„Mam zawód leczący lęki – homeopatycznie, bo homeopatycznie, ale leczący” – mówi Jerzy Pilch w rozmowie z Eweliną Pietrowiak
Dziennik Gazeta Prawna
Wkrótce o Jerzym Pilchu będzie się pisać jeszcze więcej. Zgodnie z zapowiedziami w tym roku ukaże się biografia pisarza przygotowywana przez Katarzynę Kubisiowską. Księga ma być opasła, a jej treść nieautoryzowana przez samego zainteresowanego. Warto czekać, bo „Zawsze nie ma nigdy”, wywiad rzeka, który z autorem „Pod mocnym aniołem” przeprowadziła Ewelina Pietrowiak, pozostawia spory niedosyt. Cóż to bowiem jest dwieście stron na takiego opowiadacza jak Pilch? Tyle co nic. Ledwo zdążymy wygodnie zasiąść do lektury, już orientujemy się, że liczba stron pozostałych do końca topnieje w zastraszającym tempie. Nie chodzi o to, że o prywatnym życiu laureata Nike wiedzieliśmy do tej pory niewiele. Wiedzieliśmy bardzo dużo – z powieści, felietonów, dzienników. Twórczość Jerzego Pilcha od lat swobodnie czerpała z jego autobiografii. Rzecz w tym, że tych opowieści można słuchać bez końca – o wiślańskich praczasach, o życiu krakowskim, o postaciach świata literackiego, piłce nożnej, lekturach.
W „Zawsze nie ma nigdy” powracają więc dobrze znani bohaterowie dzieciństwa pisarza: babka Czyżowa, Stary Kubica, biskup Wantuła. Pilch znów maluje barwny obraz Krakowa przed 1989 rokiem i sypie niezwykłymi anegdotami. Tyle że w tonie jego słów coraz częściej pobrzmiewa gorycz, a czasem nawet rozpacz. „Ja właściwie teraz się nie obywam bez bólu. Bardzo źle znoszę świat. Przesadziłem z tym samotnym życiem, za mocno się odizolowałem. Mało ludzi było u mnie na Hożej przez tych kilkanaście lat, odkąd tu mieszkam. (...) Wydaje mi się, że wszystko wokół nas jest emanacją stanu ducha, a stan ducha chorego człowieka jest kiepski. Teoretycznie oczywiście wiem, że wszyscy umrą, ale teorie niekiedy zawodzą. Z kolei z mojej klasy, do której chodziłem w Wiśle, prawie wszyscy nie żyją. Więc i praktyka bywa ponura” – mówi. Wybór zawodu pisarza to wybór samotności. Choroba skazuje na pustelnictwo. Starość i ułomności ciała nie są na pokaz, nie potrzebują publiczności. Ze sprawami ostatecznymi nie można się mierzyć w towarzystwie. Ludzi wokół jest więc coraz mniej. Pozostają książki – najwierniejsi przyjaciele.
Nie bez przyczyny Ewelina Pietrowiak zaczyna rozmowę od pytania o bibliotekę. Cóż może o pisarzu powiedzieć więcej niż jego księgozbiór? Autor „Wielu demonów” wyznaje, że w maniackim opętaniu potrafił wstawać o 5 rano, by natychmiast zabierać się do porządkowania biblioteki. „Dziś wciąż, mimo że zaczyna brakować miejsca, coś kupuję. Sprzed przeszło czterdziestu lat utkwił mi w głowie fragment tekstu Stanisława Barańczaka: »Ciasno: mniejsza już o metraż, ale w pokoju rozpanoszyły się książki, otaczają mnie regałami z obu stron, tkwią milcząco za plecami, nawet na biurku zalega od miesięcy zwał drukowanego papieru, którego nie mam czasu przejrzeć«” – czytamy. Stąd już niedaleko do wspomnień bibliotek innych twórców i literaturoznawców, a dalej przyjaźni – z Marianem Stalą, Zbigniewem Mentzlem, Kornelem Filipowiczem, Wisławą Szymborską. Zresztą, mistrzowie literaccy też fascynują jako osobowości: z Brunonem Schulzem o kobietach można by przegadać całą noc, ale jak mogłaby wyglądać rozmowa z nieprzewidywalnym Tołstojem?
Musiał pojawić się rozdział poświęcony alkoholowi – jednemu z wielkich tematów prozy autora „Innych rozkoszy”. Z jednej strony wielkie zbiorowe picie jako odtrutka na monotonię PRL-u, z drugiej – znów samotność. Kiedy kończy się impreza, samotne dopijanie się, które przeradza się w tygodniowe ciągi. Ukrywanie się z piciem przed bliskimi. Oczekiwanie na ulgę w mękach, jaką daje pierwszy kieliszek wódki. W końcu – leczenie odwykowe w Tworkach, gdzie powstaje „Pod Mocnym Aniołem”, jedna z najważniejszych powieści Jerzego Pilcha. Paradoksalnie, dopiero choroba pozwala na dobre uwolnić się od picia. „Otóż gdyby nie choroba, to najprawdopodobniej, a może nawet – dajmy sobie spokój z prawdopodobieństwem, bo na pewno – ja dalej byłbym w szponach nałogu. Co pewien czas bym się w to zanurzał, z coraz gorszymi skutkami. Prawdopodobieństwo, że prędzej czy później znaleziono by mnie martwego, było wielkie. Pan Bóg, jeśli oddać sprawę w jego ręce, przyglądał się mojemu przypadkowi i mówił tak: »Jedyną rzeczą, która może mu trochę pomóc, jest parkinson, bo na parkinsona będzie chorował dłużej«” – mówi Jerzy Pilch w epilogu.
Są momenty, w których wydaje się, że pytania Eweliny Piotrowiak mogłyby podążyć w innym, ciekawszym kierunku. Autorce wywiadu zdarza się powierzchownie ślizgać po tematach, zamiast pogłębić to, co ważne. Czy wobec tak ograniczonej objętości warto szczegółowo wypytywać właśnie o kolor koszul w szafie? Z drugiej strony między autorką wywiadu a jego bohaterem istnieje zażyłość, którą czytelnik wyczuwa. Ów poufały ton dobrze robi tej rozmowie.
Zawsze nie ma nigdy | Jerzy Pilch w rozmowie z Eweliną Pietrowiak | Wydawnictwo Literackie 2016