Lucyna Ćwierczakiewiczowa podniosła gotowanie do rangi sztuki, była pierwszą osobą w Polsce, która z porad lifestylowych uczyniła sposób na życie. Jej sylwetkę przypomina Marta Sztokfisz w książce "Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia".

"Kobieta z gatunku tych, którym ojcowie nasi dali miano herod-baba. Ruchliwa, krzykliwa, nieustraszona, gotowa zawsze do celów swych ludzi za gardła brać albo im oczy wydzierać. W biały dzień i na ulicy wyłajać bliźniego może ona tak dobrze, jak przełknąć ostrygę" - napisała Eliza Orzeszkowa o Lucynie Ćwierczakiewiczowej. Sama padła ofiarą jej ciętego języka. Gdy spotkały się na salonach Warszawy autorka "Nad Niemnem" skierowała do autorki książki kucharskiej ironiczne stwierdzenie: "Więc pani pisze o plackach?" i usłyszała ripostę: "A pani pod placki". W czasach, gdy służące używały makulatury jako papieru do pieczenia, była to dość arogancka odpowiedź. A jednak Orzeszkowa, choć dostrzegała wady Ćwierczakiewiczowej, doceniała swoją oponentkę, jako kobietę samodzielną, której udało się zrobić oszałamiającą karierę w świecie zdominowanych przez mężczyzn.

ikona lupy />
Marta Sztokfisz „Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia" / Media

Urodzona w 1829 r. w Warszawie, w kalwińskiej rodzinie von Bachmanów Lucyna Ćwierczakiewiczowa odebrała typowe dla dziewcząt ze swojej klasy społecznej wychowanie przygotowujące ją do roli dobrej żony, matki i pani domu. Jej pierwsze małżeństwo, zaaranżowane przez rodziców z obywatelem ziemskim Feliksem Staszewskim, szybko się rozpadło - mąż nie traktował jej jak partnera, a Lucyna nie była w stanie wytrzymać na prowincji, z dala od wielkiego miasta, w którym się wychowała. Drugiego męża wybrała już sobie sama i przeżyli razem wiele szczęśliwych lat.

Miłość okazywała między innymi troską o wygody ukochanego i wspaniałą kuchnią. Gotowanie było jej pasją od dzieciństwa, co w połowie XIX wieku było dość oryginalne. Kuchnia pozostawała domeną służących i kucharek, panie domu najczęściej nie przekraczały jej progu, dysponując tylko jadłospis. Lucyna tymczasem z przyjemnością osobiście chodziła na targ i sama stawała przy kuchni. Od początku małżeństwa Ćwierczakiewicz godził się z faktem, że osobowość żony nie mieści się w roli tradycyjnie przypisywanej kobietom. "Żyłam prędko, bo w dwudziestym trzecim roku miałam już drugiego męża, a ten mój najzacniejszy i najukochańszy z ludzi mawiał mi, żem szła przez życie jak kometa, paląc wszystko za sobą" - pisała. Lucyna miała potrzebę dokonania czegoś w życiu. Sześć lat po ślubie, za pożyczone pieniądze, wydała swoją pierwszą książkę kucharską: "Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapasów spiżarnianych oraz pieczenia ciast".

Autorka zrywała z panującym wówczas przekonaniem, że dobra kuchnia powinna być droga i wystawna, wyjaśniając że najważniejsza jest jakość i świeżość produktów. Podejście Ćwierczakiewiczowej do tematu gotowania jeszcze lepiej widać w wydanej w 1860 r. - znowu własnym sumptem - książce "365 obiadów za 5 złotych". Tu autorka przedstawia już kompleksowy plan działań na cały rok, uwzględniając, jakie produkty są dostępne i najsmaczniejsze w danej porze roku i kiedy najlepiej je przerobić tak, aby można je było przechowywać. Książka stała się prawdziwym bestsellerem, doczekała się 20 wznowień. Autorka trafiła w dziesiątkę, dlatego że proponowała czytelniczkom nie tylko przepisy, ale pewien styl życia, w którym dbanie o dom i kuchnię traktowane było jako zajęcie szlachetne, godne wysiłku, wymagające planowania a także talentu. "Kucharka to artystka, scjentystka i pragmatyk jednocześnie, zatem osoba o szerokich horyzontach: widzi ona świat nie z perspektywy kuchni, lecz kuchnię z perspektywy świata" - pisała pani Lucyna. Ograniczenie "budżetu obiadowego" do 5 zł. wskazywało, że Ćwierczakiewiczowa adresowała swoje porady do kształtującej się w Polsce klasy średniej. Opowiadała się także za prawem kobiet do kształcenia i samodzielności finansowej.

"365 obiadów za 5 złotych" przyniosło Ćwierczakiewiczowej miano kucharki narodowej. Szacowano, że w 1883 roku za wydania swoich książek otrzymała w sumie 84 tysiące rubli, za taką sumę można było zakupić trzy spore majątki ziemskie. Bolesław Prus, osobisty przyjaciel Ćwierczakiewiczowej pisał: "Do sakramentu małżeństwa potrzebne są następujące kwalifikacje: pełnoletniość, wolna a nieprzymuszona wola i +365 obiadów za 5 złotych+".

Lucyna nie spoczęła jednak na laurach i w 1865 r. rozpoczęła współpracę z pismem dla kobiet "Bluszcz", w którym przez kolejne 30 lat redagować będzie dział porad gospodarskich oraz dział mody. Podawała tam sposoby na rozwiązywanie popularnych problemów domowych - usuwanie plam, sposoby konserwacji delikatnych tkanin, walki ze szkodnikami, odświeżania mebli. Powodzenie tych porad zainspirowało ją do stworzenia kolejnego wydawnictwa, które nazywało się "Kolęda dla gospodyń przez Autorkę 365 obiadów". Był to kalendarz, połączony z poradnikiem dotyczącym prac domowych na każdy miesiąc, zawierający przepisy, artykuły poświęcone higienie i nowinkom technicznym takim jak na przykład piece na gaz; medycynie, ale też kulturze.

"Kolęda" liczyła około 200 stron i ukazywała się co roku w latach 1875-99. Gorącym propagatorem tego wydawnictwa był Bolesław Prus, który pisał w "Kronikach" o Ćwierczakiewiczowej: "Kalendarze wymienionej autorki są koniecznym składnikiem naszej literatury gwiazdkowej. Śnieg, post, opłatki nie dowodzą jeszcze bliskości Bożego Narodzenia. Dopiero gdy wyjdzie +Kolęda dla gospodyń+, czujesz w powietrzu Wigilię".

Ćwierczakiewiczowa uwielbiała życie towarzyskie - bywali z mężem na balach, przyjęciach, wystawach i przedstawieniach. Lubiano jej bezpośredniość, ale wzbudzała też sporo obaw, miała bowiem zwyczaj mówienia prawdy prosto w oczy, a język miała cięty. "Istotnie, pani Lucyna była postrachem wielu pań. Każdej umiała powiedzieć coś złośliwego i najbardziej wyćwiczoną w szermierce językowej potrafiła pokonać czasami ciętym dowcipem, częściej zaś brutalnym frazesem" - pisano o autorce "365 obiadów". Składając wizytę, potrafiła podpisać się palcem na zauważonej bystrym okiem warstewce kurzu na fortepianie czy stoliku, a potem dopytywać się, czy gospodyni zauważyła pozostawioną wizytówkę.

Ona sama z zimną krwią urodzonej celebrytki wogóle nie przejmowała się kpinami z niskiego wzrostu, tuszy, skłonności do przesady i przechwalania się. "Śmiało, bez zarozumienia co do mojej znajomości kulinarnej powiedzieć mogę: Nie mam dziś w języku polskim konkurencji w tym kierunku" - pisała sama o sobie. Inny jej bon-mot brzmiał: "Jeden jest tylko Szekspir i jedna Ćwierczakiewiczowa".

Prowadziła w Warszawie salon organizując co czwartek obiady, na których bywali artyści, przedstawiciele ówczesnej śmietanki towarzyskiej stolicy, ale też wysocy urzędnicy miasta, którymi w owym czasie byli niemal wyłącznie Rosjanie. Fakt, że u Ćwierczakiewiczów biesiadują takie postaci jak naczelnik Cytadeli wywołało oburzenie opinii publicznej, przez pewien czas pani Lucyna była otoczona towarzyskim ostracyzmem. Po pewnym czasie uznano jednak, że Ćwierczakiewiczowa, goszcząc zaborców, pozyskiwała informacje na temat losów osadzonych i załatwiała dla nich przywileje m.in. zgodę na przesyłanie posiłków czy widzenia z rodziną. O patriotyzmie Ćwierczakiewiczowej pisała w listach do znajomych Eliza Orzeszkowa, podkreślając jej patriotyzm i zaangażowanie w opiekę nad zsyłanymi na Syberię po powstaniu styczniowym. Podobno, gdy okazało się, że jeden z nich wsiadł do kibitki boso, bo nie miał butów, pani Lucyna, z właściwą sobie spontanicznością, wtargnęła do zatrzymanego na Krakowskim Przedmieściu powozu i ściągnęła buty z nóg pasażera aby ofiarować je skazanemu.

Ćwierczakiewiczowa uważała bezpośredniość i szczerość za jedną z cnót głównych, mąż ostrzegał, że nie wszyscy się z nią w tym względzie zgadzają. Kiedy go zabrakło te właśnie cechy doprowadziły do poważnego kryzysu w życiu Ćwierczakiewiczowej. W "Kolędzie" na rok 1899 opublikowała tekst pt. "Sylwetki moich panien do towarzystwa", opisując ponad 30 dziewcząt, które zatrudniała, aby wypełnić samotność po śmierci męża. Ćwierczakiewiczowa nie bawiła się w omówienia - pisała o braku wykształcenia dziewcząt i ich głupocie, wytykała niechlujstwo, niezdarność a nawet nieuczciwość. Pod koniec XIX wieku publiczne opisanie w taki sposób młodej dziewczyny mogło jej złamać życie, przekreślić szanse na małżeństwo i uniemożliwić znalezienie pracy w przyzwoitym domu. Opinia publiczna stanęła po stronie wyszydzonych dziewcząt, wobec pani Lucyny używano słowa "paszkwilantka", a znajomi i przyjaciele nie stanęli w jej obronie.

Ćwierczakiewiczowa przeżyła to bardzo mocno i wycofała się z życia publicznego. Zawiesiła wydawanie "Kolędy", zrezygnowała ze współpracy z prasą. W 1901 r. zachorowała na zapalenie płuc i po dziesięciodniowej chorobie, 26 lutego 1901 r. zmarła. Pozostawiła po sobie nie tylko dzieła z zakresu gotowania i prowadzenia domu, ale także legendę kobiety odważnej, samodzielnej, pracowitej, mającej nieposkromiony apetyt na życie i zamiłowanie do łamania konwenansów. Jej postać uwieczniono w kilku utworach literackich - jest pierwowzorem ducha kobiety, którego spotyka narrator w noweli Bolesława Prusa "Wigilia" a także postaci pani Dziurdzilińskiej w komedii Michała Bałuckiego "Klub kawalerów".

Książka "Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia" Marty Sztokfisz, ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego.