Joanna Żubrowa, pierwsza kobieta w wojsku polskim, prawo do Orderu Virtuti Militari wywalczyła na polach bitew, lecz otrzymała go dopiero od biurokratów w służbie cara
/>
Kiedy zrzuciła mundur, przywdziała suknię kobiecą czarną, pod szyję zapiętą, ale i w tym stroju była zamaszystą: błyszczący krzyż wojskowy na piersiach i postawa żołnierska zwracały na nią każdego spojrzenie” – tak przed 200 laty widział bohaterkę wojen napoleońskich Kazimierz Władysław Wójcicki. „Poznałem wtedy już w ubraniu kobiecym sierżant Joannę” – dodawał na kartach „Społeczności Warszawy w początkach naszego stulecia (1800–1830)”, wspominając pierwszą Polkę, która nie tylko została zawodowym żołnierzem, lecz walczyła także w kilkunastu bitwach podczas dwóch wielkich wojen. Przewyższała dzielnością większość towarzyszy broni z armii Księstwa Warszawskiego, w tym swojego męża.
Rodzinna słabość do munduru
Ojciec Joanny, porucznik Jakub Pasławski, walczył za kraj podczas konfederacji barskiej, a zmarł niedługo po upadku insurekcji kościuszkowskiej w 1794 r. Jego córka miała wówczas około 12 lat (podawane są sprzeczne daty urodzenia), ale już nie ukrywała, że ma słabość do polskiego munduru. W jej rodzinnym Berdyczowie Rosjanie umieścili żołnierzy wziętych do niewoli podczas powstania. Znalazł się wśród nich przystojny porucznik Jan Domusławski. „Za zgodną komendanta Berdyczowa, jeńcy w stopniu oficera mogli odwiedzać okoliczne dwory” – zapisała Małgorzata Ewa Kowalczyk w biografii „Sierżant w spódnicy. Historia życia i służby wojskowej Joanny Żubrowej (1782–1852)”. Porucznik Domusławski zaczął więc bywać u wdowy Anny Pasławskiej, jednak bardziej interesowała go jej córka. „Potrafił jako wojskowy tyle mnie ułudzić, iż ja natenczas mając 13 lat zaczęłam już go kochać” – zapisała w pamiętniku Joanna Pasławska.
Wbrew woli matki poślubiła oficera, kiedy tylko skończyła 15 lat. Wypuszczony z niewoli Jan Domusławski zamieszkał z młodziutką żoną w Żytomierzu. Małżeństwo nie trwało długo, bo w 1804 r. porucznik niespodziewanie zmarł. Wdowa szybko podniosła się po tym ciosie i związała z tłumaczem języka rosyjskiego, pracującym w kancelarii prawnej w Żytomierzu Maciejem Żubrem. W maju 1805 r. wzięli ślub. „Żyliśmy spokojnie do czasu nim odgłos ze stron południowych doszedł do kraju naszego mieszkania, iż Polska z popiołów powstaje i woła o pomoc”, zapisała we wspomnieniach Joanna.
W utworzonym przez Napoleona Bonaparte Księstwie Warszawskim formowano polskie wojsko. Małżonkowie postanowili wówczas sprzedać cały majątek, a następnie przedostać się do Warszawy, co im się udało. W stolicy Maciej Żubr zgłosił się na ochotnika do 2. pułku piechoty dowodzonego przez płk. Stanisława Potockiego. Również Joanna chciała zostać żołnierzem, choć nikomu w Księstwie Warszawskim nie przychodziło nawet do głowy, żeby umożliwić kobietom służbę z bronią w ręku. „Obcięła włosy, założyła mundur i zaczęła udawać mężczyznę – młodszego brata swojego męża” – opisuje Małgorzata Ewa Kowalczyk. Trafiła do tej samej kompanii co Maciej. Wkrótce zasłynęła w niej jako znakomity... krawiec. Tak świetnie szyła mundury, że wszyscy oficerowie chcieli je u rekruta Żubra zamawiać. „Brałam od munduru po półtora złotego” – wspominała.
Interes się kręcił, a tego, że zdolny żołnierz jest kobietą, nie dało się długo utrzymać w tajemnicy. Zauważyli to rekruci mieszkający na wspólnej kwaterze z Żubrami. Powiadomiony o wszystkim płk Potocki zgodził się przyjąć Joannę na rozmowę. Z rozbawieniem słuchał, jak młoda dziewczyna domaga się pozwolenia na pozostanie w jednostce. W końcu dał jej zgodę na dalszą służbę w szeregach pułku, ale cały ekwipunek miała sobie sprawić na własny koszt, tracąc jednocześnie prawo do darmowego wyżywienia oraz żołdu. Pomimo oczywistej dyskryminacji Joanna zgodziła się z radością na takie rozwiązanie. „Zdało się natenczas, że cały świat mój. A gdyśmy wyruszyli w roku 1809 na Austriaka, nabrałam tyle odwagi, iż za nic życie ceniłam” – zapisała.
Debiutancka bitwa
Kiedy Napoleon pacyfikował opór Hiszpanów na Półwyspie Iberyjskim, Austria w kwietniu 1809 r. wypowiedziała wojnę Francji. Cesarz Franciszek II Habsburg liczył, że uda mu się skutecznie wbić nóż w plecy śmiertelnemu wrogowi. Jednym ze strategicznych celów Austriaków stała się szybka likwidacja Księstwa Warszawskiego. Do walki z Polakami rzucono korpus arcyksięcia Ferdynanda d’Este, liczący 30 tys. żołnierzy. Tymczasem naczelny dowódca sił zbrojnych Księstwa Warszawskiego Józef Poniatowski miał pod swą komendą ledwie 15 tys. rekrutów. Najlepsze jednostki Bonaparte zabrał ze sobą do Hiszpanii. Sytuacja przedstawiała się dramatycznie. Austriacki korpus maszerował na Warszawę, a książę Józef w pośpiechu powoływał pod broń każdego, kto był ją w stanie nosić, jednocześnie koncentrując polskie siły w rejonie Raszyna. To, że szeregowiec Żubrowa była kobietą, przestało mieć znaczenie.
Wraz z 2. pułkiem piechoty znalazła się w samym centrum formacji obronnej ustawionej na polu bitwy rankiem 19 kwietnia 1809 r. „Pierwsze moje pole było pod Raszynem, gdziem usłyszała kule armatnie gwiżdżące i huk armat” – wspominała. Dla większości polskich żołnierzy była to pierwsza bitwa, a jednak nie oddali pola austriackim weteranom. Najbardziej zacięte walki trwały w rejonie grobli falenckiej. Żołnierze arcyksięcia d’Este musieli ją zdobyć, aby otworzyć sobie drogę na Raszyn. Jednak Polacy odbijali ją kilkukrotnie. Tuż przed zmierzchem, kiedy sytuacja stała się dramatyczna, Poniatowski osobiście poprowadził ostatni kontratak. Do legendy przeszedł moment, kiedy książę z fajeczką w zębach, dzierżąc karabin zabrany poległemu, poprowadził 1. pułk piechoty do walki na bagnety. „Nabrawszy ducha nad lękliwym Austriakiem, z zimną krwią spieszyłam doganiać pierzchliwego żołnierza, lecz po zginięciu pułkownika Godebskiego, uczułam niespokojność w duszy, a bardziej jeszcze, gdy rejterować poczęliśmy do Warszawy” – zapamiętała Żubrowa. Przewaga liczebna wroga nie dawała nadziei, że następnego dnia zdołają dalej powstrzymać jego ataki. Książę Poniatowski nakazał więc nocny odwrót do stolicy. Na jej utrzymanie też nie widział szansy, dlatego zgodził się na zaproponowany przez arcyksięcia d’Este rozejm. To dało mu możność opuszczenia miasta wraz całym wojskiem. Austriacki dowódca popełnił kardynalny błąd. Zdobył bez walki stolicę, ale w tym czasie polskie siły bez przeszkód wyszły na jego tyły i odbijały kolejne miasta, rozpoczynając ofensywę w kierunku Galicji. Wkrótce na ich drodze stała już tylko twierdza Zamość.
Bohaterka brawurowej akcji
Ofensywa na Galicję miała szansę odnieść sukces, pod warunkiem że Austriacy nie zdążą zmobilizować swych sił przeciwko niewielkiej polskiej armii. Tymczasem za murami Zamościa stacjonował garnizon liczący ponad 3 tys. żołnierzy. Polskie siły wsparte przez francuski pułk gen. Jean-Baptiste’a Pelletiera musiały wszystko postawić na jedną kartę. Pelletier opracował plan brawurowego nocnego ataku na twierdzę, ustawiając żołnierzy w pięciu kolumnach. Każda uderzała na inną bramę. Wsparcie mieli zapewnić mieszkańcy miasta, którzy słali za mury wieści, że także chcą bić Austriaków. Batalion Joanny Żubrowej miał przypuścić szturm na Bramę Lwowską. Po zapadnięciu ciemności 19 maja 1809 r. żołnierze ruszyli do ataku. „I choć cała siła Austriaków opierała się od Bramy Lwowskiej w Zamościu i obok mnie kilku moich kolegów padło, nic mnie jednak ustraszyć nie mogło, szłam śmiało i byłam pierwsza na murach fortecy” – zapisała Żubrowa. Nim nastał świt, Zamość znalazł się w polskich rękach, a ponad 2,5 tys. Austriaków trafiło do niewoli. Generał Pelletier, pisząc na gorąco raport dla Poniatowskiego, podkreślił w nim, że podczas szturmu: „w tej czynności szczególnie mężną się okazała Joanna Żubr, żona furiera (ówczesny podoficerski stopień wojskowy – red.), która w tej kompanii jako żołnierz wciągniona w kontrolę, walczyła obok męża swojego”. Również dowódca 2. pułku piechoty płk Potocki ogłosił rozkaz dzienny, w którym oznajmiał, że Joanna Żubrowa „z odwagą mężczyzny walczyła”. W nagrodę otrzymała awans na furiera oraz prawo do poboru żołdu. Z kolei Maciej Żubr awansował na feldfebla, czyli sierżanta.
Kilka dni później pod Sandomierzem 2. pułk piechoty dołączył do głównych sił Poniatowskiego. Wówczas książę zaprosił Żubrową do swojej kwatery. „Przy całym sztabie i wielu sztabsoficerów dając mi pochwały, darował mi lekką broń w miejscu karabinu, gdyż ten był ciężkim. Obiecał o mnie mieć pamięć” – notowała bohaterka. Już kilka dni później znów dała przykład waleczności podczas starcia pod wsią Wrzawy. „Byłam zawsze na flankierzy (skrzydle formacji – red.) pierwszą i w bojowym szyku mężnie broniłam szeregi moich towarzyszów” – relacjonowała. Losy wojny rozstrzygnięte zostały jednak zupełnie gdzie indziej. Po pośpiesznym powrocie z Hiszpanii Napoleon rozbił główne siły austriackie 6 lipca 1809 r. pod Wagram.
Tydzień później Żubrowa razem z całym wojskiem księcia Poniatowskiego triumfalnie wmaszerowała do Krakowa. „Patriotyczni krakowianie zwozili furami żywność i napitek dla żołnierzy lub z płaczem błagali o przyjęcie kwatery, śpiewom radosnym, uniesieniom, przechodzącym to w płacz serdeczny, a czasem w wzniosłą o przyszłość ojczyzny modlitwę, nie było granic” – zapisał w pamiętniku świadek zdarzeń Stanisław Wodzicki. Narzucony pokonanym przez Napoleona traktat pokojowy zmusił Austrię do oddania Księstwu Warszawskiemu części Galicji wraz z Krakowem. A bohaterka szturmu na twierdzę Zamość znalazła się na liście osób zgłoszonych do odznaczenia Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari.
Rozczarowanie
„A gdy komisja złożona do przyznawania krzyżów mnie przedstawiła, oficerowie zazdrością ujęci poszli do księcia Józefa przedkładając, że kobieta powinna być wynagrodzona za odwagę, lecz nie krzyżem. Książę Józef, usłuchawszy ich wniosku, usunął mnie od tej nagrody, obiecując wynagrodzenie pieniężne” – notowała Żubrowa, nie ukrywając, jak bardzo ją to zabolało. „Wzgardziłam tą ofiarą i oświadczyłam, iż ja mego życia i honoru nie mam na sprzedaż” – dodawała. Nie był to koniec upokorzeń. Okazało się, że choć pełniła obowiązki furiera, mimo to jej oficjalny awans wstrzymano. Wówczas małżeństwo Żubrów uniosła się ambicją i poprosiło Poniatowskiego o zgodę na przeniesienie do świeżo utworzonego 17. pułku piechoty. Książę nie robił przeszkód. Żegnając się, wręczył Maciejowi Żubrowi 10 złotych dukatów na wynajęcie fury, która miała przewieść małżonków z Krakowa do Maciejowic, gdzie stacjonowała nowa jednostka. Suma ta wystarczyłaby na wiele takich podróży, książę więc najwyraźniej usiłował kupić sobie trochę spokoju sumienia.
Zmiana otoczenia dobrze zrobiła małżonkom. Maciej Żubr wkrótce awansował na podporucznika, a i jego żona doczekała się namiastki uznania. „Podczas marszu 17. pułku piechoty do Warszawy rozchorował się i umarł furier, którego Joanna zastąpiła. Gdy pułk stanął jesienią 1809 r. w stolicy, Żubrowa została mianowana furierem. Adam Broniec, marszałek dworu księcia warszawskiego Fryderyka Augusta, osobiście wręczył jej 5 dukatów, czyli 90 złotych polskich na zakup znaków podoficerskich” – opisuje Małgorzata Ewa Kowalczyk. Ten gest uszczęśliwił weterankę. Choć nadal obecność kobiet w armii Księstwa Warszawskiego wydawała się rzeczą nie do pomyślenia, w jej wypadku czyniono wyjątek.
Furier Joanna Żubr przez kolejne lata pełniła codzienną służbę i biada temu, kto podważał jej kompetencje zawodowego żołnierza. Ośmielił się na to tylko kolega z pułku Jan Kurosz, który podczas ćwiczeń strzeleckich wystawił rękę i powiedział, że kobieta na pewno w nią nie trafi. „Ja, wziąwszy karabin, strzeliłam i przestrzeliłam rękę” – zapisała Żubrowa. „I tu mój mąż dał mi parę płazów (uderzeń płazem szabli – red.) i aresztował” – dodawała. Nota bene porucznik Żuber często miewał kłopoty z temperamentną żoną, zwłaszcza od kiedy ta awansowała na sierżanta. Dowodzący kompanią fizylierów, w której oboje służyli, kpt. Grzegorz Pluciński raportował, iż porucznik odznaczał się nazbyt hulaszczym usposobienie i lubił przepić z kolegami nie tylko swój żołd, ale też małżonki. Ta z kolei nie zamierzała tego puszczać płazem. „Sierżant Żubr czynił ostre wymówki porucznikowi Żubrowi, a ten, ażeby mieć rychlej spokój, uciekać się niekiedy musiał do powagi swego stopnia, to jest po prostu aresztował sierżanta Żubra, za brak subordynacji i za okazanie nieuszanowania dla porucznika Żubra” – wyłuszczał dość skomplikowaną sytuację w kompanii kpt. Pluciński. Szczęściem dla małżeńskiego pożycia Żubrów czasy pokoju oraz związanej z tym nudy wkrótce dobiegły końca, bo cesarz Napoleon postanowił rozprawić się z Rosją.
Wyprawa na Moskwę
Wielka Armia Napoleona w czerwcu 1812 r. przekroczyła Niemen i 17. pułk piechoty znalazł się w składzie dywizji dowodzonej przez generała Jana Henryka Dąbrowskiego. W trakcie marszu na Moskwę trafił pod Bobrujsk, gdzie zadaniem całej dywizji stało się blokowanie tamtejszej twierdzy. Sierżant Żubrowa znów znalazła się w ogniu walki, radząc sobie znakomicie, a przy okazji często ratując z opresji męża. Kapitan Prot Lelewel opisał w pamiętniku, jak pewnego razu posłał porucznika Żubra wraz z małym oddziałem na zwiady. „Na silniejszy oddział nieprzyjaciela napadłszy, został otoczony i już miał być zabrany, gdy sierżant rezerwą dognał i oswobodził go. Sierżantem tym był Żubr, ale Żubr niewiasta, żona porucznika” – wyjaśniał kpt. Lelewel, dodając, iż owa niewiasta: „W służbie, w akcji zawsze była wzorowym podoficerem”.
Szczęściem dla niej dywizja gen Dąbrowskiego nie wzięła udziału w bitwie pod Borodino oraz zajęciu Moskwy, dzięki czemu uniknęła morderczego odwrotu z początkiem zimy, który przyniósł śmierć większości żołnierzy Wielkiej Armii z powodu mrozu i głodu. Sądne dni nadeszły, kiedy wojska Napoleona znalazły się w potrzasku nad Berezyną. Cesarz wprawdzie wyprowadził Rosjan w pole znakomitym manewrem, mylącym wroga co do miejsca przeprawy armii, lecz jedynie zminimalizował tak rozmiary klęski. Dalszy odwrót resztek francuskiego wojska osłaniali Polacy, w tym dywizja gen. Dąbrowskiego, walcząc do końca z szaleńczą determinacją. Wśród żołnierzy odwagą znów wyróżniła się sierżant Żubrowa. „W rozruchu, jaki powstał pod Berezyną zostałam ranna tak, iż już nie miałam nadziei życia przy tak silnych mrozach” – notowała. Ocalił ją wówczas gen Edward Żółtowski, przydzielając rannej wóz i eskortę żołnierzy. „Spod Berezyny, gdy nasi ruszyli, powlekła się razem (z dywizją – red.) i podwózka moja, a przez ciąg rejterady w wielu utarczkach aż do samego Wilna” – relacjonowała pani sierżant. Z wystawionej przez Księstwo Warszawskie armii, która liczyła 75 tys. żołnierzy, wracało do kraju niespełna 20 tys. Wszyscy z nich byli wygłodzeni, spora część odniosła rany lub została okaleczona za sprawą odmrożeń.
Z Litwy dywizja gen. Dąbrowskiego dotarła na warszawską Pragę. „Tu dopiero stan naszych żołnierzy przeraził patrzących na naszą nędzę obywateli praskich. Tu dopiero łzy z ich oczu płynące otrzeźwiły nasze osłabione siły” – zapamiętała Żubrowa. Krótki odpoczynek pozwolił jej wrócić do sił i służby. Zdziesiątkowany 17. pułk piechoty wycofał się wkrótce z Warszawy do Sompolna w Wielkopolsce, gdzie próbowano uzupełnić jego szeregi nowymi rekrutami. Tam 7 lutego 1813 r. uderzyły na niego dwa pułki Kozaków. Polska jednostka poszła w rozsypkę. Sierżant Żubrowa w ostatniej chwili ukryła się w najbliższej oborze. „Wśród bydła, przykryta snopem słomy, oczekiwała najgorszego. Gdy Kozacy zaczęli rewidować poddasze, nagle zawaliła się pod nimi podłoga” – opisuje Małgorzata Ewa Kowalczyk. To ocaliło weterankę. W nocy wymknęła się z zawalonej obory. Udało się jej dojechać do Kalisza, gdzie odnalazła batalion dowodzony przez porucznika Macieja Żubra. Cała jednostka wkrótce musiał wycofywać się przed naporem Rosjan i w końcu znalazła się za murami Częstochowy. Jak niegdyś, za czasów szwedzkiego potopu, znów broniono klasztoru na Jasnej Górze przed najeźdźcą. Tym razem rolę Kmicica wzięła na siebie Joanna Żubrowa. „Robiłam razem z mężem parę wycieczek (za mury – red.) korzystnych” – chwaliła się. Ale nawet udane akcje dywersyjne na tyłach wroga nie mogły zniwelować przewagi Rosjan. „Po dziewięciu niedzielach oblężenia – dla braku wody i zarazy, która panowała i garnizon niszczyła, Częstochowa kapitulowała” – zanotowała Żubrowa. Tak kończyła się jej wielka, wojenna epopeja. Po poddaniu twierdzy, razem z mężem i tysiącem polskich żołnierzy trafiła do rosyjskiej niewoli.
W nowym królestwie
Po klęsce Napoleona car Rosji Aleksander I zdecydował, że pod jego berłem powstanie Królestwo Polskie, posiadające szeroką autonomię oraz własną armię. Dowództwo nad polskim wojskiem przejął brat cara wielki książę Konstanty. Wzięci do niewoli podczas wojen napoleońskich polscy żołnierze mogli powrócić do służby. Jednak Żubrowie woleli odejść do cywila. Początkowo ten pomysł wiele ich kosztował, bo przez sześć miesięcy bezskutecznie szukali w Warszawie jakiejkolwiek pracy. „Głód i bieda już nas nie odstępowały i coraz bardziej czuć się dawały” – opisywała Żubrowa. Wreszcie dzięki protekcji dyrektora generalnego lasów rządowych Ludwika Augusta Platera udało się Maciejowi Żubrowi objąć posadę podleśnego w leśnictwie wieluńskim. To dało małżonkom stabilizację finansową.
Niedługo potem szczęście uśmiechnęło się także do Joanny Żubrowej. Promujący polsko-rosyjskie pojednanie car Aleksander I postanowił wypłacić nagrody weteranom wojennym, którzy odznaczyli się szczególnym męstwem na polu walki. To, iż strzelali do Moskali, nie przeszkadzało carowi. Na liście wyróżnionych znalazła się sierżant Żubrowa. Jako że urzędnicy rządowi nie znali jej miejsca pobytu, na początku czerwca 1817 r. zamieszczono specjalne ogłoszenie w „Gazecie Warszawskiej”. Wzywało ono sierżant Joannę Żubr do osobistego stawienia się w Sekretariacie Generalnym Komisji Rządowej Wojny, ponieważ decyzją cara ma być jej wypłacona gratyfikacja, „wynagradzając łaskawie przykładne sprawowanie się, świetną odwagę i poświęcenie się wyższe nad jej płeć”. Nagrody Joanna nie odebrała. Natomiast rok później wyegzekwowała wypłatę zaległego żołdu, po czym zajęła się sprawą dla niej najważniejszą, a mianowicie Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Z równym zawzięciem, jak niegdyś na polu bitwy, walkę o niego stoczyła z Komisją Rządową Wojny. Zyskała w niej oddanego sojusznika w osobie gen. Józefa Rautenstraucha, dawnego adiutanta księcia Poniatowskiego. „Jeżeli ta kobieta nie ma krzyża, to nikt go mieć nie powinien, a nawet i ja” – oświadczył gen. Rautenstrauch. Wreszcie starania weteranki zakończyły się sukcesem, choć nieco skorygowanym przez Komisję Rządową Wojny. „Należy wyraźnie podkreślić, że Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari otrzymała za kampanię 1812 r., a nie – jak powszechnie się uważa – za udział w wojnie roku 1809” – podkreśla Małgorzata Ewa Kowalczyk. Pani sierżant swój order z wielką dumą nosiła do końca życia. Tymczasem car Aleksander i jego podwładni nie ustawali w staraniach, by okazać swą łaskawość weteranom. Zamieszczone na łamach „Orła Białego” w maju 1820 r. ogłoszenie informowało, że: „Jego Cesarsko-Królewska Mość wyrokiem swym z dnia 24 lutego (7 marca) 1820 roku raczył najłaskawiej oznaczyć pensję tytułem szczególnych nagród”. Wśród szczęśliwców znalazła się Joanna Żubrowa z przyznaną jej dożywotnią pensją w wysokości 466 zł rocznie. To plus dodatek za Virtuti Militari pozwalało jej wieść wygodny żywot zamożnej emerytki w nadleśnictwie wieluńskim u boku męża. Nadal też dbała o niego jak za wojennych lat. Dość powiedzieć, że gdy w pod koniec 1828 r. rządowy komisarz obwodu wieluńskiego Tomasz Unierzycki napisał do Warszawy donos na Macieja Żubra, sierżant Żubrowa natychmiast postanowiła bronić honoru małżonka za pomocą broni białej lub palnej. „Do pojedynku Żubrowej z Unierzyckim ostatecznie nie doszło. Nie wyraził na niego zgody Wielki Książę Konstanty” – wyjaśnia Małgorzata Ewa Kowalczyk. Mimo to weteranka w końcu dopadła wroga podczas dorocznego jarmarku w Wieluniu. Donosiciela przed ciężkim pobiciem ocaliła szybka ucieczka. Wkrótce też stracił swe stanowisko, zdymisjonowany z powodu nadużyć finansowych.
Tymczasem rosyjskie panowanie zbyt ciążyło Polakom i w listopadzie 1830 r. wybuchło powstanie. Wówczas zrobiło się głośno o bohaterce wojen napoleońskich. „Kurjer Warszawski” 17 stycznia 1831 r. wydrukował jej odezwę. „Przypominam sobie jak wy kochane Polki zazdrościłyście mi nieraz mego męstwa, a bardziej chlubnego znaku, który zdobi pierś moją” – pisała, wzywając jednocześnie: „Teraz więc, teraz szanowne Rodaczki, kiedy kochana matka nasza Ojczyzna wzywa pomocy Synów, spodziewać się należy, że i Córki nie odmówią Jej wsparcia, pomne na to, że jednej Matki dziećmi jesteśmy”.
Wybuchła wówczas ogromna moda na Żubrową. Malowano jej portrety, pisano o niej wiersze. Znalazło się też kilka naśladowczyń, w tym sławna za sprawą wiersza Mickiewicza Emilia Plater, a także odznaczona Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari za bohaterstwo w bitwie pod Sierpcem Barbara Bronisława Czarnowska. Natomiast dobiegająca pięćdziesiątki Żubrowa w powstaniu nie wzięła czynnego udziału. Przynajmniej nie ma na ten temat żadnych informacji. Nadleśnictwo wieluńskie opuściła dopiero w lipcu 1849 r., zaraz po śmieci męża. Przeprowadziła się wówczas do Wielunia. Jak zapamiętano, zawsze chodziła ubrana na czarno z błyszczącym krzyżem Virtuti Militari na piersi. Gdy 9 sierpnia 1852 r. Joannę Żubrową zabiła epidemia cholery, krzyż trafił do wieluńskiej kolegiaty Bożego Ciała. Tam przypięto go do tła obrazu Matki Boskiej Różańcowej. Zaginął rankiem pierwszego dnia II wojny światowej, gdy niemieckie bombowce zrównały Wieluń z powierzchnią ziemi.