Dream pop
Wokalistka Megan James i producent Corin Roddick od pięciu lat tworzą duet pod nazwą Purity Ring. Trzy lata temu Kanadyjczycy zadebiutowali świetnie przyjętym przez krytykę albumem „Shrines”. Wylądowali z nim wysoko na liście US Billboard 200. Krążek wypełnili intrygującym materiałem, który pasuje do szufladki z napisem „dream pop” albo „future pop”. Nie inaczej jest z ich drugą płytą „Another Eternity”. To również dream pop, tyle tylko że lepiej wyprodukowany. Jego wielką zaletą jest delikatny wokal Megan. Tło stanowi dla niego pokręcona elektronika, momentami niemal klubowa, ale w większości w melancholijnym, spowolnionym klimacie. Niestety zdarzają się tu momenty irytujące, jak pulsujący nieznośnym wysokim dźwiękiem klawisza „Flood On the Floor”. Na szczęście słabsze fragmenty rekompensują takie kawałki jak „Repetition” wypełniony poetycką zabawą klawiszami albo ożywczy, mroczny nadający się na klubowy przebój „Begin Again”.
Purity Ring | Another Eternity | 4AD/Sonic (ocena: 4/6)
Ambient
Dominacja ornamentyki, styl ekspresjonistyczny, rozkosze zmysłowe – tak opisywany jest styl jednego z najwybitniejszych secesyjnych malarzy, Austriaka Gustava Klimta. Zapewne Antoni Budziński, tworząc solowy projekt Klimt, nie miałby nic przeciwko, gdyby rozkosze zmysłowe z oglądania obrazów Austriaka były podobne z tymi odczuwanymi podczas słuchania jego muzyki. Momentami na jego trzeciej solowej płycie „Genesa” faktycznie zmysły przyjemnie pracują. Na przykład przy mrocznym „Please Don’t Take Life Too Seriously! Just Read The Manual!” wypełnionym niepokojącymi klawiszami i gitarami. Klimt bawi się też w mniej dołujące klimaty – jak w rytmicznym „Focus 27”, choć popada tu w przesadę, rozpinając piosenkę aż do niemal ośmiu minut. Granie Klimta przywołuje mgliste dokonania Islandzkich kapel pokroju Sigur Ros. Szkoda tylko, że całość momentami usypia. Zdecydowanie dla tych, którzy lubią muzyczne kontemplacje.
Klimt | Genesa | Requiem Records (ocena: 3/6)
Ambient
Może ambient nie jest najbardziej trafnym określeniem płyty „Kucz & Klake”, bo są tu klimaty przypominające zarówno skandynawski chillout, jak i psychodelię czy dokonania francuskiego Air. Są nawet wstawki jazzowe. Jeżeli jednak za ambient przyjmiemy pewien rodzaj rozleniwionego nastroju, malowanie rozmytego elektronicznego krajobrazu to ten materiał wpasuje się w niego idealnie. Stoją za nim Konrad Kucz (działający w przeróżnych projektach, chociażby industrialnym Nemezis) i nie mniej rozpięty muzycznie Bartek „Klake” Ujazdowski. Pomagają im m.in. Marcin Bociński (współpracował przy wielu artystycznych realizacjach z Arturem Żmijewskim), Mateusz Kwiatkowski (lider jazzowego KRON Ensemble) oraz Robert Rasz (grał chociażby z Gabą Kulką i Melą Koteluk). Wspólnie wykreowali poetyckie, nastrojowe muzyczne opowieści oparte na elektronice, gitarach, kontrabasie czy wiolonczeli. Fanom chilloutowych klimatów powinno się spodobać.
Kucz & Klake | Kucz & Klake | Requiem Records (ocena: 4/6)
Muzyka poważna/ludowa
„Pomysł pojawił się przypadkowo, nie planowałem po płycie »Polonezy« ponownie zagłębiać się w muzyce ludowej. Ale sporo ostatnio słuchałem muzyki odnalezionej, wiejskich muzykantów z różnych regionów, więc jednak wziąłem to na warsztat” – o swojej nowej płycie w wywiadzie przytoczonym na ninateka.pl mówił Marcin Masecki. Do własnego pianina postanowił dołożyć dźwięki fortepianu elektrycznego. Jak sam przyznaje, w dużej części na „Mazurkach” znalazły się improwizowane utwory, do studia wchodził tylko z zarysem melodii. Masecki bawi się rytmem, powodując, że czasami brzmi jak zacięta pozytywka. Jest w tym momentami irytująca mechaniczność, która pewnie niektórym nie da przejść przez cały album. Na pewno jednak powinno się dać szansę przynajmniej kilku utworom, chociażby rozbudowanemu do ponad siedmiu minut „Pięć misek”. Zmieniający się klimat tej kompozycji sprawia wrażenia soundtracku do niespecjalnie wesołej historii.
Marcin Masecki | Mazurki | Fortune (ocena: 3/6)