tym nie ma filozofii. Ja mam swoje kryteria, które musi spełniać obraz.
Słucham.
Obraz musi być piękny, prawdziwy, dobry.
Właśnie wymieniłeś platońską triadę – prawda, dobro i piękno.
Czemu miałbym to pomijać, skoro to podstawowa sprawa? Oczywiście to malarstwo musi być też nowe, bo inaczej jest się wtórnym, nudnym. Każdy obraz realistyczny musi mieć swe abstrakcyjne podwaliny. Ale poczekaj, może wszystko, co ci mówię, to nieprawda, może ja po prostu jestem bardzo głupi i nie potrafię malować inaczej?
Załóżmy, że nie jesteś głupi.
Dostrzegam piękno obrazu w malarskim geście, w subtelności pociągnięcia pędzla.
Dwurnik, Modzelewski, rzeźbiarz Jerzy Bereś – każdy z innej parafii, a wszyscy dążyli do uproszczenia gestu. Nie muszą malować detali twarzy, by oddać postać, nastrój pracy. Ty musisz.
Niekoniecznie, nie muszę malować każdej zmarszczki na czole. A dlaczego tak maluję? Po II roku byłem w Holandii na borówkach, na plantacjach, i odwiedziłem też muzea. Zobaczyłem Vermeera i Rembrandta, zrozumiałem, jakie znaczenie, jaką siłę ma malarski gest, jaką moc ma farba.
U ciebie bardzo ważne jest światło.
Bo to wszystko razem to jest piękno. Piękno – słowo klucz do mojego malarstwa. Oczywiście teraz piękno, jak wszystkie pojęcia, jest podważane, dezawuowane. Zakwestionowano to tak samo jak pojęcie dobra czy zła, no ale skoro można zakwestionować płeć, to tym bardziej takie pojęcia jak dobro czy piękno.
Ty tego nie kupujesz?
Ja jestem prosty chłopak ze wsi i dla mnie piękno musi być piękne i każdy je czuje, każdy wie, co jest piękne.
Nie idealizujesz Krzywczy? Spotkały cię tu także przykre historie, tutaj umarł twój tata.
Ale ja się śmierci nie boję, jestem z nią oswojony. U nas, jak ktoś umrze, to trumna leży w domu, wszyscy sąsiedzi się schodzą, modlą, śpiewają. Ludziom to kojarzy się źle, ale to w sumie radosna chwila.
Radosna?
Dla zmarłego, który przechodzi do lepszego świata, na pewno. Kiedy umarł mój dziadek, to oczywiście było smutne, ale poczułem też spokój, wszystko się wyłączyło. Ulga, nawet pewna radość, że jest mu lepiej. Zawsze, gdy odchodzą starsi ludzie, odczuwam spokój. Najważniejszy jest Bóg, to jest największa wartość, którą mam zaszczepioną i którą czuję. To jest ta prawda, ale nie chcę się z tym afiszować, bo to głęboko indywidualna sprawa. Dla mnie malarstwo to akt religijny. Każdy dobry obraz, każde dzieło na najwyższym poziomie ma pierwiastek duchowy, musi mieć, nawet jeśli to jest nieuświadomione.
Faktycznie mieszkasz blisko kościoła.
To ważne, jak dla każdego tutaj. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Tu świat się nie zmienia?
Niestety, zmienia się, ale ja się nie zmieniam. Jestem całkowicie współczesny i jednocześnie bardzo przywiązany do swoich wartości. A z nich najważniejsza jest prawda, choć za mówienie takich rzeczy wielokrotnie mi się oberwało. Ludzie nie rozumieją, czym jest prawda i jeśli mówisz o niej, to oskarżają cię o arogancję.
„O, proszę, on zna prawdę”?
Właśnie, a przecież nie chodzi o to, że wiem więcej niż oni. Prawda to rzeczywistość, o której wiesz, że istnieje na pewno. I wiesz o tym głęboko w sercu.
Ty uważasz, że prawda jest niekwestionowalna.
Bo jest prawdą właśnie! Wierzę w prawdę obiektywną.
Ta platońska triada jest nie tylko w twoim malarstwie, ale też w życiu?
Inaczej nie da się malować, bo jest fałsz.
Ty nie jesteś Rembrandt, ty jesteś Platon z Krzywczy. A w dodatku mentalne Podkarpacie.
A co to znaczy?
Ciemnota, cebula, PiS – takie plagi…
(śmiech) Ale ja całą warszawkę uważam za cebulę.
Czytam, że „Gazeta Wyborcza” się o ciebie martwi.
Boją się, że przejdę na złą stronę mocy. Nie wiem, jak im pomóc. Moje serce jest po prawidłowej stronie.
I niech tak zostanie, nie precyzujmy po której, bo to nie jest rozmowa o polityce.
To nie miałoby sensu.
Tak czy owak jesteś osobny nie tylko ze względu na swój realizm malarski, lecz także z powodu zestawu przekonań.
To ma swoje konsekwencje, jestem w środowisku sam.
Dziwne, bo jesteś miły, grzeczny.
Ach, to dlatego mam problem z kobietami! One wolą twardych drani. A ja myślałem, że to przez to, że nie mam samochodu.
Jesteś chłopakiem ze wsi…
Rodzice mieli gospodarstwo, tata był też kierowcą, wychowałem się tu, pomagałem razem z piątką rodzeństwa w gospodarstwie.
Nikt zdolności plastycznych nie przejawiał?
Mają różne talenty, ale plastycznych nie. Zresztą w podstawówce miałem dwóję lub tróję z plastyki.
Jakim cudem?
Nauczycielka mnie nie lubiła, bo zamiast głupot na lekcjach kopiowałem sobie Constable’a. Od dziecka uważałem się za malarza, a byłem w V lub VI kasie, kiedy taką kopię zrobioną farbami olejnymi kupił na festynie za 200 zł jakiś lekarz. Ojciec się ucieszył i powiedział „No, jak możesz na tym zarobić, to sobie maluj”. I kiedy oni naprawiali na podwórku kamaza – a bardzo nie lubiłem tego robić – to nie musiałem pomagać, tylko mogłem malować. Nawet jak później niczego nie sprzedawałem, to jako wymówka działało, bo ojciec wolał machnąć ręką, niż się ze mną użerać: „Idź, głowy nie zawracaj”.
Namalowałeś piękne portrety ojca.
Nie wiem, czy piękne.
Po gimnazjum rozpoczyna się serial „Wszystkie szkoły Karola Palczaka”.
Najpierw poszedłem do liceum plastycznego w Jarosławiu, dostałem się, babcia się cieszyła, wszyscy się cieszyli.
I co poszło nie tak?
Kopiowałem wtedy Franciszka Lampiego, takiego Włocha pracującego w Polsce, a oni mi mówią, że w I klasie w programie nie ma malarstwa. Jak to, nie ma malarstwa?! A do tego miałem 11 jedynek z angielskiego i żadnej innej oceny.
To niemożliwe.
Cztery razy dostawałem do poprawy ten sam test, ale się go nie uczyłem, bo byłem pewien, że teraz będzie inny. No, debil i już. Po ośmiu miesiącach zrezygnowałem, babcia się popłakała. Zmarnowałem rok, od września poszedłem do gastronomika w Przemyślu. Myślałem, że będę miał dużo czasu na malowanie, ale co ty! Po pół roku przeniosłem się do Nienadowej.
Co to za szkoła?
Uniwersytet w Nienadowej, na zajęciach chodziło się w pole buraki wyrywać. Uczyć się nie trzeba było, jak miałeś zeszyt, to już było świetnie. Formalnie to jest technikum mechaniczne. Nieoczekiwanie w III klasie przyszedł nowy nauczyciel i postanowił na naszym roczniku przeprowadzić modernizację szkolnictwa.
Rozumiem, że padłeś ofiarą?
Zakomunikował mi, że nie zdam do następnej klasy, bo nie znam się na mechanice. I miał rację, nie znałem się, zostałem siedzieć. Jakby się ojciec dowiedział… Udało mi się jednak, dzięki wspaniałej nauczycielce z tamtej szkoły, pani Harłaczowej, przenieść do maturalnej klasy w liceum w pobliskim Dubiecku. Musiałem coś wymyśleć, więc powiedziałem rodzicom, że chcę iść na studia, i poszedłem.
Nie tak od razu.
To prawda. Liceum skończyłem, matura, egzamin z angielskiego i nie udało mi się ściągnąć. Jedynka i poprawka w sierpniu. Tylko że ja już się dostałem do Krakowa na ASP.
Jak to?
Egzaminy do szkół artystycznych są wcześniej, zdałem. I miałem tylko donieść świadectwo maturalne, ale nie doniosłem, bo zawaliłem poprawkę z angielskiego.
I rok w plecy?
Pracowałem w urzędzie gminy, byłem na stażu z urzędu pracy, siedziałem przy biurku i pisałem w komputerze to, co mi dyktowali, albo odwoziłem dzieci.
Co wtedy malowałeś?
Głównie kopiowałem. Były w kioskach takie broszury „Wielcy malarze” i to był mój jedyny kontakt ze sztuką.
W Przemyślu jest księgarnia, są albumy.
Mnie fascynowało to, co widziałem w tych broszurach. Kiedy do Krzywczy dotarła era telewizorów i magnetowidów, to kupiłem sobie „Piratów z Karaibów”, robiłem pauzę i malowałem. To był dobry obraz, ale nikt go nie chciał kupić, więc oddałem go komuś w Krakowie. Wtedy rzeczywiście malowałem jak Rembrandt – ludzi ze świecą, z takim światłem. Tu w kuchni wisi portret babci, zresztą jest też na mojej stronie internetowej. Tam jest też „Tkacz”, też z czasów licealnych, takie rzeczy.
Po roku matura z angielskiego, próba trzecia.
I znowu nie zdałem. No nie mam pamięci do języków.
Ale w końcu zaliczyłeś poprawkę, więc jednak pamięć masz.
Kolega dał mi ściągę.
Baśnie krążą o tym, jak przyjechałeś na egzaminy do ASP.
Malowałem wtedy na deskach – grubych, twardych, ciężkich deskach. Rozebraliśmy takie mocne, garażowe półki, więc desek miałem dużo, na to nabijałem płótno i malowałem, tak lubiłem. To miało jedną wadę – było bardzo ciężkie.
Wyobrażam sobie.
Ty Ceśka nie znasz?
Kogo?
Mój młodszy brat, dziadek był Czesław, to on jest Cesiek, niezły herbatnik, polubiłbyś go. Teraz jest w Anglii.
Znam tylko obraz „Ford Ceśka”.
To tu stoi, ten na podwórku.
Błagam, do rzeczy!
Ceśku miał mi pomóc, bo te obrazy ciężkie i za nic nie wiedzieliśmy, jak je zapakować. Szukałem jakiegoś opakowania, pudła, ale nic nie było. No to poszedłem do stodoły i tam leżały stare worki po zbożu czy po czymś. To wziąłem.
Mieliście takie gustowne pakuneczki ze szmacianych worków?
I tak obładowani wchodzimy do pociągu, a tam zaczyna… (śmiech), no śmierdzieć zaczyna. Okazały się, że jakieś myszy czy szczury miały tam toaletę. Wyobraź sobie taki widok – dwóch wieśniaków z workami na plecach idzie przez Kraków na Akademię Sztuk Pięknych. Tam wszyscy w garniturach, mają takie eleganckie teczki…
A tu przyjeżdża gość z Bieszczad i ich zakasował?
Najpierw musiałem wyjąć te prace, które oglądała komisja. W sali śmierdziało od tych worków, ale im się spodobało. A potem trzeba było jeszcze malować na miejscu i był egzamin teoretyczny.
Dla ciebie najtrudniejszy?
Pytali o malarstwo, a o malarstwie to ja mogę godzinami mówić. Najbardziej to się bałem, że się spóźnię na pociąg, bo rano jeszcze musiałem kaczkę zabić.
Ty?
Ojciec nie zabijał, nikt z rodziny, tylko ja. To im kazałem ją złapać, bo ja strasznie nie lubię biegać po tym gnoju i kaczki łapać. No to uciąłem łeb kaczorowi, on się jeszcze wyrywał, zachlapał krwią wszystko, łącznie z moimi spodniami. Ja oczywiście tego nie zauważyłem i taki pojechałem do Krakowa.
To wszystko obrosło legendą.
Bogumił Książek, mój wykładowca z ASP, to opisał. O, tutaj masz: „Gdy czekał na korytarzu przed salą egzaminacyjną, z tym pakunkiem obrazów powiązanych sznurkiem, wydawało mi się, że pociąg, którym przyjechał z Przemyśla, musiał przystanąć po drodze na bocznicy galicyjskiej stacyjki, by przepuścić głównym torem tłukący się cały wiek XX”.
Bo niezwykły byłeś i ty – odludek z Podkarpacia, i twoje malarstwo.
Pierwszy raz byłem w dużym mieście. To znaczy byłem w Przemyślu, ale to 60 tys. mieszkańców, co to za miasto.
Przyjeżdżasz do Krakowa i…
…i mam niskie poczucie własnej wartości, bo wokół, na akademii, tacy mądrzy, wykształceni ludzie. A po roku sobie myślę „Co za debile!”… (śmiech)
No dobrze, nie wygłupiaj się.
Przyjeżdżam na studia, patrzę na tę inteligencję, na elity i zastanawiam się, co tu robi taki – spójrzmy prawdzie w oczy – wiejski głupek jak ja? Ja nigdy w życiu nie byłem w żadnej galerii, w muzeum malarstwa.
Nigdy, na żadnej wycieczce, nic?
Wiesz, gdzie myśmy na wycieczki jeździli? Tu do oczyszczalni ścieków. „Panie Mleczak, a co jest w tych workach?” „A, widzicie, drogie dzieci, gówno. Tu jest gówno”. Takie to były wycieczki.
Miałeś kompleksy?
Nigdy. Trzeba mieć wyje…e na wszystko.
Możesz to powiedzieć grzeczniej?
Trzeba mieć wszystko w d...
To faktycznie, grzeczniej.
Nauczyłem się tego, jak jechałem na szparagi do Niemiec. Nie można się przejmować, niech mnie poniżają, niech się dzieje, co chce, bo inaczej zwariujesz.
To, co opisujesz, to nie pewność siebie, tylko arogancja.
Nie, to jest dystans do wszystkiego. Potem się okazało, że naprawdę miałem rację.
Nie boisz się, że będziesz się świetnie sprzedawał, jak surrealizm, którym gardzisz?
A dlaczego miałbym się świetnie sprzedawać?
Bo jesteś realistyczny, ładny…
Tak, trochę się boję zaszufladkowania w schematach: że Rembrandt, że figuracja, że chłopak ze wsi. Moje malarstwo, choć tradycyjne, jest nowoczesne, Rembrandt dzisiaj też malowałby współcześnie.
To prawda, jesteś bardzo współczesny, ale nie modny.
Może, ale taki jestem, co tu udawać?