"Wiele lat później, stojąc naprzeciw plutonu egzekucyjnego, pułkownik Aureliano Buendia miał przypomnieć sobie to dalekie popołudnie, kiedy ojciec zabrał go ze sobą do obozu Cyganów, żeby mu pokazać lód" - tak brzmi pierwsze zdanie "Stu lat samotności", przez wielu uważane za najważniejsze w całej historii literatury.
"Marquez był uważany za literackie bóstwo. W Ameryce Łacińskiej uchodził za prozaika, któremu jako pierwszemu udało się opisać ten kontynent i zamieszkujących go ludzi. On sam do tego typu opinii odnosił się z ironią" - powiedział w 2014 r. portalowi tvp.info Grzegorz Jankowicz, krytyk, filozof literatury i tłumacz.
Tłumacz Marqueza na polski Carlos Marrodan Casas powiedział "Rzeczpospolitej", że pisarz "potrafił słuchać". "I jego literatura to literatura słuchacza, człowieka, który wsłuchiwał się w opowieści różnych ludzi. Zawsze podkreślał rolę dziadka i babci, których opowieści zapamiętywał i wykorzystywał potem w swoich utworach. Zwracał uwagę, że losy każdego z nas są tak niezwykłe, że mogłyby składać się na niejedną powieść. Był mistrzem literatury epickiej. Swoim pisarstwem uzupełnił wielką lukę dotyczącą Ameryki Łacińskiej, a zwłaszcza Kolumbii" - ocenił.
Jak mówił, "niezwykła fraza Marqueza i melodia jego zdania, natychmiast rozpoznawalna, to wynik długiej pracy". "Ona nie pojawiła się u niego od razu. Mówił mi kiedyś, że gdy pisał na maszynie +Sto lat samotności+, i pojawił się jakiś błąd wyrywał stronę i pisał od nowa. Naprawdę w każde zdanie wkładał wiele pracy, bo zależało mu na tym, by brzmiało jak wypowiedziane" - podkreślił tłumacz.
Niepowtarzalny styl pisarski Marqueza pokochał cały świat. Jego realizm magiczny to nie tylko obecność zjawisk i postaci nadprzyrodzonych, ale także osadzenie historii poza konkretnym czasem i miejscem akcji. Pisarz, wraz z Argentyńczykami Julio Cortazarem, autorem "Gry w klasy" oraz Jorge Luisem Borgesem, autorem "Powszechnej historii nikczemności", należał do latynoskiej wielkiej trójki.
Twórczość kolumbijskiego pisarza była i jest inspiracją dla innych. W Polsce jego wpływ Marqueza dostrzegany jest w powieściach Olgi Tokarczuk albo filmach Jana Jakuba Kolskiego.
W marcu tego roku ogłoszono, że Netflix nabył prawa autorskie do "Stu lat samotności" i wyprodukuje na jej podstawie serial, którego producentem będzie syn pisarza Rodrigo Garcia; zdjęcia do filmu będą kręcone głównie w Kolumbii.
Marquez długo nie mógł się zdecydować na sprzedaż praw autorskich do tej powieści, ponieważ uważał - jak mówi jego syn - że tak skomplikowanej narracji nie da się oddać w scenariuszu filmowym, nie chciał też, by na podstawie jego książki powstał obraz anglojęzyczny.
Rodrigo Garcia uważa jednak, że zastrzeżenia ojca przestają być aktualne w "złotym wieku seriali, przy udziale utalentowanych scenarzystów i reżyserów, jakości kinematografii" i przyszedł "najlepszy moment" na ekranizację "Stu lat samotności". Co więcej, serial zostanie nakręcony w języku hiszpańskim.
Marquez urodził się 6 marca 1927 roku w Aracataca w północnej Kolumbii. "W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki" - powiedział kiedyś noblista, który pełnymi garściami czerpał z historii swojej rodziny. Skomplikowane losy Buendiów ze "Stu lat samotności", zawikłane układy pomiędzy legalnymi a nieślubnymi dziećmi, honorowe zabójstwa, zakładanie miasta, mezalianse - to wszystko wydarzyło się naprawdę w rodzinie Marquezów.
Gabito, jak pieszczotliwie nazywano przyszłego noblistę w dzieciństwie, przez długi czas wychowywał się pod opieką dziadków w małym karaibskim miasteczku Aracataca, które stanie się pierwowzorem Macondo ze "Stu lat samotności". Biograf pisarza - Gerard Martin - odnalazł zresztą w bliskiej rodzinie całą galerię postaci z powieści Marqueza. Jego dziadek uwieczniony został jako pułkownik Aureliano Buendia, babcia - to Ursula. Zadziwiająco realistyczny jest opis samego domu dziadków, prawdziwa jest nawet informacja o wielkim drzewie na dziedzińcu. Marquez jako nastolatek poznał swoją przyszłą żonę - Mercedes Barchę - która miała wówczas zaledwie dziewięć lat. Marquez już wtedy postanowił, że się z nią ożeni.
Marquez rozpoczął karierę jako dziennikarz w prasie lokalnej w gazetach "El Heraldo" w mieście Barranquilla oraz "El Universal" wydawanej w Cartagenie. Później przeniósł się do Bogoty, gdzie rozpoczął pracę jako reporter w kolumbijskim dzienniku "El Espectador", pracował m.in. w charakterze korespondenta zagranicznego z Rzymu, Paryża, Barcelony, Caracas oraz Nowego Jorku. Pierwsze jego większe dzieło, powieść "Szarańcza", powstała w 1955 roku.
Przed wydaniem swego najważniejszego dzieła - "Stu lat samotności" - Marquez pracował na etatach w dwu gazetach, co pochłaniało całą jego energię i ledwie zapewniało byt rodzinie. Pewnego dnia pisarz zaryzykował wszystko - rzucił pracę i na 18 miesięcy zamknął się w swojej pracowni, aby napisać książkę, o której marzył. Rodzina żyła w tym czasie z wyprzedaży kolejnych sprzętów domowych. Ostatnie sztuki - piecyk i suszarka do włosów - poszły do lombardu, aby opłacić wysłanie rękopisu do wydawcy.
Poświęcenie stokrotnie się jednak opłaciło. Wydane w 1967 roku "Sto lat samotności" przyniosło Marquezowi sławę i uwolniło go od konieczności pracy na etacie.
Tłumacz literatury iberoamerykańskiej, laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Polsce, Tomasz Pindel uważa, że "Sto lat samotności" zawiera w sobie syntezę ludzkiego doświadczenia. "Ta powieść ma moc uniwersalnego mitu, ma w sobie taką pierwotną opowieściowość, stanowi taką najklarowniejszą literaturę. Nie wydaje mi się, by ktoś mógł kontynuować dzieło Marqueza. On właściwie wyczerpał i doprowadził do absolutnie genialnego szczytu konwencję literatury z realistyczno-magicznej, z drugiej - neobarokowej i po nim nikomu się nie udało tego przeskoczyć, bo chyba po prostu się nie da. Jego droga literacka na nim osiągnęła literacką pełnię" - mówił Pindel.
Sagę rodu Buendia Pablo Neruda nazwał "najważniejszym dziełem literatury hiszpańskojęzycznej od czasów Don Kichota", specyficzny styl, w którym jest napisana, ochrzczono "realizmem magicznym". W następnych dekadach ukazały się kolejne powieści Marqueza: "Jesień patriarchy" (1975), "Miłość w czasach zarazy" (1985), "Generał w labiryncie" (1989).
W 1982 roku Marquez otrzymał literacką nagrodę Nobla za "powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji, odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu". Aby wyrazić swoją solidarność z Trzecim Światem pisarz nie chciał założyć smokingu i w Sztokholmie paradował w karaibskiej koszuli zwanej guayaberą. Na tle reszty uczestników ceremonii ubranych we fraki Marquez wyglądał jakby był w bieliźnie.
Marquez przyjaźnił się m.in. z Fidelem Castro. W szkicu "Plying the Words" stworzył ciepły portret kubańskiego dyktatora, opisując go jako "emanującego nieodpartym, uwodzicielskim czarem", uroczego rozmówcę i niezawodnego przyjaciela. W oczach Marqueza Castro jest "jednym z największych idealistów naszych czasów". Ryszard Kapuściński, który przyjaźnił się z Marquezem, radził, żeby nie ideologizować związku Marqueza i Castro. Kapuściński uważał, że pochodzącemu z małego miasteczka Marquezowi imponowała władza.
Marquez w wieku 22 lat uczestniczył kilkakrotnie w zebraniach komunistycznej organizacji, ale nigdy do niej nie wstąpił. W wywiadzie dla "New York Timesa" z 1983 r. zapewniał, że nie jest ani nigdy nie był komunistą. W 1955 r., jako reporter bogockiego pisma "El Espectador", odbył podróż po Europie, odwiedził m.in. Czechy, NRD i Polskę. Powrócił rozczarowany, uznając, że to, co zobaczył, to nie był socjalizm dostosowany do miejscowej rzeczywistości, lecz po prostu radziecka okupacja.
Wrażenia z Polski Marquez opisał na gorąco, lecz wrócił do nich ponad ćwierć wieku później, w jednym z felietonów pisanych w 1981 r. "Gęsty, smutny, obdarty tłum przelewał się bez określonego celu ogołoconymi ulicami z szumem wzbierającej rzeki, a gdzieniegdzie widać było milczące grupki ludzi, którzy godzinami stali, wpatrując się w witryny państwowych sklepów, gdzie sprzedawano rzeczy nowe, choć wyglądały na używane, a i tak były nieosiągalne ze względu na bajońskie ceny. Mało było samochodów, a stare tramwaje kołysały się na wyludnionych ulicach" - wspominał Marquez.
"Trzy sprawy zwróciły moją uwagę. Po pierwsze: niepopularność władzy, szczególnie wśród młodzieży. Uniwersytet stanowił swego rodzaju beczkę z prochem, która może wybuchnąć pod wpływem najmniejszej wznieconej iskry, a krytyka pod adresem systemu była otwarta i nieubłagana. (...) Zwróciła też moją uwagę, choć o tym już wcześniej wiedziałem, ogromna władza polityczna i duchowa polskiego Kościoła katolickiego, podtrzymywana przez religijne uczucia Polaków. (...) Trzecia rzecz, która zwróciła moją uwagę, to antysowieckie nastawienie Polaków. Uczucie historycznie zakorzenione i najprawdopodobniej nieuleczalne" - pisał Marquez, który interesował się też Polską w latach 80. w okresie "Solidarności". Wzmianka o Polsce znalazła się też w "Stu latach samotności", gdzie jedna z postaci - Remedios - po tragicznej historii miłosnej umiera wiele lat później w jakimś ponurym klasztorze w Krakowie.
Pogarszający się stan zdrowia, a przede wszystkim wykryta u pisarza w 1999 roku choroba nowotworowa (peruwiański dziennik "La Republica" informował nawet mylnie o śmierci pisarza w 2000 roku), skłoniła Marqueza do rozpoczęcia spisywania własnych wspomnień. W 2002 roku Marquez opublikował autobiograficzną książkę "Żyć, żeby opowiadać o tym". W 2004 roku ukazała się ostatnia powieść pisarza, "Rzecz o mych smutnych dziwkach".
31 marca 2014 roku trafił do szpitala z objawami odwodnienia oraz infekcją dróg moczowych i płuc. Szpital opuścił 9 kwietnia w "delikatnym stanie" i miał dochodzić do zdrowia w domu.