Wolę burzę w szklance wody niż ciszę na oceanie – mówi Maiwenn, modelka, aktorka i reżyserka, twórczyni melodramatu „Moja miłość”
ikona lupy />
Media
W „Mojej miłości”, zresztą ze świetnym efektem, udaje się pani zadrwić z naszych wyobrażeń na temat uczuć.
Z robieniem filmów jest jak z wiarą w miłość. Nie ma recepty na udany finał, statystyki mówią raczej o tym, że niepowodzenia towarzyszą nam na obydwu polach częściej niż sukcesy. A i tak próbujemy, mimo porażek... Małżeństwo to zawieranie układu. Samo w sobie nie jest złe, aranżowane małżeństwa sprawdzały się przez wieki, prawda? Pytanie, co bardziej jest potrzebne człowiekowi do życia: szczęście, spełnienie, namiętność czy stabilizacja? Ja nie wiem. Chcę wierzyć, że miłość, szczęście, namiętność. Niekoniecznie w tej kolejności.
Mam wrażenie, że małżeństwo – w takim tradycyjnym tego słowa znaczeniu – stało się przeżytkiem. Ludzie mają dość kontraktów, umów, układów. Chcą wolności, bo wolność właśnie, obok szczęścia i spełnienia, stała się czymś fundamentalnym. Panuje kult jednostki, nie zbiorowości, rodziny, kolektywu jako wartości. Małżeństwo chyba dziś więcej zabiera, niż daje, ale oczywiście wszystko jest kwestią indywidualnych preferencji. Większość moich znajomych żyje na kocią łapę. Wygodniej, taniej, jesz ciastko i wciąż masz ciastko...
A pani wierzy w skuteczność przysięgi małżeńskiej?
Rozmawia pani z rozwódką, byłabym hipokrytką, gdybym odpowiedziała twierdząco. Jestem fanką miłości. Jeśli się zdarza, należy ją chronić, ale na pewno nie ślubując wierność małżeńską przed Bogiem lub urzędnikiem. Ani bogowie, ani urzędnicy nie pomogą nam w pracy nad związkiem. Bo miłość to coś, co trwa przez chwilę, potem żyjemy wspomnieniem miłości. Lub jej nowym wyobrażeniem.
Georgio, główny bohater pani filmu, zarzuca partnerce: pokochałaś mnie za wolność, którą noszę w sobie, za poczucie niezależności, wystawne życie, które oferuję. Teraz chcesz mnie zmienić. Winisz mnie za to, jakim jestem mężczyzną, a przecież to były cechy, dzięki którym zwróciłaś na mnie uwagę. To okrutne, ale prawdziwe.
Mam wrażenie – nie chwaląc się – że wyszła mi tu jakaś bardziej uniwersalna diagnoza. Georgio mówi do Tony: prosisz mnie o rozwód z tego samego powodu, dla którego mnie pokochałaś. Znam wiele takich par.
Dlaczego tak się dzieje?
Kobiety nie są tak selektywne jak mężczyźni, którzy z innymi dziewczynami imprezują, z innymi dyskutują, a jeszcze z innymi się żenią. Kobiety chcą pakietu: szalonego bon vivanta, intelektualisty, czułego i wiernego kochanka, wspaniałego ojca. Wszystko w jednym.
Powiedziała pani, że jest fanką miłości, a w filmie...
Wiem, opowiadam o tym, że miłość to za mało. Bo głęboko wierzę, że miłość często nie wystarcza do tego, by się udało. Proszę pamiętać, że to nie jest uniwersalna historia, tylko historia jednej pary. Chciałam ukazać również to, w jak różny sposób mężczyzna i kobieta egzemplifikują uczucie. Mężczyzna chce wolności i ją daje. Kobieta oddaje siebie i oczekuje w zamian tego samego.
Emmanuelle Bercot, która brawurowo wcieliła się w postać Tony, otrzymała za swoją kreację Złotą Palmę w Cannes. Partneruje jej nie mniej charyzmatyczny Vincent Cassel w roli Georgio. Film wzbudził skrajne, emocjonujące reakcje, tego pani chciała?
Nie znoszę czegoś takiego jak kino środka. Nie lubię letnich historii. Realizując film „Moja miłość”, zastanawiałam się, jak dzisiaj należy opowiadać o miłości. Kronika współczesnego związku według mnie musi być wypełniona wzlotami i upadkami ludzi. Gdy w grę wchodzą uczucia, normy obyczajowe nie istnieją, nie ma, że coś wypada lub nie. Długo rozmawiałam z aktorami, chciałam, żeby wiedzieli, co ich czeka. Od razu zaznaczyłam, że przed nami mnóstwo improwizowanych scen, nie interesowała mnie wyidealizowana opowieść o złamanym sercu dziewczyny. Jeśli chciałam cokolwiek łamać, to ewentualnie serca widzów i ich wyobrażenia o tym, czym jest miłość. Tak, wolę burzę w szklance wody niż ciszę na oceanie.
Ile w tym filmie jest pani osobistych doświadczeń?
Trudno odciąć się od własnych przeżyć, robiąc tego typu melodramat. Byłam długo z mężczyzną, którego poznałam, gdy byłam młodą dziewczyną. Nasze oczekiwania zmieniają się wraz z wiekiem. Doświadczenia, przeżycia, emocje mają wpływ na to, jak postrzegamy siebie, partnera, świat. Jak długo jesteśmy młodzi, tym łatwiej iść nam na kompromisy, potem stajemy się wygodni. Ale też wiemy, co jest dla nas dobre, a co złe. Wyniosłam wielką naukę z mojego związku i porażki, jaką było rozstanie. Nie winię drugiej strony. Wiele osób mojego byłego partnera uważa za tyrana. Odebrałam wielką naukę z tej relacji, dobrze poznałam siebie. Nie sądzę, że żyłam przez tyle lat z tyranem. Z perspektywy czasu wiem, że czasami bywam tyranem dla samej siebie, więc pozwalam temu potworowi, który siedzi we mnie, się ranić. Dzisiaj raczej tak to widzę. Myślę, że wiele kobiet hoduje w sobie takiego potwora. Trzeba nauczyć się z nim rozmawiać, oswoić go, ale też nie poddawać się mu. Bohaterka w „Mojej miłości” poniża się, bo kocha. W imię miłości jest w stanie zrobić wiele. Mężczyzna nie, to kolejna różnica w definiowaniu miłości. To nie mężczyźni zadają nam ból, same sobie go zadajemy.
Ten film jest też fantazją na temat współczesnego Don Juana.
Tak. Chcieliśmy, by Georgio był niezłym gagatkiem. By był uroczym urwisem, nicponiem, draniem, ale by przy tym był szarmancki, elegancki, inteligentny, pociągający. To facet marzenie, a przy tym obiekt seksualny. Myślę, że Vincent Cassel sprostał zadaniu. Chciałam, by kobiety, oglądając mój film, nie stygmatyzowały bohaterki, raczej by ją rozumiały, by się nie dziwiły, dlaczego straciła głowę dla takiego faceta. To nie mógł być cham, prostak, to by było zbyt proste. Ma pani rację, to współczesny Don Juan – z polotem, elokwencją, czarem, charyzmą. I otwartym rozporkiem, mówiąc metaforycznie oczywiście.