Norwegian Dream bazuje na altruizmie, współpracy, nie opiera się zaś na wierze, że da się wygrać fortunę i wieczną młodość – fortunę może trafić szlag, a ludzie się starzeją i chorują. Światu oferujesz partnerstwo, a nie konkurowanie o zasoby
Norwegia zwyciężyła z dużą przewagą w klasyfikacji medalowej zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu. Jak Norwegowie traktują tego rodzaju sukcesy – jako cud, jako owoc zasłużonej pracy, a może jako coś, co im się po prostu należy?
Odbiera się to jako oczywistość. Norwegowie to ludzie, którzy mają długą tradycję wygrywania. Jeśli nie wygrywają, to znaczy, że przydarzyła się jakaś chwilowa anomalia, którą natychmiast należy skorygować. A jest tak, ponieważ wygrywają nie tylko w sportach zimowych i w szachy (Norweg Magnus Carlsen to aktualny mistrz świata w szachach – red.), lecz także w rozmaitych badaniach mierzących poziom społecznego szczęścia i dobrobytu. Innymi słowy: w Norwegii nikt nie robi wielkiego halo z wygrywania. Jasne, że się cieszą, ale nie triumfalistycznie. Norwegowie są zasadniczo powściągliwi i ta powściągliwość wyraża się również w emocjach sportowych. W gazetach ukazują się nagłówki w rodzaju „Nasi chłopcy nie zawiedli” albo „Nasze dziewczęta były świetne, ale zobaczymy, co będzie dalej”. Zadowoleniu towarzyszy więc gotowość przyjęcia do wiadomości, że coś może pójść źle, wynikająca ze znajomości praw natury, historii i ograniczeń ludzkiego ciała.
Właśnie – jak to jest z tym przygotowaniem na ewentualną porażkę?
Mam wrażenie, że owa gotowość jest wpisana w świadomość Norwegów, za to ich między innymi podziwiam. Są przygotowani na czarną godzinę, na klęskę – ale w żadnym razie nie jest to fatalizm. Pamiętam rozmowę, którą przeprowadziłam kiedyś z Thorem Heyerdahlem, to był praktycznie ostatni wywiad, jakiego udzielił przed śmiercią (zmarł w 2002 r. – red.), opowiadał mi o wyprawie Kon-Tiki pod koniec lat 40. zeszłego stulecia, przyznając, że miotały nim wówczas dwa przeciwstawne uczucia. Jedno to obsesyjne, obezwładniające pragnienie przygody; drugie to świadomość, że misja może się zakończyć katastrofą i że trzeba się jakoś rozsądnie przed tym zabezpieczyć. W związku z tym bezustannie studiował techniki, za pomocą których budowano te tratwy, do ostatniego detalu, a potem raz jeszcze, do znudzenia. Spytałam go, skąd czerpał inspirację i energię – bez wahania wymienił nazwisko Fridtjofa Nansena, który od Saamów uczył się, jak budować łodzie w taki sposób, by zbierająca się kra nie miażdżyła kadłuba, lecz wypierała go w górę. Wiara w sukces i szczęście wiąże się z wiedzą, że mają one swoje ciemne odpowiedniki. Bohaterem Norwegów jest baśniowy Askeladden, Kopciuch, prostaczek, który wierzy we własne szczęście, ale jednocześnie słucha natury. Nie przypomina Donalda Trumpa ufającego, że bezwzględnie wszystko mu się uda, bo wie, że los może spłatać mu figla i trzeba być przygotowanym na rozmaite ewentualności.
Skoro jesteśmy przy Trumpie – twierdzi pani, że Norwegian Dream jest czymś innym niż American Dream i że może stanowić wobec niego jakąś alternatywę.
Pozostało
92%
treści
Powiązane
-
Król obuwia, który chciał kolektywnego szczęścia. Markéta Pilátová „Z Baťą w dżungli” [RECENZJA]
-
Od kaowca do animatora czasu wolnego. Krótka historia pogromców nudy
-
Godson: Problemy w Afryce wpływają na Europę, w tym na Polskę Problemy ekonomiczne czy wojna w Afryce - skutkuje napływem imigrantów do Europy...
Reklama