Jeśli zaczyna wrzeć w większości krajów Europy, oznacza to, że dotychczasowy porządek polityczny na Starym Kontynencie traci rację bytu.
/>
Europę Zachodnią po II wojnie światowej kształtowały elity, które charakteryzowała stabilność oraz szacunek dla reguł gry. Jednak z czasem ideowe różnice dzielące socjalistów, chadeków, liberałów i konserwatystów coraz bardziej się zacierały. Toczący ze sobą polityczne boje przedstawiciele rządzących elit kończyli te same elitarne uczelnie, jeździli na te same stypendia, bawili się na tych samych imprezach, utrzymując prywatnie czasami bardzo zażyłe kontakty. Dziś Niemcami rządzi drugą kadencję koalicja chadeków z socjaldemokratami i obie partie muszą się bardzo nagimnastykować, by zademonstrować wyborcom, że coś je od siebie różni.
Ciągłość i kontynuacja dawały państwom stabilizację oraz przewidywalność bardzo wygodną dla mieszkańców Europy. Jednak ostatnio ci bardzo się zmienili. Będący kiedyś ostoją dla partii socjalistycznych robotnicy stali się rzadkością, bo fabryki przeniesiono do Azji. Konserwatyzm został ośmieszony, a liberalizm po kryzysie w 2008 r. skompromitowany. Z tymi zmianami splata się poczucie zagrożenia przez radykalizujący się islam, powiązany z problemem napływu kolejnych fal emigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu.
To, że społeczeństwa w krajach Starego Kontynentu przez ostatnie trzy dekady uległy daleko idącym przeobrażeniom, polityczne elity kompletnie zignorowały. Nie zadały sobie nawet trudu poważnego szukania nowych idei, na miejsce tych już mocno zwietrzałych. Taki stan rzeczy sprawia, że dawny porządek musi utracić swój stan równowagi, obracając się w falę buntu. Wzniecić go może dosłownie iskra.
W podobnej sytuacji 200 lat temu uczyniła to po prostu zła pogoda.
Podminowana Europa
– To walka, to wojna śmiertelna między starymi i nowymi zasadami, między starym a nowym porządkiem społecznym – mówił w 1818 r. na spotkaniu w Akwizgranie Friedrich von Gentz do przedstawicieli Prus, Rosji, Austrii i Francji. – Wszystkie elementy są w stanie wrzenia, każda władza zagrożona aż do fundamentów, niczym gmachy jakiegoś miasta odczuwającego pierwsze wstrząsy trzęsienia ziemi, które rychło wszystko zniszczy.
Wystąpienie Austriaka mogło się wydawać nieco histeryczne. Zaledwie trzy lata wcześniej mocarstwa pokonały Napoleona Bonapartego. Cesarza, który krajom podporządkowanym nadawał konstytucje wzorowane na francuskiej. Mówiły one o wolności i prawach obywatela. Jednocześnie Bonaparte wszędzie uzupełniał skład rządzących elit o zaufanych ludzi.
Wszystkie te zmiany zniósł Kongres Wiedeński, w którym wzięła udział cała ówczesna polityczna elita kontynentu. Znów tworzyli ją ludzie wychowani w duchu epoki Oświecenia, wywodzący się z dawnych arystokratycznych rodów. Przekonani, że sprawowanie władzy jest ich obowiązkiem i naturalnym przywilejem. „Struktury polityczne Europy powiedeńskiej (szczególnie uporczywie broniona zasada legitymizmu) preferowały arystokrację ziemską, rodową, i w jej ręku znajdowały się najważniejsze polityczne stanowiska; to ona tworzyła ówczesną elitę rządzącą” – pisze Władysław Zajewski w monografii „Europa i świat w epoce restauracji, romantyzmu i rewolucji 1815–1849”.
Co ciekawe, w dużej mierze byli to kosmopolici, utrzymujący ożywione kontakty ponad dzielącymi poszczególne kraje granicami. Czemu sprzyjały różne stopnie skoligacenia. „Ludzie ci uważali się naturalnie za Europejczyków i naturalnie nimi byli. Twierdzili, że interes całej Europy, przede wszystkim trwały spokój, oparty na zasadzie sprawiedliwości i równowadze sił, stawiają na pierwszym miejscu, nawet przed korzyściami własnego państwa” – zauważa Zajewski.
Jednak oficjalne deklaracje nie musiały iść w parze z praktyką, gdy w grę wchodziły interesy. „Moja polityka staje się z dnia na dzień coraz bardziej egoistyczna i ściśle austriacka” – notował von Gentz. „Straciłem wszelkie chęci bycia Europejczykiem” – dodawał. Kosmopolityzm nie przeszkadzał ówczesnej elicie władzy w dbaniu z wielkim zaangażowaniem o interes własnych państw. Poczucie posiadania ich na własność bardzo temu sprzyjało. Paradoksalnie nie było tożsame z dbałością o interes społeczeństw zamieszkujących owe kraje. Zwłaszcza gdy bardzo się one zmieniły od czasów Oświecenia.
Ani kroku w przód
„Jedno tylko słowo wystarczy, by zyskać poparcie opinii. Tym słowem jest «konstytucja». Cel jasny i wyraźny wszystkich fakcji (z łac. zgrupowań – aut.) jest jeden i zgodny. Tym celem jest obalenie wszystkich legalnie istniejących instytucji” – sarkał w 1821 r. Klemens von Metternich. „Zasadą, na jakiej monarchowie powinni się oprzeć, przeciwstawiając się temu planowi powszechnej destrukcji, jest konserwacja wszystkich rzeczy legalnie istniejących. Tylko jeden środek może uprzedzić ten zamiar: to odrzucenie innowacji” – zalecał kanclerz Austrii. Temu celowi służyło Święte Przymierze, które Austria zawiązała z Rosją i Prusami. Po kongresie wiedeńskim te trzy mocarstwa miały dość sił, by tłumić bunty w Europie. Ale nawet one nie potrafiły powstrzymać społecznych zmian.
Rewolucja przemysłowa w ciągu zaledwie kilku dekad wyrwała miliony ludzi ze wsi, którzy trafili do miast. Znaleźli pracę w fabrykach, ale tyrali za grosze po kilkanaście godzin dziennie, nie mając zagwarantowanych niemal żadnych praw. Ten sam gigantyczny skok technologiczny sprawił, że mieszczanie przestali parać się rzemiosłem czy handlem, a zajęli biznesem. Tych, którzy odnieśli sukces, Karol Marks ochrzcił mianem burżuazji.
Zarówno szybko bogacącą się burżuazję, jak i eksploatowanych w fabrykach robotników łączyło to, że obie grupy musiały ciężko pracować. Tymczasem będący u władzy arystokraci największy problem mieli z zapełnieniem sobie wolnego czasu. Odziedziczone po przodkach majątki oraz pozycja społeczna pozwalały im na codzienne oddawanie się rautom, balom czy polowaniom. Pod koniec XIX stulecia amerykański socjolog Thorstein Veblen nazwał ich „klasą próżniaczą”. Już samo jej istnienie kłuło w oczy tych, którzy musieli harować. „Ubogi książę jest zawsze księciem, gdy ubogi burżua zawiera sprzeczność już w samym tym pojęciu” – ironizował pisarz Honoré de Balzac.
Ale naprawdę bolała świadomość, iż właśnie „klasa próżniacza” ma decydujący głos. Posiadała go, bo zajmowała najwyższe stanowiska i cały aparat państwa stawał w jej obronie. To wystarczyłoby do blokowania zmian – jak chciał tego Metternich – gdyby nie demografia i finanse. W ciągu kilkudziesięciu lat liczba mieszkańców miast wzrosła kilkukrotnie. „Domy pełne są mieszkańców. Hotele pełne są gości. Pociągi pełne są podróżnych. Kawiarnie pełne są konsumentów. Promenady pełne są spacerowiczów” – pisał w „Buncie mas” hiszpański filozof José Ortega y Gasset.
W tętniących życiem miastach rodziły się też nowe idee. Elity prawie w ogóle w tym nie uczestniczyły, nie rozumiejąc zachodzących zmian, za to coraz bardziej się ich bojąc. Król Francji Karol X, choć jego brat Ludwik XVI został stracony, wciąż marzył, aby rządzić w starym stylu. Z ogromną niechęcią zgodził się w końcu na wybory parlamentarne, które postulowało nawet jego otoczenie. Gdy więc w 1827 r. sukces w głosowaniu odnieśli liberalni przedstawiciele burżuazji, po prostu odebrał parlamentowi prawo decydowania o czymkolwiek. Zaś szefem rządu uczynił ultrakonserwatystę, księcia Jules’a de Polignaca.
Po trzech latach prób spacyfikowania narastającego w miastach wrzenia król rozpisał nowe wybory. Znów wygrali je liberałowie. Zirytowany tym, że lud nie chce zagłosować tak, jak sobie tego życzy władca, rozpędził parlament. Następnie wprowadził cenzurę prewencyjną w prasie oraz nową ordynację wyborczą, dającą prawo do głosowania jedynie osobom posiadającym odpowiednio wielkie majątki ziemskie.
W przekonaniu Karola X tak należało zapobiegać nadejściu nowych czasów.
Dwa światy
Przeświadczenie, że można pójść pod prąd ogromnym zmianom społecznym i przywrócić stare porządki, kosztowało monarchę utratę tronu. Rozwścieczeni mieszkańcy stolicy zaczęli wznosić barykady, a żołnierze z paryskiego garnizonu nie mieli ochoty do nich strzelać. Karol X, nie chcąc podzielić losu brata, uciekł do Wielkiej Brytanii. Gdyby nie groźba interwencji zbrojnej mocarstw Świętego Przymierza, Francja zostałaby republiką.
Chcąc uniknąć militarnej klęski, cieszący się wielkim autorytetem bohater wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych markiz La Fayette przeforsował pomysł przekształcenia Francji w monarchię konstytucyjną. Na nowego króla wskazał syna swojego przyjaciela z czasów rewolucji 1789 r. – Ludwika Filipa. Władcę były w stanie zaakceptować zarówno stare elity władzy, jak i te nowe. Za symboliczną próbę pogodzenia obu stron uznano już jeden z jego pierwszych gestów – Ludwik Filip odkupił za 3 tys. franków od Eugène’a Delacroix obraz „Wolność wiodąca lud na barykady” i zawiesił go w Muzeum Luksemburskim. Ten stan równowagi nie potrwał długo. Królowi doniesiono, że odwiedzający galerię fetują dzieło Delacroix. Strach w końcu zwyciężył i Ludwik Filip nakazał zamknięcie obrazu w muzealnym magazynie. Czym udowodnił, że istniejących podziałów nie da się łatwo zasypać.
Nowe warstwy społeczne nie tylko rosły w siłę, ale też inaczej postrzegały świat, a stare porządki zupełnie nie odpowiadały ich potrzebom. Burżuazja ideową inspirację czerpała od tych myślicieli, którym najbliższe były wolność jednostki, indywidualizm oraz ograniczenie roli państwa. Od Thomasa Hobbesa wzięto pomysł na państwo oparte o umowę społeczną, z Johna Locke’a zaczerpnięto ideę, iż główną rolą rządu powinna być ochrona obywateli oraz ich mienia, za Adamem Smithem powtarzano, że najlepszą receptą zapewnienia narodowi bogactwa jest wolny rynek. Zgadzano się z irlandzkim filozofem Francisem Hutchesonem, że „dbający o luksusy, ludzie bez umiaru czy pyszałkowaci w żadnym przypadku nie służą dobru publicznemu, dobru publicznemu służą przemysłowcy, zmuszeni dostarczać dóbr wszystkim klientom”.
Taką drogą utrwalał się w kolejnych państwach Europy Zachodniej podział na dwie społeczne grupy. Starą arystokrację zupełnie już pozbawioną idei, lecz nadal dzierżącą władzę, oraz nowe warstwy społeczne, które dorobiły się własnych elit. Oba światy zaczynało różnić wszystko: wyznawane poglądy, styl życia, potrzeby, a nawet odmienne postrzeganie otaczającej rzeczywistości. Co nie zwiastowało spokojnych czasów na Starym Kontynencie.
Od ewolucji do rewolucji
„Liberał to człowiek, który kocha wolność” – definiował to pojęcie w swoim leksykonie w połowie XIX w. Émile Littré. Przy czym kwestie ekonomiczne nie były wówczas sprawą najistotniejszą. Dla mieszczaństwa o wiele ważniejsze były swobody polityczne, w tym przede wszystkim możność wywierania wpływu na rządzenie krajem. Czego też symbolem stało się słowo „konstytucja”. Ten akt prawny, podkreślano, miał wprowadzić do polityki sprawiedliwe reguły gry. Konstytucja miała też dać jednostkom gwarancję wolności oraz udziału we władzy.
Tymczasem, jak zauważa Władysław Zajewski, „stara arystokracja rodowa wrogo ustosunkowała się do nowej «arystokracji pieniądza» i maksymalnie utrudniała jej przejście do ograniczonej elity władzy”. Zaowocowało to wysypem tajnych lub półjawnych stowarzyszeń na całym kontynencie, które dążyły do podważenia obowiązujących porządków. „Niemcy spoglądali z zazdrością na drugą stronę Renu, gdzie wielki naród zamieszkuje przestrzeń od kanału La Manche aż do Morza Śródziemnego, od Renu po Pireneje i od granicy Holandii do Włoch, prowadzi handel na wolnych rzekach i otwartych gościńcach, nie napotykając nigdzie celnika” – pisał uznawany za najwybitniejszego niemieckiego ekonomistę pierwszej połowy XIX stulecia Friedrich List.
Dla mieszczaństwa, w podzielonym na ponad 40 państw Związku Niemieckim, arystokratyczna elita stała się jedną z głównych przeszkód na drodze do zjednoczenia. Podobnie rzecz się miała z Italią. Kolejne spiski karbonariuszy wymierzone były w rządzące włoskimi państewkami dynastie i popierających je papieży. Gdyby nie militarne interwencje Austrii, wspieranej przez pozostałe kraje Świętego Przymierza, nie przetrwałyby one pierwszych dekad XIX w. We Francji mieszczaństwo bardzo szybko rozczarował Ludwik Filip. Na daleko idące ustępstwa szedł on jedynie w sferze symboliki, jednocześnie chroniąc interesy starych elit. Pierwszy bunt wybuchł w Paryżu już latem 1832 r., lecz monarsze udało się utrzymać wierność armii – tym razem żołnierze nie wahali się strzelać do rebeliantów. Bunt stłumiono, ale nie oznaczało to powrotu stabilizacji.
Zwłaszcza że nienawiść do elit narastała we wszystkich krajach. Nawet w Austrii, gdzie Metternich zwalczał wszelkie przejawy liberalizmu, dbając o to, żeby jak najdłużej nic się nie zmieniło. Kanclerz dobrze wiedział, iż dopuszczenie do choć jednego wyjątku może zaowocować efektem domina. Przy czym ten wybitny polityk, w odwrotności do wielu swych kolegów po fachu, nie utracił kontaktu z rzeczywistością. „Porównywał siebie do lekarza, którego pacjent jest śmiertelnie chory. Zadaniem więc jego było tylko przesunięcie jak najdalej zbliżającej się katastrofy” – notował w „Historii Austrii” Henryk Wereszycki.
Pogoda na bunt
„Wprawdzie wielki nieurodzaj na zboże 1846 r. okazał się przejściowy i już w 1847 r. zbiory były dobre, ale zaraza na ziemniaki dotknęła całą Europę i w 1847 r. nadal utrzymywała się groźna sytuacja” – opisuje w opracowaniu „Francja w latach 1815–1848” Andrzej Zahorski. Do momentu wystąpienia anomalii pogodowych niszczących zbiory i pojawienia się zarazy ziemniaczanej Ludwik Filip mocno dzierżył władzę w swoim ręku. Wykazywał się też sporą elastycznością. Gdy zaczęły się trudności w rolnictwie, szefem rządu mianował François’a Guizota, którego hasłem politycznym stało się wezwanie: „Bogaćcie się!”.
Choć Guizot wydawał się wymarzonym dla burżuazji partnerem, nie udało mu się rozładować społecznych napięć, bo przeciwko starym elitom sprzysięgła się nawet pogoda. „Nadmierne opady spowodowały wylewy rzek: Loary, Saony i Rodanu. Chociaż kryzys w rolnictwie zdołano jakoś przewalczyć, to jednak jego następstwa oddziaływały na całą gospodarkę kraju. Trudności w przemyśle spowodowały zamknięcie wielu przedsiębiorstw” – wylicza Zahorski. Fala bankructw firm sprawiała, iż banki nie mogły odzyskać pożyczonych kwot i w końcu same zaczęły ogłaszać upadłość. Bankowy krach wpędził mieszczan w panikę. Latem 1847 r. przerażone tłumy szturmowały piekarnie i sklepy, żeby zdobyć żywność. Widząc, co się święci, Ludwik Filip zaostrzył cenzurę i wydał zakaz publicznych zgromadzeń. W odpowiedzi burżuazja w większych miastach zaczęła masowo urządzać bankiety w prywatnych domach. Wypełniali je po brzegi goście, a przywódcy opozycji wygłaszali płomienne przemówienia. Żądano nowej ordynacji wyborczej do parlamentu dającej prawo głosu każdemu mogącemu się wykazać dochodem rocznym w wysokości 100 franków.
Gdy szykowano wielki bankiet 22 lutego 1848 r. w Paryżu dla całego XII Okręgu miejskiego, premier Guizot postanowił go zabronić. Wówczas niedoszli biesiadnicy uformowali pochód, który przerodził się w wielką demonstrację. Następnego dnia przeciwko protestującym paryżanom premier rzucił Gwardię Narodową, która zabiła 40 osób. Wówczas dla ratowania sytuacji król zdymisjonował szefa rządu. Jednak 24 lutego cały Paryż pokrywała gęsta sieć barykad. Bojąc się gilotyny, Ludwik Filip ogłosił abdykację na rzecz swojego wnuka, po czym uciekł do Wielkiej Brytanii.
Władzę we Francji przejął Rząd Tymczasowy. Wkrótce proklamowano II Republikę, a prawo głosowania w wyborach do Zgromadzenia Narodowego otrzymali wszyscy pełnoletni mężczyźni. Dotychczasowa elita władzy została zmieciona ze sceny politycznej. W tym czasie rewolucyjne wrzenie ogarnęło także Wiedeń i 13 marca 1848 r. Klemens von Metternich, po złożeniu dymisji, także uciekł do Londynu.
Drobne ustępstwa na rzecz zbuntowanych mas nie powstrzymały fali rebelii, jaka wkrótce przelała się przez całą Europę, zyskując miano Wiosny Ludów. Znamienne, że ominęła ona Rosję, gdzie nie dotarły jeszcze skutki rewolucji przemysłowej, oraz Wielką Brytanię. Tam z kolei arystokratyczne elity już od dawna dokooptowały do swego składu bogacące się mieszczaństwo, dzięki czemu następowała sukcesywna ewolucja systemu politycznego. Jednak proces dzielenia się władzą przez elity z nuworyszami i uzurpatorami jest zbyt ryzykowny, a zarazem bolesny, aby dawało się go łatwo naśladować. Ponieważ władzy raz oddanej można już nigdy nie odzyskać.
Zasadą, na jakiej monarchowie powinni się oprzeć, przeciwstawiając się planowi powszechnej destrukcji, jest konserwacja wszystkich rzeczy legalnie istniejących. Tylko jeden środek może uprzedzić ten zamiar: to odrzucenie innowacji – zalecał kanclerz Austrii Klemens von Metternich