W jaki sposób pełna uroku, dowcipna, radosna dziewczyna zamienia się w zasadniczą, wyważoną, niedostępną damę? Wystarczy kilka lat z koroną. Zmiana nie następuje natychmiast. Młodzieńczy zapał powoli ustępuje miejsca rozsądkowi, ostre, inteligentne uwagi – ironicznemu uśmiechowi. Niemal niepostrzeżenie zmienia się też choreografia – subtelnie stawiane kroki zastępują zdecydowane, ciężkie, pewne.
Elżbietę (fantastyczna Claire Foy), córkę króla Jerzego VI, poznajemy w „The Crown”, kiedy nie myśli o tym, że znalazła się na pierwszym miejscu wśród pretendentów do tronu. Zresztą korona do jej ojca trafiła niespodziewanie, wbrew pierwotnym planom rodziny – po abdykacji jego brata Edwarda VIII, który zamiast tronu wybrał miłość, nieakceptowaną przez rząd i Kościół. Młoda Elżbieta, nazywana przez złośliwych krewnych Shirley Temple albo Liliputem, miała wszystkie cechy, które kojarzą się z tymi przydomkami – naiwność, niepewność i niepozorną, choć pełną wdzięku urodę. Była beztroską dziewczyną, czerpiącą radość z narzeczeństwa z Filipem, przystojnym, szczerym oficerem marynarki. Ale takiego wizerunku królowej jej poddani nigdy nie poznają. Bo ślub jest tym momentem – przynajmniej w serialu – w którym zaczęła się jej metamorfoza.
Filip (Matt Smith) w koronacji żony widzi szanse na zmiany w przedstawianiu królowej, powiew świeżości w publicznym wizerunku rodziny królewskiej. Elżbieta tylko do czasu, w którym się zorientuje – dzięki radom matki i Winstona Churchilla (John Lithgow) – że nowoczesność i otwartość nie są tym, czego od królowej oczekują podwładni. Trzymanie się protokołu okazuje się najbardziej skuteczne. W ten sposób związek z królestwem staje się dla niej ważniejszy od relacji z mężem. A my, oglądając „The Crown”, obserwujemy, jak młodzieńczy flirt między nimi znika, a w jego miejsce pojawiają się sztywne, jasno określone zasady.
Kiedy umiera jej ojciec, Elżbieta wciąż jest nieśmiałą, niepewną siebie dziewczyną. Wspomina, że byłaby zadowolona z prostego życia na uboczu, gdzieś na wsi. Korona wydaje się przeszkodą do szczęścia. W zderzeniu z doświadczonym, zgorzkniałym Churchillem, wydaje się karykaturą wysokiego urzędu. Ta para – jak zwykle w opowieściach o Elżbiecie II – zapewnia kawałek dobrego dramatu. Królowa stopniowo rezygnuje z własnych pomysłów, odrzuca potrzeby męża, emocjonalne relacje z najbliższymi. A premier na początku ściera się z królową, potem poucza ją, by w końcu dawać rady: „Monarchia ma błyszczeć, monarcha nie; nie ujawniaj charakteru”. Claire Foy zaś z coraz większym mistrzostwem gra ukrywanie intencji, tłumienie żalu, odrzucanie emocjonalności. Po koronacji rzadko się uśmiecha, a kiedy to robi – jak podczas serii ważnych podróży zagranicznych – okazuje się, że poważnie nadwyręża mięśnie twarzy.
Ten serial jest też klasyczną historią o dwóch dobrze urodzonych siostrach, które zazdroszczą sobie nawzajem i bardzo się różnią. „Tak się złożyło, że korona znalazła się na mojej głowie – mówi Elżbieta do Małgorzaty. – Ty masz wolność, korzystaj z niej”. Ta jednak zamiast swobody wolałaby bycie w centrum uwagi, bo taką rolę przez lata odgrywała w rodzinie.
Autorem scenariusza „The Crown” jest Peter Morgan, dla którego pałac Buckingham to terytorium doskonale rozpoznane. On napisał „Królową” (tytułową rolę zagrała Helen Mirren) i sztukę „The Audience” o relacjach Elżbiety z kolejnymi brytyjskimi premierami. I tym razem ważne sprawy pokazuje w wielkich, pełnych detali obrazach. Umieszcza królewską rodzinę pod mikroskopem, rysuje psychologiczny portret każdego z jej przedstawicieli.
Wrażenie robi też skrupulatne przedstawienie wnętrz, obyczajowości, drobiazgów związanych z codziennym działaniem. Wiadomo chociażby, jak długą drogę musiał przejść głos dzwoniącego, zanim dotarł do odbiorcy (i ile osób przy okazji mogło wysłuchać tego przekazu, często tajnego albo intymnego). Przyjemność można czerpać z samego śledzenia drugiego planu – zestawów mebli, dekoracji, przedmiotów, kostiumów (serial zrealizowano z budżetem 100 mln funtów). A życie królowej i jej otoczenia to nieustanna gra przewidywalności i zasad z uczuciowością. Żadna z tych wartości nie może ostatecznie wygrać.