Jeśli Polacy zrobią coś znakomicie, to potem tego nie cenią – w przeciwień stwie do własnych klęsk
Magazyn. Okładka. 19 lipca 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Trudno w naszej historii o coś nudniejszego od unii lubelskiej, której uchwalenia 450. rocznica minęła na początku lipca. Od heroicznej rzezi ówczesne pokolenie Polaków wolało konsekwentną, rozłożoną na dekady pracę. Najpierw zorganizowało się w ruch obywatelski, który zajął się naprawą państwa. Gdy finanse się dopięły, armia została wzmocniona, a sądy zaczęły sprawnie działać, nasi przodkowie postanowili pomyśleć strategicznie, na stulecia do przodu. Przygotowali więc taki projekt równoprawnego związku Polski i Litwy, by żadna ze stron nie czuła się pokrzywdzona.
Jednak kolejne pokolenia zaprzepaściły ich dzieło, dając współczesnym mnóstwo okazji do obchodzenia chwalebnych klęsk.

Problem z królem

„Kilka lat przed śmiercią królewską, gdzie jeno zjechało kilka ludzi duchownych, świeckich bądź to senatorów, bądź to szlachty, nawet kupców, nigdy nie chybiło, aby byli nie mieli o przyszłym interregnum mówić, a to z wielką bojaźnią i struchleniem” – wspominał atmosferę końca rządów Zygmunta Augusta na kartach „Poloneutychii” Andrzej Lubieniecki.
Bezpotomne odejście ostatniego z Jagiellonów stawało się nieuchronne, więc obywatele dobrze rozumieli, iż wraz z nim muszą nadejść zupełnie nowe czasy. Kończyła się dynastia, za sprawą której Polskę i Litwę więzy połączyły na niemal 200 lat. Wprawdzie nieraz trzeszczały, lecz nigdy nie doszło między obu nacjami do wojny. Natomiast zawsze wspierano się w walce z wrogami zewnętrznymi. A tych było sporo, bo Polacy i Litwini musieli toczyć boje z Zakonem Krzyżackim, Tatarami, Turcją, Moskwą. Uważać należało na zakusy Habsburgów i ambicje Szwedów. Mając tylu przeciwników, trzeba było samemu budzić respekt. Przez wieki w tej kwestii wielkie znaczenie miało to, kto stał na czele państwa. Stąd brał się strach przed nachodzącym bezkrólewiem. Obawiano się jednak na wyrost, bo za rządów ostatnich Jagiellonów silne państwo udało się stopniowo zbudować, choć na przekór władcom. Stało się to możliwe dzięki oddolnemu szlacheckiemu ruchowi egzekucyjnemu.
Powstał on za rządów ojca ostatniego z Jagiellonów – Zygmunta Starego. Nim zasiadł on na tronie, Polska przeżywała okres burzliwej demokratyzacji. Za Jana Olbrachta ukształtował się nowy system polityczny – wybierani przez szlachtę posłowie stworzyli własną izbę parlamentu. W wydanym w 1496 r. przywileju piotrkowskim król określił, iż Sejm będzie się składał z trzech stanów: króla, senatu i właśnie izby poselskiej. Kolejny z Jagiellonów, Aleksander, w 1505 r. podpisał konstytucję „Nihil novi sine communi consensu” (Nic nowego bez powszechnej zgody). Odtąd jakakolwiek zmiana prawa mogła nastąpić za zgodą parlamentu.
Zdawało się, że naród szlachecki zdobył sobie pozycję suwerena, jednak diabeł tkwił w szczegółach. Król mógł zwoływać sejm wedle własnego uznania, na co dzień rządząc przy wsparciu rady senatorów. Z tej możliwości ochoczo korzystał Zygmunt Stary, otaczając się wąskim gronem doradców i często ulegając biegłej w intrygach włoskiej żonie.
Ale zepchnięcia na margines życia politycznego szlachta nie potrafiła zbyt długo zdzierżyć.

Reformy zamiast przywilejów

Za czasów dynastii Jagiellonów szlachta wypracowała metodę wymuszania ustępstw politycznych. Z żądaniami czekała, aż wybuchnie wojna i król będzie potrzebował zgody na nadzwyczajny pobór podatków i zwołanie pospolitego ruszenia. Wówczas, miast szykować się do walki, zawiązywała sejmik i spisywała postulaty. Przyciśnięty do muru król zawsze któryś z nich musiał zaakceptować.
Jednak z początkiem rządów Zygmunta Starego zaszły zaskakujące zmiany. Przekonał się o tym król, gdy w 1510 r. zwołał w Piotrkowie obrady sejmu. Monarcha wniósł na nich projekt reform wzmacniających państwo. Ich rdzeń stanowiło powołanie stałego funduszu na finansowanie wojsk, mających bronić ziem polskich, zwanych Koroną. Środki do owego funduszu zamierzał uzyskiwać z podatku wyliczanego od dochodu. Byłaby to rewolucja, dlatego posłowie w odpowiedzi przedłożyli własne postulaty – domagali się zmiany funkcjonowania sądownictwa oraz administracji. Zaś najbardziej bolało ich to, że Jagiellonowie kupowali lojalność wielkich rodów, przekazując im królewszczyzny. W spadku po dynastii piastowskiej pozostały ziemie, lasy, wsie i miasta, które dziś zostałyby nazwane majątkiem Skarbu Państwa. Zajmowały ok. 20 proc. powierzchni kraju, a przynoszone przez nie zyski winny zasilać skarbiec. „Żadne państwo europejskie nie miało tyle królewszczyzn, ile Polska. Gdyby one dawały należyty dochód, byłby on znacznie większy niż ze wszystkich podatków” – pisze w „Dziejach administracji w Polsce w zarysie” Feliks Koneczny.
Tymczasem od panowania Władysława Jagiełły polscy monarchowie używali królewszczyzn jako narzędzia do zapewniania sobie lojalności możnowładców. „Dynastia Jagiellonów, która początkowo dysponowała dużą ilością dóbr królewskich w Koronie i w hospodarstwie na Litwie, uszczupliła w Koronie swój stan posiadania o 58 miast i 661 wsi” – opisują w „Historii gospodarczej Polski” Andrzej Jezierski i Cecylia Leszczyńska. Oddawano je w dzierżawę, nie żądając uiszczania czynszu. Rozdawnictwo „państwowego” majątku umocniło pozycję dynastii, lecz skarbiec świecił pustkami. Jedynym sposobem, by temu zaradzić, stało się nakładanie nowych podatków na całą szlachtę.
Poczucie niesprawiedliwości przyniosło narodziny ruchu żądającego egzekucji obowiązującego prawa i zwrócenia dochodów z królewszczyzn Rzeczpospolitej. Na tym postulaty polityczne, jakie przedstawiono na Sejmie w 1510 r., się nie kończyły. Posłowie zażądali od króla m.in. trwałego sformalizowania związku Korony z Wielkim Księstwem Litewskim, zniesienia władzy sądów kościelnych nad osobami świeckimi, ograniczenia ceł wewnętrznych. Zygmunt Stary te oddolne propozycje reform zignorował – zwoływał Sejm najrzadziej jak to możliwe, zaś szlachta związana z ruchem egzekucyjnym czyhała na moment słabości władcy. Nadszedł on w 1520 r., gdy wybuchła kolejna wojna z Zakonem Krzyżackim. W obozie pod Bydgoszczą członkowie pospolitego ruszenia zmusili monarchę do kompromisu. Zygmunt Stary zobowiązał się do zwoływania Sejmu co najmniej raz na cztery lata i powołania komisji kodyfikacyjnej. Jej zadaniem stało się spisanie i ujednolicenie wszystkich aktów prawnych obowiązujących w Koronie.

Od rokoszu do unii

„Na samym dworze, który za twierdzę prawa i przybytek wolności przodkowie nasi mieć chcieli, powszechny gwałt cierpi prawo” – wykrzykiwał latem 1537 r. Jan Sierakowski do 70 tys. ludzi stojących na polach nieopodal Lwowa. Zygmunt Stary zwołał pospolite ruszenie, by ruszyć na wojnę przeciwko Mołdawii. Ale szlachta zamiast wojować, zaczęła dyskutować o sytuacji w kraju – zawiązał się sejmik pod przewodnictwem sędziego Mikołaja Taszyckiego. Jego uczestnicy ogłosili niezgodę na politykę senatorów i królowej Bony. To właśnie możnowładców i żonę Zygmunta Starego obwiniano o blokowanie reform.
Jednak najmocniej szlachtę zirytowało zaprzepaszczenie dzieła sędziego ziemi krakowskiej Mikołaja Taszyckiego. Dzięki jego benedyktyńskiej pracowitości do 1532 r. ujednolicono 930 aktów prawnych – tak powstała Korektura, tworząca jednolity system polityczno-prawny Rzeczpospolitej. Jednak za sprawą intrygi Sejm Korekturę odrzucił – wedle wiedzy szlachty stała za tym królowa Bona. Ta kropla przelała czarę goryczy i przyniosła lwowski rokosz, ochrzczony przez sprzyjających królowi autorów paszkwili wojną kokoszą.
Zygmunt Stary protest szlachty przeczekał i jesienią 1537 r. jego uczestnicy rozjechali się do domów. Jednak postawa monarchy oraz rosnąca nienawiść do Bony sprawiły, iż ruch egzekucyjny zaczął zyskiwać zwolenników. Nadające mu nowy impuls młode pokolenie postrzegało państwo inaczej niż przodkowie. „Społeczność szlachecka epoki Odrodzenia uważała, że pełnię władzy nad królestwem sprawuje suwerenne i niewzruszone prawo, zwane pospolitym, czyli powszechny «ius commune». Żądania egzekucji praw nie były więc, w rozumieniu ogółu szlacheckiego, niczym innym jak tylko drogą do przywracania na właściwe miejsce prawa pospolitego, ilekroć władza królewska usiłowała je sprowadzić na manowce” – opisuje w monografii „Spory królów ze szlachtą w złotym wieku” Anna Sucheni-Grabowska.
Tej zmianie towarzyszyła coraz większa dojrzałość w spojrzeniu na kwestie strategiczne. Pod koniec panowania Zygmunta Starego nikt nie podejrzewał, że koronowany w wieku 10 lat na króla Polski Zygmunt August będzie ostatnim z dynastii. Jednak już wówczas ruch egzekucyjny do swojego programu dorzucił postulat unifikacji państwa. Na sejm w 1547 r. w poselskich instrukcjach zapisano żądanie „złączenia ziem litewskiej, mazowieckiej, pruskiej, zatorskiej, oświęcimskiej”. Wszystkie te księstwa formalnie stanowiły osobne byty zjednoczone osobą monarchy. Przywódcy ruchu egzekucyjnego chcieli na tych obszarach ujednolicić system polityczny i prawny, zespalając je dzięki temu z Koroną.
Z racji wielkości i istniejących różnic kluczowa stała się kwestia Litwy. Tamtejsza szlachta cieszyła się dużo mniejszymi prawami od polskiej, możnowładcy zaś byli o wiele potężniejsi. Ponadto tytuł Wielkiego Księcia przypisano na stałe do dynastii Jagiellonów. Dzięki temu Zygmunt Stary posiadał zaplecze – w postaci Litwy – gdyby próbowano osłabić jego władzę na terenie Polski. To pozwalało mu blokować reformy, na jakie nastawał ruch egzekucyjny.
Trwała unia Polski z Litwą oraz przyznanie tamtejszej szlachcie takich samych praw, jakie posiadali współbracia na ziemiach polskich, mogło przełamać impas. Stąd ruch egzekucyjny od obrad Sejmu w 1547 r., które znów nie przyniosły przełomu, zaczął przeć do polsko-litewskiej unii realnej.

Nadzieja w wojnie

Dopóki żył Zygmunt Stary, skupieni wokół niego możnowładcy, duchowieństwo i królowa Bona skutecznie blokowali reformy. Po śmierci ojca Zygmunt August okazał się być dużo bardziej otwarty na zmiany. Liderzy ruchu – Hieronim Ossoliński, Rafał Leszczyński, Stanisław Szafraniec, Wacław i Jakub Ostrorogowie – łatwiej znajdowali wspólny język z młodym królem. Podobnie jak on byli znakomicie wykształceni i mogli się chwalić europejskim obyciem. Poza tym Zygmunt August podzielał wrogość szlachty do Bony, serdecznie mając dość intryg matki. Z kolei jego relacje z wielkimi rodami mocno nadszarpnęło wywyższenie Radziwiłłów, gdy na przekór wszystkim wziął ślub z Barbarą.
Wszystkie te punkty styczne dawały nadzieję na przełamanie impasu. Choć początkowo nowy monarcha ostrożnie podchodził do ruchu egzekucyjnego, jak ojciec widząc w nim zagrożenia dla władzy. W tym przekonaniu umocnił go sejm w 1558 r. Król szykował się wówczas do trudnego starcia o przyłączenie Inflant do Rzeczpospolitej, wiedząc, iż będzie miał konkurentów w postaci Szwecji, Danii oraz Rosji. Ku jego zaskoczeniu zebrani posłowie zorganizowali podczas obrad parlamentu efektowną manifestację, okazując tak swoje poparcie dla postulatów egzekucyjnych. Podchodzili więc kolejno do władcy, kładąc przed nim akty nadania królewszczyzn, dobrowolnie oddając otrzymane niegdyś od Jagiellonów dary. Podniosła atmosfera i moralna presja sprawiły, iż po raz pierwszy zaczęli do nich dołączać senatorowie. Na koniec Hieronim Ossoliński zaprezentował zebrany szczegółowy plan reform. Znów uległ on rozszerzeniu. Doszły postulaty stworzenia zawodowej armii, utrzymywanej z dochodów przynoszonych przez królewszczyzny, opodatkowania kleru, utworzenia najwyższej instancji sądowej odwoławczej – Trybunału Koronnego i, oczywiście, ponowiono żądanie unii realnej z Litwą.
Rozzłoszczony monarcha ofiarowanych królewszczyzn nie przyjął, postulaty odrzucił, po czym przez trzy lata unikał zwoływania sejmu. Jednak wojna o Inflanty wymagała nowych podatków. Zdecydowanie bardziej elastyczny od ojca Zygmunt August zdecydował się wówczas na radykalną zmianę linii politycznej. W listopadzie 1562 r. zwołał sejm z myślą o podjęciu bliskiej współpracy z ruchem egzekucyjnym. Podczas obrad na początek uchwalono nakaz zwrotu wszystkich królewszczyzn, oddanych w dzierżawę po 1504 r. Następnie przyjęto prawo przeznaczające jedną czwartą dochodu z nich czerpanego na utrzymanie stałej armii, nazwanej wojskiem kwarcianym. Przy okazji ustanowiono zakaz łączenia kilku stanowisk w administracji, co nagminnie robili magnaci. Reformatorzy chcieli iść dalej, ale Zygmunt August postanowił nie dopuścić do ich zbyt wielkiego triumfu i zablokował kolejne zmiany. Dzięki czemu, balansując między ruchem egzekucyjnym a możnowładcami, mógł zawsze mieć głos decydujący.

Litwa w potrzebie

„Po tym, gdy na sejm piotrkowski dotarła wiadomość, że «Moskwa wzięła Połocko (…), zamek i prowincję wielką, mocą a ogniem», król najpierw naradziwszy się z senatem, wezwał także posłów, by przekonać ich o konieczności wydatniejszej pomocy Wielkiemu Księstwu” – opisuje w opracowaniu „Potrzeba moskiewska” Agnieszka Januszek-Sieradzka. „Zygmunt August sięgnął znów po dobrze znany już posłom i wielokrotnie przytaczany argument o tym, iż Iwan Groźny nie poprzestanie jedynie na zdobyciu Litwy i, na czas nieodepchnięty od jej granic, w przyszłości wyciągnie rękę także po ziemie koronne” – dodaje.
Był luty 1563 r. i od dwóch lat trwała wojna o Inflanty. Wobec moskiewskiej ofensywy Wielkie Księstwo Litewskie było bezradne. Przywódcy ruchu egzekucyjnego pomocy nie odmawiali, ale w zamian domagali się unii realnej. Czemu Zygmunt August przestał się sprzeciwiać, a coraz bardziej obawiając się bezpotomnej śmierci, zaczynał sprzyjać. Strona polska miała dla szlachty z Wielkiego Księstwa bardzo atrakcyjną ofertę. „Życzylibyśmy tego, abyście z nami wspólnie jednakowych wszem wolności i praw używali” – takimi słowami przywitał litewską delegację na sejm obradujący latem 1563 r. w Warszawie marszałek izby poselskiej Mikołaj Sienicki. Nie była to jednak oferta atrakcyjna dla litewskich możnowładców. Zaś w Wielkim Księstwie to oni decydowali niemal o wszystkim. „Prominenci litewscy przywykli do tradycyjnego przewodzenia na wileńskich sejmach i we wszystkich dziedzinach życia publicznego. Od nich zależało sądownictwo i administracja lokalna. Politykę państwa – domenę teoretycznie monarchy – kształtował praktycznie na co dzień najsurowszy krytyk koronnego programu egzekucyjnego, Mikołaj Czarny Radziwiłł” – opisuje Anna Sucheni-Grabowska.
Dlatego negocjacje szły jak po grudzie i trwały kilka lat. Przewodzący litewskim delegacjom Radziwiłłowie chcieli, żeby po unii wszystko zostało, jak było, bez wspólnego skarbu, parlamentu i urzędów. Choć najważniejszą sprawą stawało się niedopuszczenie do wyrwania się litewskiej szlachty spod kurateli wielkich rodów. Temperatura sporu osiągnęła apogeum w 1569 r., gdy strona litewska odrzuciła niemal wszystkie postulaty egzekucjonistów. Wówczas ci sięgnęli po podpisany przez Jagiełłę układ polsko-litewski z 1385 r. Wielki Książę zobowiązywał się w nim dokonać inkorporacji Litwy do Korony. Wedle interpretacji przywódców ruchu egzekucyjnego oznaczało to, iż Wielkie Księstwo de facto ma taki sam status prawny jak np. Wielkopolska.
W tak dramatycznych okolicznościach decydująca okazywała się postawa króla. Zygmunt August nabrał przekonania, że bez polskiego wsparcia Litwa nie przetrwa naporu Moskwy i po jego śmierci wpaść może ona w ręce Iwana Groźnego. A car nie miał litości dla pokonanych wrogów. Ostatni z Jagiellonów zdecydował się więc robić, co w jego mocy, by unia realna została zawarta. Skoro próby pośredniczenia w negocjacjach przynosiły marne rezultaty, zaczął dociskać litewskich możnowładców do ściany. Na początek zrzekł się praw dynastii Jagiellonów do Litwy jako ziem dziedzicznych na rzecz Polski. Czym mocno wzburzył litewskich magnatów. „Kiedyśmy są darowani, cóż wam po unii z nami” – ironicznie oświadczył podczas negocjacji prowadzonych na zamku w Lublinie starosta żmudzki Jan Chodkiewicz. Postępowanie monarchy podsyciło obawy litewskich delegatów, że unia nie będzie równoprawna i Polacy zdominują wspólne państwo.
Jednak król nie ustępował. Gdy nocą 1 marca 1569 r. delegacja Wielkiego Księstwa zerwała rozmowy i demonstracyjnie opuściła Lublin, Zygmunt August ogłosił zwołanie na 10 maja sejmików litewskich. Napisał też do nich memoriał, przedstawiający uczestnikom zgromadzeń to, jak się sprawy miały. „Monarcha nawiązywał do wielokrotnie i od dziesięcioleci powtarzanych deklaracji egzekucjonistów, że skoro Polska przystąpiła do «bractwa» z Wielkim Księstwem, będzie się czuła zobowiązana do obrony własnymi szablami i podatkami jego granic, tak jak własnych” – opisuje Sucheni-Grabowska.
Jednocześnie król zaręczał słowem, iż unia zagwarantuje stronie litewskiej: równość praw obywatelskich, odrębność urzędów, utrzymanie miejscowych zasad prawnych oraz „wyłączenie Wielkiego Księstwa z egzekucji dóbr”. Ten ostatni punkt stanowił ukłon w stronę możnowładców, dla których perspektywa rozstania się z królewszczyznami prezentowała się szczególnie boleśnie.

Pozostała w sercach

Gwarancja zachowania całości majątków czyniła magnatów bardziej skorymi do rozmów. Jednocześnie wzmożono naciski. Zwołany do Lublina Sejm ogłosił inkorporowanie do Korony ziem ruskich: Podlasia, Wołynia, Bracławszczyzny i Kijowszczyzny. Dotąd tamtejsza szlachta przysięgała wierność Wielkiemu Księstwu Litewskiemu i nieformalnie ziemie te stanowiły jego część. Aneksja nastąpiła bezproblemowo, bo posłowie z Rusi, nazywanej później Ukrainą, z radością zasiedli w polskim Sejmie. Fakt, iż natychmiast otrzymali te same przywileje co szlachta z Korony, przyjęto wręcz entuzjastycznie. Taktyczna rozgrywka, za której sznurki pociągał Zygmunt August, doprowadziła do tego, że możnowładcy litewscy znaleźli się w kleszczach między polskimi egzekucjonistami, litewską szlachtą marzącą o polskich przywilejach, a więc także unii, oraz wspierającymi ten zamiar politykami z województw ruskich.
W tej sytuacji z początkiem czerwca dostojnicy Wielkiego Księstwa wrócili do Lublina, by dokończyć negocjacje. Co więcej, w Zygmuncie Auguście upatrywali jedynego sojusznika. Tak też było, bo król natychmiast zmienił front i zaczął ucinać zbyt daleko idące postulaty liderów ruchu egzekucyjnego. Dzięki temu rozmowy toczyły się już błyskawicznie. Zgodzono się, że oba kraje zachowają odrębne urzędy, sądownictwo, wojska i języki urzędowe. Natomiast będą posiadały wspólnego monarchę, parlament oraz jeden pieniądz. Zobowiązywały się też prowadzić wspólną politykę zagraniczną. Już 1 lipca 1569 r. podpisano i zaprzysiężono traktat informujący: „Iż już Korona i Wielkie Księstwo Litewskie jest jedno nierozdzielone i nieróżne ciało, a także nieróżna, ale jedna spólna Rzeczpospolita, która się ze dwu państw i narodów w jeden lud zniosła i spoiła”.
W podniosłym akcie obok króla uczestniczyło 140 senatorów i posłów z Korony oraz 77 senatorów i posłów Wielkiego Księstwa. Wielkiej uldze towarzyszyły nadzieje, że dwa narody, żyjące w przyjaźni już prawie 200 lat, czeka świetlana przyszłość. Być może tak by się stało, gdyby reformy zainicjowane przez ruch egzekucyjny zostały dokończone, a nie zaniedbane, a następnie przekreślone w następnym stuleciu. Na koniec okazało się, że ich najtrwalszym efektem stała się unia lubelska, tak mocna, że trwała w ludzkich umysłach nawet w czasach zaborów. I dopiero z końcem XIX stulecia, gdy następowało litewskie odrodzenie narodowe, ostatecznie odeszła do przeszłości.