Znajduje to odbicie w historii literatury: można prześledzić rozmaite ścieżki, jakimi wędrowały opowieści o szpiegach od czasów Conrada aż po naszą epokę fake newsów i wojen hybrydowych. I taka właśnie jest moja propozycja: przyjrzyjmy się temu. Wybór poniższych piętnastu powieści proszę uznać za uznaniowy i autorski – nie lubię powieści o Jamesie Bondzie, Roberta Ludluma uważam za lepszego pisarza od Frederica Forsytha, a motywy szpiegowskie zdarza mi się dostrzegać w dziwnych miejscach. Bo czy na przykład „Konrad Wallenrod” nie jest historią o krecie zainstalowanym w samym sercu zmilitaryzowanego państwa kolonialnego?
1 John Buchan, „39 schodów”, przeł. Marceli Szpak, Bookrage 2014 (wyd. oryg. 1915)
Buchan – żołnierz, polityk, zawodowy propagandysta – znał siłę słowa. Nie spodziewał się jednak zapewne, że zostanie prekursorem nowego gatunku literackiego: thrillera szpiegowskiego. Czytane po 100 latach „39 schodów” budzi wprawdzie przede wszystkim rozbawienie, ale zarazem zadziwia pewną instynktowną zręcznością, powielaną później i naśladowaną po tysiąckroć. Oto bowiem mamy wiekuisty schemat thrillera: przeciętny, porządny obywatel wbrew sobie zostaje wciągnięty w wir szpiegowskiej intrygi, staje się ruchomym celem, musi uciekać, bo chcą go dopaść wszyscy – i wrogowie, i swoi. U Buchana – ostatecznie jest to literatura propagandowa – za złowieszczą intrygą czają się naturalnie Niemcy, szykujący się do inwazji na Wyspy, ale współczesny czytelnik tej powieści matki zwraca uwagę na coś innego: brytyjski obłęd klasowy. „Według kryteriów roku 2014 Richard Hannay, główny bohater (...), to amoralna menda – pisze w posłowiu Wojciech Orliński – która dorobiła się w Afryce na niewolniczej pracy, a teraz, zaznając przygód w ojczyźnie, bez mrugnięcia okiem eksploatuje ludzi z klas niższych”. Tak czy owak, był to wówczas wielki bestseller.
2 William Somerset Maugham, „Ashenden, czyli brytyjski agent”, przeł. Jan S. Zaus, Rebis 1995 (1928)
O ile „39 schodów” uznaje się za powieść prekursorską dla całego nurtu szpiegowskiej literatury groszowej, o tyle „Ashenden” Williama Somerseta Maughama uchodzi za źródło poważniejszej inspiracji. Oto tytułowy bohater (po części autoportret samego autora, który parał się pracą dla służb) w czasie I wojny światowej ląduje w Szwajcarii jako rezydent brytyjskiego wywiadu – Szwajcaria z racji neutralności aż się kłębi od rozmaitych szpiegów pracujących dla różnych stron konfliktu, tak się składa, że spora część tej wesołej gromadki kłębi się w genewskim hotelu, w którym zamieszkuje Ashenden. Prócz roboty na miejscu ma fuchy wyjazdowe: a to we Włoszech, a to we Francji, wreszcie w Rosji w przeddzień rewolucji. Ludzie zdradzają, oszukują, giną (niekiedy przez pomyłkę) – Ashenden podchodzi do tego z zimnym dystansem, pisarskim zaciekawieniem, salonowym zblazowaniem i zawodowstwem bazującym na minimalizowaniu strat. Ta beznamiętna figura narracyjna okaże się znakomitym wynalazkiem Maughama i przetrwa do dziś: jest to język literackich profesjonalistów od czarnej roboty.
3 Kurt Vonnegut, „Matka noc”, przeł. Lech Jęczmyk, Albatros 2013 (1962)
Howard W. Campbell Jr. nie istniał – ale mógłby istnieć. Ostatecznie wielki amerykański poeta Ezra Pound za pieniądze Mussoliniego wygłosił we włoskim radiu czasów II wojny światowej setki ogniście antysemickich pogadanek dla słuchaczy ze Stanów Zjednoczonych. Campbell, główny bohater i narrator „Matki nocy”, zajmował się mniej więcej tym samym w Berlinie. Ale nie tylko tym.
„Nie poniosłem kary, bo całą wojnę byłem amerykańskim agentem. Moje audycje zawierały zaszyfrowane informacje. Szyfr polegał na manieryzmach, pauzach, zmianach akcentowania, kaszlnięciach i pozorowanych zająknięciach (...) Otrzymywałem instrukcje od nieznanych mi osób (...). Do dzisiaj nie wiem, jakie informacje przeze mnie przekazywano” – wyznaje Campbell i dodaje: „Ta użyteczność uratowała mnie od stryczka”.
„Matka noc” nie jest, naturalnie, klasycznym thrillerem szpiegowskim, jest ponurą Vonnegutowską przypowiastką o fatalnych zbiegach okoliczności i winie, której nie sposób odkupić – nie dlatego, że to niemożliwe, ale dlatego, że nikt tego nie oczekuje. A że maszynerię losu ponownie wprawia w ruch pewien zakamuflowany sowiecki agent? Takie czasy. Kiedy Vonnegut kończył swoją książkę, amerykańskie tajne służby przygotowywały właśnie inwazję na zrewoltowaną Kubę.
4 Arkadij Strugacki, Borys Strugacki, „Trudno być bogiem”, przeł. Irena Piotrowska, Prószyński i S-ka 2008 (1964)
Powieść Strugackich przenosi konwencję thrillera szpiegowskiego w świat fantastyki i używa jej do swoich celów (zaledwie dwa lata później coś bardzo podobnego uczyni Ursula K. Le Guin w „Świecie Rocannona”), podmieniając szpiegów na naukowców, a wywiadowczą intrygę na refleksję antropologiczno-historyczną. Sprawy mają się tak: na pewnej planecie, cywilizacyjnie znajdującej się na etapie ziemskiego średniowiecza, istnieje siatka agenturalna z Ziemi – to historycy badający procesy dziejowe in statu nascendi. W tym świecie uchodzą za kupców, rycerzy, władców, innymi słowy, mają dobrą legendę. Problem w tym, że nie wolno im interweniować. Tymczasem mieszkańcy owej planety rządzą się dość obrzydliwie, urządzając sobie polowania na czarownice i intelektualistów oraz masowe egzekucje. Naukowcy nie przypominają bezradnych wojsk ONZ w Bośni, są raczej jak bogowie, którzy – mając nadludzkie moce – muszą pozostawać obojętni. Bardzo to osobliwa moralnie powieść, doczekała się też nader osobliwej ekranizacji w reżyserii Aleksieja Germana: brudnej, błotnistej, skatologicznej.
5 John le Carré, „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg”, przeł. Jan Rybicki, Sonia Draga 2018 (1974)
John le Carré musiał się znaleźć w tym zestawieniu z tego samego powodu, dla którego nie ma w nim Iana Fleminga: bo to Fleming jest odpowiedzialny za fałszywą Bondowską mitologię, zaś le Carré zrobił wiele – być może najwięcej ze wszystkich pisarzy – by tę mitologię unieważnić.
„Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg” to jedna z jego najlepszych i najmroczniejszych powieści o szpiegowskim uniwersum luster i wielopiętrowej biurokracji. Bo wywiad w wydaniu le Carrégo to nade wszystko biurokracja, wysiłek intelektualny, gra w zaufanie i nieufność; żadnych strzelanin, pościgów i biegania po dachach.
Le Carré wiedział, o czym pisze, bo sam pracował dla MI6 – jego kariera w Niemczech zakończyła się na początku lat 60. wraz z zadenuncjowaniem całej siatki przez Kima Philby’ego. Tak zwana „Trylogia Karli” (obok „Druciarza...” w jej skład wchodzą jeszcze „Jego uczniowska mość” i „Ludzie Smileya”) jest próbą rozliczenia się z tą traumą. Historia śledztwa prowadzonego przez George’a Smileya w sprawie sowieckiego kreta w centrali MI6 pokazuje, by tak rzec, całe okablowanie szpiegowskiego świata. Książka doczekała się też rewelacyjnej ekranizacji: „Szpiega” w reżyserii Tomasa Alfredsona.
6 Robert Ludlum, „Tożsamość Bourne’a”, przeł. Paweł Wieczorek, Albatros 2014 (1980)
„Tożsamość Bourne’a” jest jednym z kluczowych tekstów założycielskich amerykańskiego thrillera szpiegowskiego – ale też po prostu jedną z najlepszych powieści szpiegowskich w dziejach. Paradoksalnie, odwołuje się przy tym do tego samego awanturniczego schematu, który wynalazł i przedstawił światu John Buchan w „39 schodach”: oto głównym bohaterem jest człowiek, którego chcą zabić wszyscy – i bliżej niesprecyzowani płatni zabójcy, i terroryści, i amerykański rząd. Ten człowiek nie wie, jak się nazywa ani kim jest – będzie musiał to odkryć. I będzie musiał w pewnym sensie na nowo się narodzić (nazwisko Bourne zdaje się nieprzypadkowe).
Ciekawa jest sprawa z ekranizacją „Tożsamości...”: film nakręcony w 2002 r. przez Douga Limana bardzo luźno korzysta z literackiego oryginału i w jakiejś mierze zmienia jego wymowę, zdejmując nacisk ze szpiegowskiej intrygi (u Ludluma są i kwestie lojalności, i demoniczny Carlos „Szakal”) i przenosząc go na starcie samotnej jednostki z aparatem wszechwładnej kontroli. Pytanie, jak zekranizowano by książkę Ludluma dziś.
7 Len Deighton, „Gem w Berlinie”, przeł. Michał Ronikier, Amber 1991 (1983)
Brytyjski historyk, znawca kuchni i pisarz Len Deighton – uważany, obok le Carrégo i Iana Fleminga, za jednego z ojców założycieli współczesnej brytyjskiej powieści szpiegowskiej – nie miał jakoś w Polsce szczęścia: wydawano go u nas w latach 90. na fali masowego zaopatrywania półek księgarskich w towary dotąd niedostępne z powodów politycznych, ale potem znikł. Szkoda – bo to wyśmienity twórca.
„Gem w Berlinie” otwiera cykl książek o Bernardzie Samsonie, oficerze MI6 pracującym w Londynie, niekiedy zaś na misjach wywiadowczo-szpiegowskich. Jest początek lat 80., zimna wojna trwa, ale już wiadomo, że światowy porządek odrobinę skruszał. Cenny wschodnioniemiecki informator MI6, niejaki „Brahms Cztery”, zaczyna się gwałtownie domagać, by umożliwiono mu ucieczkę z NRD. Kwestią sporną jest, czy to szczera chęć czy pułapka zastawiona przez KGB. Samsonowi w udaniu się w podróż do kraju Ericha Mielkego i Markusa Wolfa nie pomaga świadomość, że w londyńskiej centrali ktoś puszcza farbę Moskwie.
„Gem w Berlinie”, prócz tego, że jest pasjonującym thrillerem, jest powieścią bez litości wyśmiewającą arystokratyczne i nuworyszowskie pretensje elity brytyjskiego wywiadu. Szpiegostwo i owe pretensje nie pozostają zresztą sobie całkiem obojętne.
8 James Ellroy, „Amerykański spisek”, przeł. Violetta Dobosz, Anna Wojtczak, Sonia Draga 2018 (1995)
Fabule „Amerykańskiego spisku” brak skromności (podobnie jak samemu Ellroyowi, nazywającemu siebie samego „Beethovenem kryminału”) – ale jest to zaleta tej obłędnej powieści, na którą składa się cała orkiestra teorii spiskowych dotyczących dziejów Ameryki w epoce powojennej prosperity.
Znajdziemy tu mafię dyrygującą politykami (polecam zgryźliwy portret klanu Kennedych), CIA montujące zamach na Fidela Castro, totalitarne ambicje FBI z Edgarem Hooverem u sterów, podwójnych i potrójnych agentów, mormońskich morderców, oszalałych miliarderów…
Wizja Ellroya nie przewiduje przypadków: amerykańską historią sterowali zza kulis źli ludzie, a pracowali dla nich ludzie jeszcze gorsi – zdrajcy, zabójcy i narkomani. Wszystko, co istotne, zdarzyło się z udziałem tajnych służb. Wszystkie wpływowe środowiska zostały zinfiltrowane. Więcej nawet: wszyscy, których trafił szlag, zasłużyli na swój los, bo nie byli lepsi od swoich morderców. Zło bywa atrakcyjne – u Ellroya lśni, dumne ze swojej siły i urody.
Proza Jamesa Ellroya nie przewiduje przypadków: amerykańską historią sterowali zza kulis źli ludzie, a pracowali dla nich ludzie jeszcze gorsi – zdrajcy, zabójcy i narkomani
9 Mai Jia, „Szyfr”, przeł. Alicja Siewior-Kuś, Prószyński i S-ka 2015 (2002)
To z kolei bardzo szczególna powieść – chiński bestseller sprzed półtorej dekady, opowiadający historię geniusza matematycznego Ronga Jinzhena, zwerbowanego przez chiński kontrwywiad do pracy nad rozwikłaniem szyfru, którym posługują się zachodnie służby wywiadowcze. Mamy tu anturaż powieści szpiegowskiej, mamy tajemniczą, supertajną, odciętą od świata Jednostkę 701, a nawet korespondencyjny pojedynek intelektualny ucznia z mistrzem (autorem praktycznie niemożliwego do złamania szyfru jest dawny nauczyciel Ronga, polsko-żydowski profesor, który schronił się w Chinach w czasie wojny). Ale w gruncie rzeczy nie mamy thrillera, lecz narrację zgoła metafizyczną.
Rong Jinzhen to matematyk obdarzony fenomenalną intuicją, postrzegający świat liczb jako rodzaj poezji, w życiu codziennym zaś wycofany, autystyczny milczek ze skłonnościami do paranoi. W pewnym momencie (jego historię poznajemy w postaci apokryficznego dziennikarskiego śledztwa) okazuje się, że właśnie temu odludkowi dana być może epifania: bo łamanie szyfrów jest w istocie dekodowaniem Boga.
10 Wiktor Pielewin, „Napój ananasowy dla pięknej damy”, przeł. Ewa Rojewska-Olejarczuk, W.A.B. 2013 (2011)
Mówi się podobno w Rosji, że Pielewin zdziwaczał, że pisze za dużo i ciągle to samo. Być może – jego teorie spiskowe i metafizyczne odjazdy rzeczywiście wykazują się pewną powtarzalnością. Niemniej kiedy pisał „Napój ananasowy dla pięknej damy”, był jeszcze w świetnej formie. W tym zbiorze nowel interesują nas przede wszystkim dwie pierwsze (wypełniające mniej więcej 60 proc. książki), czyli „Operacja »Burning Bush«” oraz „Kody przeciwlotnicze Al-Efesbiego” – oryginalne wariacje na post zimnowojenne tematy wywiadowczo-szpiegowskie. Pielewin ma pewien dar: kpi na serio. Dzięki temu jesteśmy w stanie gładko przełknąć historię o Żydzie z Odessy, któremu – ponieważ ma piękny, głęboki głos – rosyjski wywiad zleca misję odgrywania Boga. I to bardzo konkretnego: Boga przemawiającego do prezydenta USA George’a W. Busha za pośrednictwem plomby dentystycznej. Drugi szpiegowski pomysł Pielewina jest równie bezczelny: oto agent FSB w kamuflażu mudżahedina uczy afgańskich bojowników, jak walczyć z amerykańskimi dronami wyposażonymi w systemy sztucznej inteligencji. To trzeba przeczytać: wybuchowy ładunek mrocznej satyry.
11 Robert Harris, „Oficer i szpieg”, przeł. Andrzej Niewiadomski, Albatros 2014 (2013)
Premiera filmu „J’accuse” Romana Polańskiego jest zapowiedziana na grudzień przyszłego roku, ale już teraz, od ręki, można się zapoznać z literackim pierwowzorem, powieścią „Oficer i szpieg” Roberta Harrisa. Książka traktuje o historii oskarżenia, uwięzienia i oczyszczenia z zarzutów Alfreda Dreyfusa, francuskiego oficera żydowskiego pochodzenia, którego obciążono zarzutami szpiegostwa na rzecz Niemiec. Casus Dreyfusa to jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach wolnej prasy (ostatecznie to media zmusiły władze francuskie do odwrotu, trwało to dobrze ponad dekadę), europejskiego sądownictwa, ale też agresywnego nacjonalizmu i antysemityzmu. Harris jednak podszedł do sprawy od innej strony: opowiada o losach Dreyfusa pośrednio, śledząc karierę wybitnego oficera francuskich służb specjalnych Georges’a Picquarta, którego konsekwencja i upór doprowadziły do ujawnienia rzeczywistego źródła agenturalnych przecieków. Jest to literatura świetnie skrojona, historycznie wiarygodna, dająca wgląd w kluczowy moment dziejów Europy, gdy wywiady – w obliczu nadciągającej wojny – błyskawicznie sprofesjonalizowały swoją działalność.
12 Thomas Engström, „Na zachód od wolności”, przeł. Emilia Fabisiak, Sonia Draga 2016 (2013)
Tytuł powieści szwedzkiego pisarza może wprowadzać w błąd, jej akcja lokuje się bowiem – przynajmniej początkowo – raczej na wschód od wolności, a ściślej: na terenach byłego NRD. Jest rok 2011, zimna wojna to dalekie wspomnienie, po zamachach z 11 września agencje wywiadowcze skupiły się na konflikcie wywróżonym niegdyś przez Benjamina Barbera w jego eseju „Dżihad kontra McŚwiat”. Świat jednak nie stoi w miejscu: nowym polem starcia służb staje się przestrzeń internetu. W tym świecie próbuje się odnaleźć fachowiec ze starej szkoły, były berliński funkcjonariusz Stasi Ludwig Licht – obecnie upadły przedsiębiorca, alkoholik, cynik i flejtuch, a także szpiegowski freelancer podnajmowany przez lokalną komórkę CIA. Licht nie lubił NRD. Nie lubi również nowych Niemiec. W zasadzie nie lubi niczego ani nikogo. Tymczasem przypada mu w udziale opieka nad cennym źródłem informacji: młodą, atrakcyjną Amerykanką, prawniczką pracującą dla organizacji, która przypomina nieco WikiLeaks – trudno o bardziej niedobraną parę. Engström ogrywa to z dużym talentem, pokazując przy okazji, jak pisać nowoczesną literaturę szpiegowską.
13 Viet Thanh Nguyen, „Sympatyk”, przeł. Radosław Madejski, Akurat 2016 (2015)
Jedna z najlepszych powieści napisanych w ostatnich latach w Stanach Zjednoczonych – jej autorem jest urodzony w Wietnamie, wychowany w Ameryce literaturoznawca, syn emigrantów z wietnamskiego Południa. A sama książka? Bardzo buntownicza, przewrotna, idąca w poprzek postkolonialnych schematów. Jest to, jakże by inaczej, historia młodego Wietnamczyka, który – cudem załapawszy się na ostatni transport z płonącego Sajgonu – zostaje w USA działaczem antykomunistycznej diaspory zinfiltrowanej przez CIA. Cel służb wydaje się oczywisty: chcą przeprowadzić w Wietnamie desant wyszkolonych emigrantów i dokonać zamachu stanu. Problem w tym, że służby nie rozumieją, dlaczego Ameryka przegrała wojnę. Tytułowy sympatyk z kolei rozumie to aż za dobrze; w każdym razie pojmuje to na tyle, że postanawia grać na dwie strony. Viet Thanh Nguyen ma dla czytelnika parę narracyjnych niespodzianek, genialnie groteskowy rozdział o kręceniu „Czasu Apokalipsy”, ponadto głęboką refleksję o amerykańskiej pysze, a także o podwójnej, zawikłanej tożsamości człowieka zawieszonego między skrajnie odmiennymi kulturami i systemami politycznymi. Metafora podwójnego agenta okazuje się tu bardzo przydatna.
14 Arturo Pérez-Reverte, „Falcó”, przeł. Marzena Chrobak, Znak 2018 (2016)
Kolejna okazja, by uciec z kręgu kultury anglosaskiej – Pérez-Reverte, doświadczony hiszpański specjalista od literatury popularnej z wyższej półki (naprawdę rzadko przydarzają mu się słabsze momenty), mistrz powieści historycznej, sięgnął w końcu także po konwencję szpiegowską. Falcó to nazwisko głównego bohatera, gościa od brudnej agenturalnej roboty na usługach frankistowskiej armii – jest jesień 1936 r., od paru miesięcy trwa w Hiszpanii krwawa wojna domowa, ale interesy załatwiają tu także wielcy ówczesnego świata: Hiszpania stała się dla mocarstw poligonem ćwiczebnym, tyleż militarną, ile wywiadowczą próbą sił przed ostatecznym zwarciem. Falcó wie o tym wszystkim, jest jednak ryzykantem lojalnym wobec tego, kto aktualnie płaci – dlatego podejmuje się straceńczej misji odbicia wodza Falangi z republikańskiego więzienia (sojusznicy z Niemiec i Włoch mają pomóc). Będzie stylowo, elegancko, erotycznie, zaskakująco i z odrobiną postmodernistycznej ironii. Ale, jak to u Péreza-Reverte bywa, po lekturze zostanie nam nadspodziewanie dużo goryczy.
15 Javier Marías, „Berta Isla”, przeł. Tomasz Pindel, Sonia Draga 2018 (2017)
W twórczości znakomitego hiszpańskiego pisarza motywy zaczerpnięte z konwencji literatury szpiegowskiej pojawiają się często – najsłynniejsza trylogia powieściowa Maríasa, czyli „Twoja twarz jutro”, jest wyznaniem agenta tajemniczej organizacji wywiadowczej. Ale świeżo wydana po polsku „Berta Isla” wydaje się ciekawa z innego powodu: to powieść szpiegowska à rebours. Historię poznajemy bowiem z punktu widzenia żony człowieka pracującego dla służb, faceta, który rusza w misje i znika – na miesiąc, dwa miesiące, pół roku. A któregoś razu po prostu nie wraca. Jest to więc rzecz o strachu, jałowych domysłach i czekaniu (całymi latami), perfekcyjnie zrealizowana i zaopatrzona w zaskakującą puentę. Marías wywraca szpiegowskie narracje na lewą stronę, stawiając nie na dynamiczną akcję, lecz na powolny, nieunikniony upływ czasu. A przy okazji opowiada o miłości – o tym, że miłość, podobnie jak zemsta, najlepiej wcale nie smakuje na gorąco.