„Lekki bagaż" to opowieść o piątce młodych ludzi mieszkających w małym mieście na Śląsku Cieszyńskim, których losy przecinają się. Wera jest prezeską fundacji "I kropka" wspierającej osoby zagrożone wykluczeniem społecznym, Olkowy – nauczycielem języka polskiego w szkole, a jego dziewczyna Baśka – dziennikarką miejscowej gazety. Dagmara i Darek to rodzeństwo pochodzące z rodziny, która zmaga się z kryzysami. Dziewczyna pracuje w lokalnym pubie oraz "I kropce", a chłopak pomaga w miejscowym Domu Pomocy Społecznej. Jedna sytuacja z życia piątki przyjaciół uruchamia ciąg wydarzeń, które sprawiają, że wszyscy muszą zweryfikować swoje relacje i postawy.
PAP: Przewrotny ten tytuł.
Anna Cieplak: Chciałam pokazać, że choć bohaterowie mojej książki są różni, pochodzą z odmiennych światów i mają inne usytuowanie społeczne, to jednak każdy z nich coś ze sobą niesie. Trudno zmierzyć, kto znajduje się w lepszej, a kto w gorszej sytuacji. Zresztą nie ma sensu tego robić, bo los jest nieoczekiwany. Nawet jeśli wydaje się nam, że nasze życie jest poukładane to wystarczy chwila i może ono ulec drastycznej zmianie. A bywa też, że sami siebie doprowadzamy do takiego momentu, że musimy skonfrontować się z sytuacjami, na które nie jesteśmy przygotowani.
PAP: Akcję powieści umieściłaś w Cieszynie, gdzie od 2007 roku mieszkałaś. W jakim stopniu w "Lekkim bagażu" portretujesz cieszyńską społeczność, a na ile lokalne tło stanowi pretekst do opowieści uniwersalnej?
A.C.: Kwestie nowej obyczajowości, stylu życia, przenikania się życia i pracy, budowania innych więzi niż kilkanaście lat temu są uniwersalne. Taka jest specyfika nie tylko małych miejscowości, ale pewnej grupy społecznej. Różnica jest taka, że w małych miastach ludzie wiedzą o sobie nawzajem więcej i różnie to się odbija na ich relacjach. Cieszyn to miejsce, które przyciąga turystów estetyczną, zabytkową przestrzenią. Nie jest więc miastem peryferyjnym w takim znaczeniu, że jest zaniedbane na poziomie infrastruktury – przyjeżdżając na wycieczkę można się zachwycić. Jego problemy są związane – jak w większości małych miasteczek w Polsce - z jakością życia mieszkańców, ograniczonym dostępem do transportu publicznego, zanieczyszczeniem powietrza, a także wyludnianiem się w wyniku migracji młodych do większych ośrodków. "Lekki bagaż" opowiada historię, która równie dobrze mogłaby się wydarzyć gdzie indziej, ale ten zewnętrzny lukier, mieszczański charakter otoczenia nadaje ton codziennego życia i bywa denerwujący. Moi bohaterowie oczywiście nie mają odpowiedników w rzeczywistości, ale skala emocji i napięć towarzysząca życiu w takiej przestrzeni jest – przynajmniej tak mi się wydaje- autentyczna.
PAP: W 2009 r. otworzyłaś w Cieszynie świetlicę "Krytyki Politycznej", gdzie pracowałaś przez wiele lat z osobami, które pochodzą z rodzin borykających się z różnymi kryzysami. Jak te doświadczenia wpłynęły na kształt książki?
A.C.: Pracując w świetlicy, nauczyłam się inaczej patrzeć na ludzi i ich problemy. Pochodzę z rodziny, w której otrzymywałam z domu wiele ciepła i wsparcia. Jestem więc w jakiś sposób uprzywilejowana. Odkąd obserwuję, jak żyją niektóre dzieciaki i ich najbliżsi, uważniej rozglądam się wokół. Język bohaterów jest wykreowany literacko, ale w oparciu o język, który na co dzień słyszałam. Pisząc "Lekki bagaż" chciałam zrozumieć motywacje, które wcześniej wydawały mi się oczywiste, a jak się okazuje – wcale takie nie są. Gdy przygląda się bohaterom "Lekkiego bagażu" z bliska, to okazuje się, że są inni, niż im się początkowo wydawało, a nawet inni niż mnie się wydawało, choć sama ich stworzyłam.
Praca w świetlicy to tego typu doświadczenie – zmienności ludzkich postaw, zachowań, odkrywania często niezwykle bolesnych doświadczeń, o których na co dzień w ogóle się nie myśli. Osoby pochodzące z rodzin, w których są kryzysy, niechętnie mówią o krzywdach. Nie są w stanie szybko się otworzyć. Często nie wierzą, że ich głos się liczy, bo nikt nie uświadomił im, że mają prawo wypowiadać własne zdanie, że nie zasłużyli na przemoc i ona odbija się na ich życiu. Moja praca polegała między innymi na tym, aby pokazać im, że warto walczyć o sprawy, które uchodzą za przegrane. Pracując nad książką, przechodziłam w życiu trudny moment i przez jakiś czas pisałam w zamknięciu. Dziwnie się z tym czułam. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie powinnam jednak wyjść do ludzi. Co jest ważniejsze – bycie z ludźmi czy opisywanie ich dla innych, żeby z nimi być? Jedno i drugie ma sens, ale dostarcza innego rodzaju energii – ta energia społeczna jest dla mnie najważniejsza.
PAP: Jakie inne wyzwania napotkałaś, pracując nad książką?
A.C.: Najważniejsze było dla mnie zderzenie światów beneficjentów i "niebeneficjentów". To stanowiło największe wyzwanie. Chciałam opisać kulisy pracy organizacji społecznych, bo głęboko wierzę w sprawczość podmiotów z trzeciego sektora. Trudno zrobić to językiem publicystycznym tak, by oddać wszystkie niuanse. Wydaje mi się, że literatura jest ciekawą przestrzenią do przemyślenia na nowo nieoczywistości tego, czym jest pomaganie innym.
Bolesne było dla mnie opisywanie najbardziej traumatycznych doświadczeń z życia moich bohaterów – bycia dorosłym dzieckiem alkoholików, przemocy, molestowania seksualnego. Ale też nie mam tendencji do epatowania przemocą czy manipulowania emocjami. Nie przedstawiam tych scen szczegółowo, bo nie stanowią głównej osi fabularnej książki – są raczej pokłosiem. Nie chciałam skupiać się na traumie tylko pokazać, że całe nasze życie utkane jest z łatwych i trudnych momentów, a my żyjemy dalej. Nie możemy się zatrzymać, rozpłakać, bo mamy różne zobowiązania. Jest w tym pewien dramatyzm, ale też impuls obronny. Zwróć uwagę, w przypadku śmierci osoby z najbliższej rodziny zgodnie z prawem przysługują nam dwa dni urlopu. A tracimy kogoś, z kim byliśmy przez wiele lat. To jest okropne. Wiem, że system nigdy nie dostrzeże tego, co dzieje się w jednostkowym życiu, ale my jako ludzie możemy to zauważyć. Warto zacząć inaczej traktować osoby, które przeszły kryzysy, by żyło im się choć trochę lepiej.
Ta książka uświadomiła mi też, że przyjaźń nie jest taka oczywista. Może nadejść moment, w którym się od kogoś oddalamy. Nie oznacza to jednak, że nasza relacja kończy się na zawsze, tylko że może jest czymś zupełnie innym, niż nam się wydawało. Moje książki nie zawierają prawdy ogólnej tylko prawdę danego momentu. Gdybym opisała te doświadczenia za 20 lat, być może wyglądałyby inaczej. Zależało mi jednak, by zrobić to teraz, bo wierzę, że prawdy chwili są niesłychanie ważne. Pomagają nam dostrzec coś ulotnego.
PAP: W "Lekkim bagażu" kontynuujesz motywy znane z twoich poprzednich książek – nierówności społecznych, zagrożenia wykluczeniem, złożonych relacji międzyludzkich. W jakim sensie w tej książce zaczynasz od nowa?
A.C.: Dla mnie każda książka jest czymś zupełnie innym. Różni się warstwą językową, a nawet moim podejściem do samej materii pisania. Wcześniej nie pokazywałam świata oczami osób, które nie są tzw. beneficjentami systemu pomocy społecznej, ale im pomagają. W "Lekkim bagażu" odsłaniam kulisy pracy ludzi, o których mało kto przypuszcza, że przeżywają dramaty związane z życiem zawodowym i prywatnym. A jest to grupa w dużym stopniu obarczona ryzykiem wypalenia zawodowego. Wydaje mi się, że ta książka pokazuje sens, ale i niejednoznaczność niesienia pomocy. Opisanie tego w formie powieści sprawiło, że uporządkowałam sobie w głowie kwestie, których nie byłam pewna. Spojrzałam na swoje doświadczenie z innej perspektywy.
W przeciwieństwie do "Lat powyżej zera", które były narracyjnie gładko poprowadzone, "Lekki bagaż" jest książką niewygodną i dosadną. Czytając ją, myśli się: "to o mnie", a za chwilę: "to nie, nigdy bym tak nie zrobił”. W książce dochodzi do sytuacji, w których trudno kogoś lubić. Wera irytuje i zaprzecza sama sobie, Darek działa w afekcie i nie panuje nad sobą, chociaż powinien być wzorowym przykładem a Olkowy zamiast czasami podjąć pewne decyzje - dryfuje. Sam język bohaterów jest szorstki, metafory surowe. Pokazuję, że nie wszystko w naszym zachowaniu i postrzeganiu nas przez otoczenie jest takie, jak nam się wydaje.
PAP: Powieść dedykujesz zmarłej przed rokiem reportażystce Lidii Ostałowskiej, z którą w 2015 r. napisałaś książkę dla dzieci "Zaufanie". Czego się od niej nauczyłaś?
A.C.: Lidia była dla mnie nauczycielką spojrzenia. Poznałyśmy się znienacka, kiedy z dziewczynami ze świetlicy wpadłyśmy na pomysł, by napisać książkę dla dzieci wchodzących w okres dorastania. To taki wiek, kiedy zaczyna się kryzys więzi i zaufania. Szukałyśmy osoby, która w polskiej literaturze bardzo wiarygodnie opowiada o zaufaniu. Jako pierwsza przyszła nam na myśl Lidia Ostałowska. Czytałyśmy jej reportaże, m.in. "Bolało jeszcze bardziej" i "Farby wodne", w których opisywała losy osób wykluczonych. Napisałam do niej, a ona się zgodziła.
Później spotkałyśmy się w Katowicach na wywiadzie, który miała przeprowadzić z nią młodzież. Ale wiesz, jak to się kończy, gdy chcesz przeprowadzić wywiad z reportażystką – to ona zaczyna odpytywać ciebie. Okazało się, że młodzież ma za sobą doświadczenia warte szerszego przedstawienia. Już wtedy czułam, że Lidia jest bardzo ważnym głosem w naszej działalności. Przyjechała do nas, by porozmawiać z całym zespołem o tym, jak pomagać dobrze. Pomagała nam jeszcze wielokrotnie, także wtedy, gdy miasto postanowiło zlikwidować naszą siedzibę. Kiedyś napisała tekst, dzięki któremu zebrałyśmy środki na to, by wyjechać z dziećmi na kolonie.
Lidia była też jedną z pierwszych czytelniczek moich książek. Pamiętam pewną niesamowicie ważną dla mnie rozmowę, gdy ukazały się "Lata powyżej zera". Ona odczytała je dokładnie tak, jak czułam. Łączyło nas wiele nitek. Jej śmierć mocno mną wstrząsnęła. Pewnego dnia po prostu zadzwoniła do mnie i gdy zapytałam, czy wszystko u niej dobrze powiedziała, że ma raka. Minęło kilka miesięcy i już jej nie było.
PAP: Piszesz na podobne tematy co Lidia Ostałowska, choć w formie fikcji literackiej. Czujesz się poniekąd jej spadkobierczynią?
A.C.: Może w takim sensie, że Lidia miała w sobie uważność i krytycyzm, który jest mi bliski. Potrafiła odłożyć emocje na bok, nie użalała się nad swoimi bohaterami. Jeśli widziała, że pojawiają się problemy związane z ich usytuowaniem społecznym, choćby najbardziej niewygodne, opisywała je. Wydaje mi się, że na tym to polega, by wskazywać problemy osób wykluczonych społecznie, nie stygmatyzować ich, ale mieć świadomość różnic. Nie można zakładać, że jakość życia w Polsce się wyrównała i wszystko jest w porządku. Polska jest bardzo zróżnicowana, są ogniska biedy i zmodernizowane miasta. Zakrywanie tego nic nie da.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
Anna Cieplak (ur. 1988 r. w Dąbrowie Górniczej) jest pisarką, aktywistką miejską i animatorką kultury. Za swoją debiutancką powieść "Ma być czysto" otrzymała Nagrodę im. Witolda Gombrowicza i Nagrodę Conrada. Była także nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2018 r. otrzymała nominację do Paszportu Polityki i Nagrody Literackiej "Nike" za "Lata powyżej zera".
Książka "Lekki bagaż" ukaże się nakładem wydawnictwa Znak Literanova.