Malowanie buziek czy puszczanie baniek mydlanych to chleb powszedni animatora czasu wolnego. Kiedyś funkcja kaowca była pracą u podstaw, dziś to zawód bez przyszłości.
Kultowy „Rejs” Marka Piwowskiego – film o fałszywym kaowcu, który podstępem dostaje się na pokład statku pasażerskiego odbywającego rejs po Wiśle – ukształtował zbiorowe myślenie na temat poziomu organizowanej oddolnie rozrywki w PRL. Czy to na statku wycieczkowym, czy podczas grzybobrania, czy w uzdrowisku na wieczorku zapoznawczym – wszędzie wiódł prym kierownik od rozrywki, zwany instruktorem kulturalno-oświatowym albo w skrócie kaowcem. Miał przede wszystkim zadbać o wypoczynek spracowanej klasy robotniczej, która całą rodziną wyjechała nad morze na zorganizowany urlop w ramach Funduszu Wczasów Pracowniczych. Kaowiec dbał o świadomość klasową swoich podopiecznych – robił im prasówki, uczył pieśni masowych i opowiadał o ruchu robotniczym.
Krzysztof jest za młody, żeby pamiętać tamte czasy, ale „Rejs” widział i jeszcze długo po upadku PRL spotykał na swojej drodze kaowców, jeżdżąc z dziadkami nad morze, w góry, na pojezierze. – W latach 90. w wielu ośrodkach ostali się samozwańczy organizatorzy rozrywki wczasowiczom – wspomina. – Pamiętam mało śmieszne zabawy przy ognisku, typu przerzucanie patyka przez rozłożony koc, zza którego ktoś inny odrzucał dwa razy większy konar. Albo wieczorne posiedzenia na świeżym powietrzu, kiedy kierownik ośrodka w Krasnobrodzie i animator zabaw w jednej osobie chwytał akordeon i na nutę piosenki Wojciecha Młynarskiego kazał wszystkim śpiewać: „Jesteśmy na wczasach w krasnobrodzkich lasach”. Innym razem mocno podchmielony właściciel domków kempingowych, w ramach zacieśniania więzi z kuracjuszami, zmusił babcię do zabawy na huśtawce wagowej. On siedział na jednym końcu – babcia na drugim. Skończyło się na licznych sinikach i otarciach, ale wszyscy dookoła mieli dobry ubaw.
Jak kaowiec został event managerem
Dziś takie zachowanie byłoby nie do pomyślenia, zaś animator pewnie od razu straciłby pracę. Jeszcze bardziej prawdopodobne, że w ogóle by jej nie dostał – w czasie licznych castingów, rekrutacji i szkoleń organizatorzy kursu zawczasu by rozpoznali, że kandydat nie nadaje się do pracy z ludźmi. A jeśli jakimś cudem udałoby mu się przecisnąć przez eliminacyjne sito, wczasowicze nie zostawiliby suchej nitki na jego umiejętnościach interpersonalnych. – Ludzie są dziś bardzo wymagający. Potrafią pisać skargi i składać reklamacje, że im się u nas nie podoba, bo animator za rzadko się uśmiecha – mówi szefowa jednej z firm zatrudniających animatorów do aktywizowania wczasowiczów na wakacjach. A ściślej rzecz ujmując: „animatorów rekreacji i organizacji czasu wolnego”, bo tak w bazie Klasyfikacji Zawodów i Specjalności regulowanej rozporządzeniem Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej brzmi pełna nazwa zawodu uprawianego przez współczesnego kaowca, opatrzonego sygnaturą 342311. Dziś po kaowcu w urzędniczej nowomowie nie ma śladu, choć oczywiście z mowy potocznej owo nazewnictwo nie wyparowało. Starsi pracownicy z tej branży, pamiętający PRL, jeszcze go używają i żaden z nich się nie obraża, kiedy ktoś inny tytułuje go kaowcem. Młodszym kojarzy się on z niegrzeszącym intelektem bohaterem „Rejsu”, więc wolą nowocześnie brzmiące określenia, jak właśnie animator czy event manager.
Z ulotki przygotowanej przez Instytut Badań Edukacyjnych można się dowiedzieć, że animator czasu wolnego ma wszelkie kompetencje do „planowania i organizacji np. aktywnego wypoczynku lub rodzinnego spędzania czasu wolnego, wspólnej zabawy, niezależnie od zainteresowań i stopnia aktywności fizycznej odbiorców usług”. Powinien koniecznie przejawiać „inicjatywę w samodzielnym podejmowaniu zadań wynikających ze zmieniających się warunków realizacji imprez turystycznych, zajęć rekreacyjnych i zadań animacyjnych”. A także, że do jego obowiązków należy dbałość o bezpieczeństwo osób uczestniczących w tychże zajęciach. Nie musi spełniać wygórowanych kryteriów: wystarczy zaświadczenie o niekaralności, ukończone 18 lat oraz świadectwo potwierdzające ukończenie szkoły średniej.
Zakres czynności animatora i jego profil zawodowy świadczą o dwóch rzeczach: że po pierwsze to zajęcie na ogół dla studentów, a po drugie praca przeważnie w branży turystycznej, czyli od wakacji do wakacji, a więc w szczycie sezonu. Gdyby tylko na tej podstawie szukać porównań z peerelowskim kaowcem, instruktor kulturalno-oświatowy starej daty był bardziej zarobiony od dzisiejszego animatora – pracował nie tylko w ośrodkach wczasowych, ale też w sanatoriach, domach kultury czy zakładach pracy.
– Animatorami zostają zwykle studenci, bo to praca wakacyjna – potwierdza Aleksandra Wodzyńska, trenerka z Akademii Rainbow, która organizuje kursy dla stawiających pierwsze kroki w tym zawodzie. – Nasze biuro podróży zatrudnia animatorów hotelowych, od których wymagamy pełnej dyspozycyjności między 5 czerwca a 20 września. Wysyłamy ich w jedno miejsce na całe wakacje, zwykle w rejon basenu Morza Śródziemnego. Te osoby, które współpracują z nami już od wielu lat, mają pierwszeństwo wyboru letniej destynacji. U nas animatorem może zostać każdy, kto ukończył 16. rok życia. Współpracujemy w skali ogólnopolskiej z ośmioma technikami obsługi turystycznej – po jednym z każdego dużego województwa. Zapewniamy chętnym pracę na lato, a oni zyskują cenne doświadczenie.
Animator nie żuje gumy
„Rejs” może dziś służyć za instruktaż, czego współczesny kaowiec robić nie powinien. – Oblewania pianą, wrzucania do basenu czy organizowania wyborów miss już się właściwie nie praktykuje. Bo to niesmaczne. Animator powinien być bardziej wysublimowany. Owszem, ma wymyślać wczasowiczom różne konkurencje, ale dużo mądrzejsze i bardziej kreatywne. Tak, ma zapewniać rozrywkę, ale jednak na wyższym poziomie. Pokutuje przekonanie, że mamy rozleniwione społeczeństwo, które szybko się nudzi i jak ktoś jedzie na wakacje, to nie chce mu się myśleć. Nie do końca tak jest. Nasze biuro podróży chce wymagającym klientom zapewnić ciekawszą rozrywkę – mówi Wodzyńska.
Pytam więc, jakie cechy powinien posiadać nowoczesny animator, aby nie kojarzyć się źle z anachronicznym kaowcem. I wysłuchuję długiej listy wymagań: nie wolno zwracać się do turysty per „ty”, trzymać rąk w kieszeni w czasie rozmowy, żuć gumy, o wypiciu drinka dla ochłody w upalny dzień nawet nie wspominając – chyba że po pracy, to OK. Nie należy również nosić komórki na smyczy powieszonej na szyi, ponieważ po pierwsze wygląda to niepoważnie, a po drugie – grozi uszkodzeniem sprzętu w sytuacji, kiedy animator zaliczyłby przypadkowy kontakt z wodą w basenie, czego przecież na wakacjach wykluczyć nie można. Nie jest też prawdą, że potrzebni są sami showmani – w pracy z małymi dziećmi liczy się przede wszystkim odpowiednie podejście. Co jeszcze jest w cenie? Odwaga, ekspresja i temperament. Jak ktoś nie ma tego w sobie, braków interpersonalnych nie nadrobi wiedzą i wykształceniem.
Poza tym, kto powiedział, że animator musi być mężczyzną? – Pewnie, że nie musi – zgadza się Paweł Henc, jeden z pierwszych w Polsce organizatorów internetowych kursów m.in. na animatora wolnego czasu. – Lepszymi animatorkami są kobiety, chyba ze względu na matczyny instynkt. Faceci preferują typowo męskie rozrywki, jak strzelanie z łuku albo waterpolo. Domeną pań są z kolei zabawy wokalne i taneczne, które cieszą się zainteresowaniem większego grona odbiorców.
Warto zburzyć jeszcze jeden stereotyp. Zdaniem Henca współcześni animatorzy pracują przeważnie z dziećmi. Nasze społeczeństwo bardzo się wzbogaciło. Ludzie mają duże oczekiwania i są zaganianymi rodzicami, a dzieciaki stają się rozwydrzone, bo nikt nie ma czasu poświęcać im więcej uwagi. Animator na wyjeździe jest jak znalazł – zajmie czymś maluchy przez dwie godziny dziennie, a rodzice w tym czasie trochę się zrelaksują.
W Akademii Rainbow uczy się animatorów pracy i z dziećmi, i z dorosłymi. Najpierw jednak trzeba dobrze wypaść na castingu. Każdy, kto się zgłosi, musi poprowadzić pięciominutową animację dla pozostałych uczestnikach kursu. Jeśli zda, przejdzie do kolejnego etapu, jakim jest tygodniowy wyjazd do zagranicznego hotelu, aby już na miejscu doszlifować umiejętności. Na taką wycieczkę szkoleniową biuro turystyczne zabiera w sumie 160 osób, każdego wyposaża w skrypt szkoleniowy i na konkretnych scenariuszach kursanci ćwiczą techniki animacyjne.
– Uczestnicy pracują w małych grupach, najczęściej w parach, i przygotowują dwugodzinne zajęcia, bo tyle trwa zwykle set animacyjny. Kiedy jedni prowadzą zajęcia, drudzy grają rolę uczestników animacji i wykonują polecenia. Później następuje zmiana. A później kolejna i jeszcze jedna, aż wszyscy sprawdzą się w obu rolach. Nauka odbywa się przez doświadczenie – opowiada Wodzyńska.
Henc proponuje zainteresowanym interaktywny kurs czterodniowy bez wychodzenia z domu. Od razu przyznaje, że mało kto jest w stanie w tak krótkim czasie przyswoić sobie ogrom wiedzy, więc zdecydowana większość adeptów rozkłada sobie zajęcia przed komputerem na dwa, trzy tygodnie. Animator musi być wszechstronny, więc zdobywa wiedzę z zakresu trzech bloków tematycznych – pracy z dziećmi, młodzieżą oraz dorosłymi. – Zapewniamy dostęp do filmów i prezentacji o szerokim wachlarzu tematycznym. Jest nawet nauka online podstawowych kroków tańca towarzyskiego. Plus mnóstwo przydatnych materiałów do pobrania, takich jak popularne gry planszowe, zestaw quizów, kolorowanki dla najmłodszych. Wszystko w jednym pakiecie – rekomenduje swoje usługi Henc.
Nie ma kokosów, jest satysfakcja
Ile kosztuje wykształcenie kaowca nowych czasów? Henc za czterodniowy kurs do przerobienia w dowolnym czasie bierze 277 zł. – Ludzie mnie pytają, czy im się to opłaca. Czy po skończonym kursie na pewno znajdą pracę. To oczywiście ryzyko, bo ja im nie zagwarantuję zatrudnienia. Nie mam czasu na pośrednictwo, ale jeśli tylko spływają do mnie oferty od firm szukających animatorów, zawsze podsyłam je swojej grupie. Gdybym miał dawać gwarancję pracy, ten kurs musiałby kosztować przeszło 2 tys. zł. Daję więc wędkę, a rybę każdy musi sobie złowić sam – tłumaczy obrazowo.
Trudno precyzyjnie określić, ile przeciętny animator dostaje za swoją pracę. W charakterystyce zawodu na portalu Praca.pl podane są zarobki w dość szerokim przedziale – między 2 a 5 tys. zł brutto miesięcznie. Henc twierdzi, że w najbardziej tłustym wakacyjnym okresie można przeciętnie zarobić za każdy miesiąc na rękę 500-600 euro, czyli szału nie ma. Do tego dochodzi bonus krajoznawczy w postaci letniego odpoczynku gdzieś na plaży w Turcji, Egipcie, Grecji, Hiszpanii albo we Włoszech, czyli w miejscach cieszących się teraz największym wzięciem wśród urlopowiczów. Ale wkrótce po trzymiesięcznej pracy pozostanie wspomnienie. A co z pozostałymi miesiącami w roku? Jak się utrzymać? Z czego żyć? Najbardziej zdeterminowani wynajmują się na kinderbale do malowania buziek dzieciom. Przychodzą nawet w specjalnie zakupionym stroju i ze swoimi rekwizytami – jak cyrkowi klowni. Ale trzeba wyjątkowej determinacji, aby przez cały rok pracować w tym zawodzie.
– Z pracy animatora człowiek nie jest w stanie się utrzymać, a przynajmniej ja nie znam nikogo takiego – mówi wprost Iwona Turzańska, na co dzień pracująca jako pedagog szkolny we Wrocławiu, z kilkuletnim doświadczeniem instruktora kulturalno-oświatowego. – Człowiek idzie do pracy i dostaje do podpisania umowę-zlecenie. Jak na tej podstawie dostać kredyt na mieszkanie? W dodatku poza sezonem jest kiepsko z ofertami. Z tego, co wiem, trafiają się pojedyncze zlecenia typu malowanie buziek czy opieka nad dziećmi podczas eventu w hipermarkecie. Ktoś, kto ma wyższe ambicje zawodowe, będzie potrzebował płynności finansowej.
Turzańska przez trzy lata jeździła z koloniami nad polskie morze i w góry. Miała pod opieką dzieci i młodzież w wieku od 7 do 20 lat, czasami kilka turnusów naraz, więc przez jej ręce w ciągu całych wakacji przewijało się kilka tysięcy podopiecznych. Biuro podróży chętnie zatrudniało ją w sezonie, ponieważ miała doświadczenie w pracy z dysfunkcyjną młodzieżą, a w dodatku koordynowała pracę wychowawców grup. – Wychowawcy opiekowali się dziećmi, a ja organizowałam im czas, wymyślałam gry i większe imprezy: wybory miss oraz mistera, chrzest morski, konkurs talentów itp. Kiedy 200 osób wchodziło na latarnię morską, musiałam dopilnować, aby wszyscy wspinali się w kolejności, a kiedy indziej ustawiałam ich do pamiątkowej fotografii i robiłam zdjęcie. Najgorzej, kiedy padał deszcz, ponieważ trzeba było wymyślić alternatywne zajęcia, poza programem – przyznaje Turzańska.
Zupełnie inne doświadczenie ma Arnold Woliński, politolog, grafik, lecz także instruktor kulturalno-oświatowy. Na swoim blogu pisze otwarcie, że jest kaowcem. Pracuje w Środowiskowym Domu Samopomocy w Szczecinie na pełen etat, przez pięć dni w tygodniu, od 7.30 do 15.30 i tak od 10 lat. Mówi, że o wyborze tego fachu zadecydowało powołanie, łatwość nawiązywania kontaktów, otwartość wchodzenia w nowe sytuacje, zainteresowanie muzyką, filmem, plastyką i ogólnie nowymi trendami.
– Pracuję z różnymi grupami wiekowymi. Prowadzę pracownię komputerową oraz imprezy cykliczne i wewnętrzne, takie jak zabawy taneczne, karaoke, gimnastyka, zajęcia z filmoterapii, gry zespołowe. Zabieram też podopiecznych na spacery, chodzimy na wystawy i wernisaże – wylicza Woliński.
Zamiast o pensji mówi o zawodowej satysfakcji, bo chyba tymi kategoriami trzeba mierzyć sukces w tej pracy. – Przychodzą do nas osoby, które przeżyły poważne kryzysy psychiczne. Już sam fakt namówienia ich na aktywność jest dużym osiągnięciem. A jeśli tę aktywność uda się podtrzymać, nakłonić na rozwój osobisty i ciekawe wyzwania, to te osoby nie zostają same i nie trafiają na ulice. I wtedy można mówić o sukcesie – wyjaśnia mój rozmówca.
Niżej w hierarchii
No dobrze, a co z rozwojem samych animatorów? Jakie mają perspektywy zawodowe? Czy z pozycji animatora da się jeszcze awansować, czy trzeba zmieniać branżę na inną albo chociaż pokrewną? Animator hotelowy jest na wyjazdach prawą ręką rezydenta. Dba o gości na miejscu, pomoże, jeśli zajdzie taka potrzeba, w transferze grupy z lotniska do hotelu, potrafi udzielić pierwszej pomocy i przydaje się w tak przyziemnych sprawach, jak zgłoszenie niedziałającej klimatyzacji w pokoju u osoby słabo władającej językiem obcym. Ale w hotelowej hierarchii jest najniżej. – Dlatego dużo ludzi robi dodatkowe kursy i przechodzi z animatora na stanowisko rezydenta albo pilota wycieczek. Bo dzięki temu mogą sobie zapewnić pracę na cały rok. My oczywiście nieustannie budujemy zaangażowaną społeczność animatorów. Zakładając Figlokluby Akademii Rainbow, mieliśmy na starcie 12 takich miejsc, w których na wakacjach pracowały 33 osoby. Teraz mamy 80 klubów, w których zatrudniamy 160 osób – mówi Wodzyńska.
Jeszcze inną drogę rozwoju podpowiada animatorom Paweł Henc. – Coraz więcej firm poszukuje wychowawców kolonijnych, którzy mają za sobą kurs animatora czasu wolnego. Chcą mieć dwa w jednym. A warto dodać, że animator nie może zajmować się dziećmi bez ograniczeń. Aby zyskać rozszerzone uprawnienia, musi mieć papiery wychowawcy kolonijnego.
Wychowywany ongiś na wakacjach przez kaowców Krzysztof dziś sam ma dwoje dzieci w wieku przedszkolnym. I też posyła je na kolonie. A na tych koloniach pracują opiekunowie, którzy mają zapewnić jego pociechom rozrywkę. Tak jak jemu, gdy jeździł z dziadkami, zagospodarowywali czas wolny instruktorzy kulturalno-oświatowi skrojeni jeszcze na miarę poprzedniej epoki.
/>
Pytam Krzysztofa, czy dziś widzi różnicę między kaowcem a animatorem. – Animator to stosunkowo nowy termin, który zaczął być w Polsce używany od nieco ponad 10 lat – uważa. – Czasy się zmieniły, nie ma już kaowców czy wodzirejów, jakich pamiętamy z filmów Piwowskiego albo Feliksa Falka. Dziś taki człowiek umila innym czas wolny, a kiedyś raczej testował ludzi – podczas wykonywania głupkowatych zajęć czy przy kieliszku wódki.
Różnice dostrzega także Arnold Woliński. – Animator coś tworzy, buduje, pozwala działać innym, wciąga ich w swój świat. A kaowiec powtarzał spłowiałe klisze propagandy. „Rejs” jest jednym z moich ulubionych filmów, ale główny bohater był raczej manipulatorem naginającym rzeczywistość do swoich potrzeb niż kreatywnym inicjatorem. Mimo to nie mam negatywnego nastawienia do kaowca, choć myślę, że animator lepiej opisuje tę profesję.