Debiutancki materiał zespołu Dawida Podsiadły Curly Heads to jedna z najlepszych polskich rockowych płyt tego roku, a nawet kilku poprzednich

Co prawda w ostatnim czasie znakomitych rockowych albumów na naszym rynku nie brakowało, ale też trudno mówić o przesadnym urodzaju. Hey, Kim Novak czy Artur Rojek grają różne okołorockowe tematy na najwyższym poziomie. Teraz dołączył do nich zespół Curly Heads.

Jego wokalista Dawid Podsiadło miał dwa wyjścia. Po sukcesie debiutanckiej płyty „Comfort and Happiness” spadł na niego grad wyróżnień, i zresztą słusznie. Ci, którzy nie znają Podsiadły, spodziewali się pewnie, że szybko nagra kolejny solowy materiał, wypełniony najwyższej jakości popowym graniem. Zapewne znowu jego numery rządziłyby w ramówkach stacji radiowych (jak „Trójkąty i kwadraty”), a on sam mógłby grać koncerty od Open’era, przez programy śniadaniowe w telewizji, po największe polskie kluby. Jednak Podsiadło od początku pracy nad solowym materiałem, w trakcie jego promocji i podczas późniejszego szaleństwa, jakie na niego spadło, cały czas myślał o materiale z Curly Heads. Z zespołem, z którym zaczynał karierę w liceum w Dąbrowie Górniczej. W wywiadach podkreśla, że nawet na chwilę nie pomyślał o tym, żeby wybrać wyłącznie karierę solową. I całe szczęście nie zrezygnował z Curly Heads, a oni nie zrezygnowali z niego, bo ich wspólne dzieło „Ruby Dress Skinny Dog” to krążek niemal doskonały.

Już od pierwszych dźwięków nowej płyty fani popowej odsłony Podsiadły muszą porzucić nadzieję na zestaw singlowych, radiowych hitów na słoneczne dni. Szybkie gitary i wydzierający się po angielsku Podsiadło rządzą przez cały album, czasami tylko nieznacznie zwalniając. To granie powinno się spodobać wyznawcom zespołów pokroju The Strokes, Franz Ferdinand, Interpol czy Bloc Party. Curly Heads przyznają się też do inspiracji Queens of the Stone Age i momentami to słychać. Myślę, że tytułowy numer albo „Burning Down” chętnie zaadoptowałaby kapela Josha Homme’a. Na „Ruby Dress Skinny Dog” niemal każdy kawałek jest perełką. Pięknie ciągnie się ballada „Till You Got Me” z mrocznym motywem gitary i wokalem Dawida zawodzącym we wzruszający sposób. Dramaturgię piosenki podnosi przestrzenna, mocna końcówka. Popis swoich krzykliwych możliwości Podsiadło daje w rytmicznym „Synthlove” z chórkami. Na brytyjskim rynku na pewno stałby się wielkim przebojem. Podobny potencjał ma mocne rockowe „Noadvice”. Na wyspiarskiej scenie pokochaliby też „Diadre”, numer, za jaki Editors zapewne zapłaciliby Curly Heads workami euro. Niesamowite wrażenie robi finałowy „M.A.B.”. Z jednej strony mamy tu szept, z drugiej przestrzenne śpiewanie rodem z Muse. Do tego delikatna gitara, moog, przeszkadzajki. Spektakularne zakończenie płyty.

Nad krążkiem unosi się zawadiacki duch, ale całość została niezwykle dopieszczona w studiu. Odpowiada za to m.in. Daniel Walczak współpracujący z Podsiadłą przy solowym projekcie. Obok wokalisty doskonale spisali się pozostali członkowie zespołu. Oskar Bała (gitary), Tomek Szuliński (gitara), Damian Lis (perkusja) i Tomek Skuta (bas, moog). Warto zapamiętać te nazwiska. Ważne, że Curly Heads stawia sobie wysoko poprzeczkę nie tylko muzycznie. Zadbali o stronę wizualną zespołu, bardzo dobry teledysk z Marcinem Dorocińskim.

Za dwa tygodnie zespół będzie można zobaczyć m.in. w Warszawie, Gdyni, Krakowie i Poznaniu. Na pewno warto posłuchać ich na żywo, bo ten energetyczny materiał powinien doskonale sprawdzić się na scenie.

„Ruby Dress Skinny Dog” zapewne nie zawojuje polskiej sceny tak jak solowy Podsiadło, ale sami członkowie Curly Heads są tego świadomi. To nie płyta dla fanów grania łatwego, lekkiego i przyjemnego, ale dla tych, którzy uwielbiają soczyste gitarowe dźwięki z nutą melancholii. Jak tak Curly Heads zaczynają swoją karierę, to już się boję, co będzie dalej.

Curly Heads | Ruby Dress Skinny Dog | Sony Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 5 / 6