W przypadku tej generacji zbiegły się w jednym miejscu historia i przymus dokonywania wielu indywidualnych, ryzykownych wyborów, ale tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak pokolenie polskiej transformacji 89/90 – mówi PAP prof. Bogdan W. Mach, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN.

Polska Agencja Prasowa: Od wielu lat prowadzi pan profesor badania dotyczące pokolenia, które wkraczało w dorosłość w czasie transformacji 1989/1990. Z czego wynika zainteresowanie tą tematyką?

Bogdan W. Mach: Chciałem przyjrzeć się wpływowi wielkich zmian na młode pokolenie. Osoby te w historycznym roku 1989 miały 18 lat. Potraktowałem tych osiemnastolatków jako swoistą soczewkę przemian. Wchodzący w dorosłość w tamtym czasie zostali doświadczeni lub wręcz „uderzeni” radykalną zmianą systemu w momencie, w którym musieli decydować o sprawach kluczowych dla ich przyszłości. Tych wyborów dokonywali w warunkach wielkiego, nikomu nieznanego ryzyka, ponieważ nikt nie miał wiedzy na temat przyszłości PRL-systemu i tego, w jakim kierunku będzie się rozwijał. Nazwałem tę grupę „pokoleniem historycznej nadziei i codziennego ryzyka”. Nadzieja jest czymś ogólnym, społecznym, czymś, co wisi w powietrzu – natomiast ryzyko ma zawsze charakter ściśle zindywidualizowany, podejmuje je fizyczna osoba.

W przypadku tego pokolenia zbiegły się w jednym miejscu historia i przymus dokonywania wielu indywidualnych, ryzykownych wyborów. Zakładałem, że była to grupa, w której to doświadczenie szczególnej zbieżności będzie powszechne, rozpoznawalne i będzie odróżniało przedstawicieli tej grupy od wszystkich innych, a tym samym będzie stanowiło wyznacznik tego, co socjologowie nazywają poczuciem przynależności pokoleniowej. Klasycznymi przykładami takiego poczucia są roczniki na różne sposoby związane z okresem II wojny światowej. Pokolenie to grupa „naznaczona” momentem urodzenia i, z tego właśnie powodu, mająca i poczucie odrębności od innych grup, i własnej tożsamości.

Nie badałem przedstawicieli tego pokolenia w roku 1989, gdy mieli 18 lat – badałem ich w latach 2000 i 2008. Wówczas osoby te zbliżały się najpierw do trzydziestki, a później do czterdziestki. Interesowała mnie ich droga ku dojrzałemu życiu i to, czy ich doświadczenia trwale odróżniły ich od osób urodzonych w innym momencie polskiej historii.

Generalny wniosek z badań był negatywny. Trzeba było uznać, że ten rocznik nie jest fragmentem pokolenia w znaczeniu historycznym – grupy, która ma poczucie szczególnego naznaczenia przez okoliczności urodzenia oraz okres, w którym zaczęła wchodzić w dorosłość, i w jakimś stopniu ma wynikające z tego poczucie odrębności. Można było zasadnie się spodziewać, że osoby urodzone w 1971 r. rzeczywiście będą częścią takiej formacji pokoleniowej.

Wchodzenie w dorosłość w momencie formowania się nowego systemu bez wątpienia można było uznać za doświadczenie wyjątkowe. Jednak wyniki badań empirycznych przekonują, że urodzonych w 1971 r. od całości społeczeństwa nie odróżnia ani pamięć o roku 1989, ani szczególna ocena tych wydarzeń i ich następstw. Badanie biografii osób wchodzących w dorosłość w 1989 r. jest zaproszeniem do oczekiwania, że usłyszy się od badanych o wielkich, „systemowych”, rzeczach. Oczekiwanie jest uzasadnione, ale rzeczywistość jest inna.

Proszę pamiętać, że ludzie mający 18 lat muszą myśleć o szkole, pracy, rodzinie. W przeprowadzonych przeze mnie około czterdziestu wywiadach biograficznych uderza to, jak bardzo respondenci byli skupieni na codzienności. W tym kontekście szczególnie pamiętam wypowiedź jednej z badanych, która stwierdziła, że w 1989 r. nie myślała o „wielkich sprawach”, miała wówczas dopiero 17 lat i była zakochana. To są doświadczenia, z których nie powstają pokolenia.

PAP: Czy cechą każdego pokolenia nie jest myślenie głównie o sferze prywatnej?

Bogdan W. Mach: Niewątpliwie tak, ale badacze „chcieliby”, żeby przedstawiciele „pokolenia” byli zawsze w szczególnej sytuacji – że są grupą „odróżnialną” i wewnętrznie spójną. W materiałach empirycznych o ludziach urodzonych w 1971 r. nie ma na to przekonujących dowodów. Gdy byli pytani o skojarzenia z rokiem 1989, to wielkie symbole, takie jak okrągły stół, pojawiają się bardzo rzadko. Częściej mówili o (w miarę) wolnych wyborach, o otwarciu granic. Najczęściej jednak o zmianie sytuacji ekonomicznej. Widzieli zarówno negatywne, jak i pozytywne efekty transformacji gospodarczej. I widzieli, że młodzieńcza wiara w Zachód była pewnego rodzaju naiwnością. W roku 2000 1989 r. kojarzył im się silnie z naiwną wiarą w lepszą przyszłość. Zmiany instytucjonalne związane z momentem polskiej historii były na drugim planie ich wspomnień.

PAP: Czy patrzyli na rok 1989 przez doświadczenie swoich rodziców, dla których przemiany gospodarcze tego momentu mogły być bardzo dramatyczne?

Bogdan W. Mach: Trudno o rzetelną, ilościową ocenę, ale wydaje się, że mieli przeświadczenie, iż swojej przyszłości nie mogą budować na zasobach swoich rodziców i ich doświadczeniach – te były zdobywane i certyfikowane w zupełnie innych warunkach i w odmiennym systemie. Nie mogli również opierać się na „mentalnych zasobach” rodziców, ponieważ pochodziły one z innych czasów i szybko traciły relewantność. Rady rodziców miały dla nich mniejsze znaczenie, ale rodzice mieli wielkie znaczenie jako „dostarczyciele usług”, np. środków na opłacenie edukacji, która stawała się dostępna dla wszystkich, którzy byli gotowi płacić.

PAP: Czy przez „zasoby mentalne” należy rozumieć kapitał społeczny?

Bogdan W. Mach: Kapitał społeczny to generalnie coś innego. Zasoby mentalne w moich badaniach to raczej psychologiczny background, rodzaj wsparcia pochodzącego czy wyniesionego z rodziny, „psychologiczny profil” na tle rodziców. Osiemnastolatki roku 1989 zdawali sobie sprawę, że ich rodzice są „z innego świata”, więc, na dłuższą metę, na jakąkolwiek ich pomoc z wyjątkiem prostej materialnej nie mogli liczyć.

PAP: Jak zdefiniowałby pan profesor najważniejsze cechy, które odróżniały „pokolenie roku 1989” od pokoleń urodzonych dekadę wcześniej?

Bogdan W. Mach: Warto mówić o różnicach pomiędzy pokoleniem urodzonym około 1971 r. a osobami starszymi o dekadę, które pełnoletniość osiągały u progu powstania „Solidarności”. Pokolenie urodzone na początku lat sześćdziesiątych wchodziło w dorosłość w okresie tworzenia się tego wielkiego ruchu społecznego. Urodzeni dekadę później nie mieli szansy uczestnictwa w „S”. Ślady ich uczestnictwa w podziemnej „Solidarności” są bardzo słabe. Gdy byli badani w okresie osiągania trzydziestego roku życia, również byli słabiej zaangażowani w działalność polityczną niż osoby urodzone dekadę wcześniej. Byli też mniej optymistyczni w patrzeniu w przyszłość i mniej egalitarni. Rozumiem przez to mniejsze oczekiwania wobec państwa. W czasie transformacji nauczyli się, że państwo nie może im wiele obiecać. W mojej opinii byli realistami. Jeden z respondentów mówił: „Na Księżycu to można podskoczyć, tutaj nie”.

PAP: Czy „pokolenie roku 1989” wyróżniały wartości, które uznawało za ważne?

Bogdan W. Mach: Wartości wyznawane przez osiemnastolatków z 1989 r., wszystko jedno, czy mieli trzydzieści, czy czterdzieści lat, są standardowe. Pragnienie założenia rodziny, posiadania dzieci. To rzeczy najważniejsze dla olbrzymiej większości. Zaangażowanie polityczne jako rzecz ważną wymieniano śladowo.

PAP: Gdy czyta się różnego typu raporty i analizy przedstawiane przez bezpiekę oraz MSW pod koniec lat osiemdziesiątych, widoczna jest w nich obawa przed politycznym radykalizmem młodego pokolenia. Rządzący schyłkowym PRL mylili się i przeceniali polityczną siłę pokolenia, które nie doświadczyło represji związanych ze stanem wojennym?

Bogdan W. Mach: Może nie tyle mylili się, ile przeszacowali możliwości tego „pokolenia”. Nie mogli wiedzieć, jak wielki nacisk wywrze na młodych sytuacja ekonomiczna. Wydaje się, że osiemnastolatki z 1989 r. zdawali sobie sprawę, że bycie radykalnym w sytuacji radykalnej zmiany to radykalne nieporozumienie. Dlatego ich społeczne zaangażowanie było tak niewielkie. Bezpieka tworząc takie raporty, nie mogła chyba wiedzieć, że wkrótce Polacy będą znacznie lepiej kontrolowani przez sytuację ekonomiczną niż przez policję polityczną.

W roku 2000 osiemnastolatki z 1989 r. byli również pytani o skojarzenia ze stanem wojennym. 6 proc. stwierdziło, że nie wywołuje w nich żadnych skojarzeń. Inne skojarzenia były zupełnie standardowe: czołgi na ulicach, brak „Teleranka” itp. Była także grupa ok. 10 proc. badanych, która pamiętała represje w rodzinie. To duży odsetek. Co równie istotne, 15 proc. mówiło o doświadczeniu represji w szerszym znaczeniu społecznym, np. przez znalezienie się w pobliżu rozpędzanej przez władze demonstracji.

W 2008 r. ponownie dotarłem do reprezentatywnej części respondentów biorących udział w badaniach sprzed ośmiu lat. Chciałem sprawdzić, jak funkcjonują, zbliżając się do czterdziestki. Z mojego punktu widzenia najważniejsze było zdobycie odpowiedzi na pytanie o to, czy osoby te czują się „aktorami”, czy „statystami” transformacji. Problem podmiotowości jest wciąż zasadniczym pytaniem wielu badań socjologicznych. Prof. Piotr Sztompka pisał, że podmiotowość indywidualna to wewnętrzne przekonanie, że potrafię wpływać na struktury. Nie oznacza to, że jestem „zdolny do wszystkiego”, ale jednocześnie nie czuję się jak korek unoszony na fali strukturalnych przemian.

Podmiotowość społeczeństwa to z kolei sytuacja, w której struktury są responsywne, czyli odpowiadają na działania jednostek. Indywidualnie podmiotowym można być jedynie w podmiotowym społeczeństwie. To, czy przedstawiciele tego pokolenia przechodząc od trzydziestki do czterdziestki, stali się bardziej podmiotowi, jest istotne. Odpowiedź, na poziomie zagregowanym (całościowym), jest niestety negatywna. Zbliżając się do czterdziestki, nie czuli się bardziej podmiotowi niż prawie dekadę wcześniej . Ten brak psychologicznej energii rozmijał się z licznymi sukcesami w sferze materialnej. Między dwoma badaniami bardzo wyraźnie wzrastały ich dochody, pozycja społeczna, rodziły się dzieci. W sensie społecznym szli w górę – w przeżywaniu podmiotowości spacerowali, a niekiedy szli w dół. Nie oznacza to, że nie było wśród nich osób, które czuły się znacznie bardziej podmiotowo niż przed laty, lub takich, które po latach (ośmiu) straciły „power of agency”.

PAP: A czy wśród „pokolenia 1989” pojawiały się opinie, że jego przedstawiciele zostali „wyprzedzeni” przez osoby o dekadę starsze, które wykorzystały najlepsze okazje związane z procesem transformacji gospodarczej?

Bogdan W. Mach: Nigdy nie odnosiłem takiego wrażenia. Bez wątpienia jednak moi badani mieli przekonanie, że weszli w zupełnie nowy świat. Część uważała, że rzeczywistość jest na tyle nieustrukturyzowana, iż dadzą sobie radę. Istniało przekonanie, że otwierają się lub powstają nowe pozycje społeczne.

Większość jednak sądziła, że struktury mają taki charakter, iż niezależnie od własnych wysiłków nie dadzą sobie rady. Pamiętajmy, że również starsze roczniki traciły swoją pozycję. Niektórzy mogli się okopać na swoich pozycjach, ale wielu je utraciło. Występowała więc silna polaryzacja. Ci bardziej indywidualistyczni, wyposażeni w potrzebne w tych warunkach umiejętności, byli przekonani, że świat jest dla nich otwarty i mogą wszystko osiągnąć. Przeważali jednak ci, którzy uważali, że można bardzo niewiele.

PAP: Czy w ogóle ma sens mówienie o „pokoleniach”? Z prowadzonych przez pana profesora badań można wyciągnąć wniosek, że takie kategoryzacje bardzo rzadko mają podstawy empiryczne.

Bogdan W. Mach: Wszyscy, a szczególnie naukowcy i ludzie mediów, mają tendencje do „tworzenia pokoleń”. To zrozumiałe. Dzisiejszy świat jest tak szybki, że wszyscy „jesteśmy historykami”. Znamy naocznie świat, który już właściwie nie istnieje. Każdy jako dziecko znał świat, którego już nie ma. Jednocześnie mamy skłonność do wyrażania przekonania, że nasze doświadczenia z okresu młodości są unikalne. Dlatego „tworzymy pokolenia”, które potem w wyniku manipulacji empirycznych są tylko naszym konstruktem.

Można to porównać z historią z brytyjskiego filmu „Człowiek, którego nie było” w reżyserii Ronalda Neame’a, który opowiada o przygotowanej przez aliantów operacji dezinformacyjnej. Niemcy mieli odnaleźć ciało oficera, przy którym znajdowały się fałszywe plany inwazji na Bałkanach. W rzeczywistości atak był planowany na Sycylii. Martwy oficer był więc swego rodzaju konfabulacją, nigdy nie istniał. Myślę, że podobnie jest z „pokoleniami”, także pokoleniem okrągłego stołu. Spełniły swoją rolę, ale ich nie było.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)