Fenomen Leonarda DiCaprio opiera się na jego aktorskiej wszechstronności
Wielkimi krokami zbliża się rozdanie Oscarów, więc internet znów żyje żartami z Leonarda DiCaprio. Aktor jest bohaterem internetowych memów, a ludzka kreatywność w tej materii nie zna granic. Furorę ostatnio robi fotomontaż sceny ze „Zjawy”. Połowa zdjęcia przedstawia spektakularną walkę odgrywanego przez niego bohatera z niedźwiedziem, a na drugiej widzimy Oscara, którego dumnie dzierży... grizzly. Bo to właśnie o statuetki Akademii Filmowej w tym chodzi. A może raczej o ich brak. Na cztery dotychczasowe nominacje, DiCaprio ani razu nie zdobył Oscara. Ci bardziej przesądni mówią o klątwie, inni o zwykłym pechu, a jeszcze inni bezradnie rozkładają ręce.
Wiele wskazuje na to, że ten rok może okazać się przełomowy, a Leo w końcu zagra na nosie prześmiewcom. Wszystko właśnie za sprawą „Zjawy”, za występ w której DiCaprio dostał kolejną nominację. Zagrał rolę dobrą, opartą w dużej mierze na fizyczności, ale na pewno nie wybitną. Takie już grywał i to niejednokrotnie, dzięki czemu zdobył serca publiczności, choć akurat te akademików za każdym razem pozostawały niewzruszone. Gdyby teraz było inaczej, zakrawałoby to na prawdziwą ironię losu.
Fenomen DiCaprio opiera się na jego aktorskiej wszechstronności. Aktor świetnie czuje się w wymagających fizycznych rolach, doskonale odnajduje jako amant, a jeszcze lepiej z bronią w ręku i zaciętym wyrazem twarzy. W tym wszystkim trudno oprzeć się wrażeniu, że to taki chłopak z sąsiedztwa, któremu po prostu udało się jak nikomu innemu. Bo przy ogromnej popularności i milionowych gażach najzwyczajniej nie dał się zwariować. „Nie jestem typem człowieka, który stara się być cool i podąża za modami. Z pewnością natomiast jestem indywidualistą” – mówi w jednym z wywiadów. W chwili gdy gwiazdy prześcigają się w kolekcjonowaniu dóbr luksusowych, DiCaprio przekonuje, że on w tym względzie nie jest zbyt wymagający. „Nie latam prywatnym samolotem, nie mam ochroniarzy i nie kupuję jakichś szalonych rzeczy. Mam kilka domów tu i tam, kupiłem drogi zegarek i naprawdę drogi plakat filmowy »Złodzieja z Bagdadu« z 1940 roku” – kończy z entuzjazmem. Swoją niepodważalną pozycję wykorzystuje inaczej, w dobrej wierze. Aktor wspiera ruchy proekologiczne, czynnie angażując się w walkę z globalnym ociepleniem. Szeroko komentowano jego przemowę na szczycie klimatycznym ONZ przed dwoma laty. „Ja zarabiam na życie, udając. Wy nie. Możecie tworzyć historię bądź być przez nią sądzeni” – mówił wtedy zdecydowanym tonem.
On sam ją tworzy, choć zabawne, jak wiele anegdot krąży na jego temat. Jak to często bywa, w jednych jest więcej, w innych mniej prawdy. A to że imię wzięło się stąd, iż kiedy ciężarna matka podziwiała obrazy Leonarda da Vinci, syn akurat dał znać o sobie. A to że jako berbeć siadywał na kolanach u znanego amerykańskiego pisarza Charlesa Bukowskiego, a to że w pierwszym poważnym castingu (do „Chłopięcego świata” Michaela Catona-Jonesa) w pokonanym polu pozostawił blisko 400 młodych aktorów. Bo DiCaprio ponoć już od najmłodszych lat miał smykałkę do aktorstwa, choć pierwsze filmowe kroki chluby mu raczej nie przynoszą. Zaczęło się od filmu klasy B, czyli trzeciej części „Critters”. Później było już tylko lepiej, a na swoim koncie ma współpracę z takimi twórcami, jak Steven Spielberg, Agnieszka Holland, Sam Mendes, Danny Boyle, Christopher Nolan czy Martin Scorsese.
Z tym ostatnim łączy go zresztą więź szczególna, na wzór tej, która przed laty zawiązała się pomiędzy Scorsesem a Robertem De Niro. Panowie niedawno spotkali się na planie już po raz szósty, opowiadając tym razem historię doktora H.H. Holmesa – pierwszego seryjnego zabójcy w historii Stanów Zjednoczonych. Zapytany o powodzenie tej, wieloletniej już współpracy, której owocem są m.in. „Gangi Nowego Jorku”, „Infiltracja” czy „Wilk z Wall Street”, Scorsese półżartem odpowiada, że to pewnie konsekwencja włoskich przodków aktora. A po „Wyspie tajemnic” miał dodać nawet, że nie wyobraża sobie kolejnych filmów bez DiCaprio. Zresztą aktor sympatię tę odwzajemnia, uzależniając swoje zawodowe plany właśnie od Scorsesego. O Leo zawsze było, jest i pewnie będzie głośno. Ostatnio w wywiadzie dla „Die Welt” wspomniał, że chętnie wcieliłby się w rolę jakiegoś rosyjskiego polityka. Na reakcję nie trzeba było długo czekać, bowiem dostał propozycję, by zagrać... Włodzimierza Lenina.