„Wojownicze żółwie ninja”, już piąty kinowy (bo dochodzą do tego liczne seriale) film o bohaterskich gadach, trafiają na ekrany kin zaledwie kilka tygodni po 30. rocznicy premiery komiksu.

Wojownicze żółwie ninja to fenomen, który łatwo zbyć wzruszeniem ramion. Ot, absurdalny pomysł ze zmutowanymi gadami broniącymi Nowego Jorku przed złem. Tymczasem żółwie, szybko przez popkulturę upupione i sprowadzone do poziomu rozrywki dla dzieci, powstały przecież jako produkt kontrkulturowy. Stworzony przez Kevina Eastmana (wydawcę kultowego magazynu komiksowego „Heavy Metal”) i Petera Lairda komiks o żółwiach był parodią popularnych historii o superbohaterach, m.in. marvelowskiej serii o Daredevilu czy „Ronina” Franka Millera. Tyle że wokół opowieści pomyślanej jako jednorazowy wygłup dla raczej dojrzałych – i świadomych kulturowych nawiązań – czytelników udało się mimochodem zbudować małe imperium.

„Wojownicze żółwie ninja”, już piąty kinowy (bo dochodzą do tego liczne seriale) film o bohaterskich gadach, trafiają na ekrany kin zaledwie kilka tygodni po 30. rocznicy premiery komiksu. Jeśli jednak ktoś liczył na to, że film Jonathana Liebesmana będzie bliski oryginalnej historii, może pożegnać się z marzeniami. Prawa do filmów o żółwiach ma teraz stacja Nickelodeon, więc wiadomo od razu: to film przeznaczony przede wszystkim dla małych chłopców. Oni będą bawić się świetnie, nie zwracając uwagi na to, że „Wojownicze żółwie ninja” A.D. 2014 to przede wszystkim wybuchowa akcja, ale za to niemal kompletny brak scenariusza. Bo fabuły rzeczywiście prawie tu nie ma: Leonardo, Donatello, Michelangelo i Rafael przy pomocy swojego mistrza szczura Splintera oraz dociekliwej dziennikarki April O’Neil (Megan Fox, niestety aktorsko jak zwykle okropna) muszą stanąć do walki ze złowrogim Shredderem, szefem tajemniczego Klanu Stopy. We wszystkim macza też palce złowieszczy biznesmen Erich Sachs (William Fichtner), odpowiedzialny za śmierć ojca April.

Głównym producentem „Żółwi” jest Michael Bay, więc wiadomo, czego się spodziewać. Bijatyka goni bijatykę, marne żarty popędzają łopatologiczne dialogi, a i tak wiadomo, że wszystko skończy się pomyślnie, bo przecież nie można rezygnować z potencjalnych sequeli (Fichtner przyznał zresztą, że podpisał kontrakt na trzy części „Wojowniczych żółwi ninja”). Udało się co prawda zmieścić odrobinę anarchicznego klimatu komiksów Eastmana i Lairda, ale to oczywiście nie wystarcza, żeby rodzice w czasie seansu nie spoglądali nerwowo na zegarek. Dziewięcioletni ja bawiłby się pewnie nieźle, starszy o prawie trzy dekady przede wszystkim wyczekiwałem napisów końcowych.

Wojownicze żółwie ninja | USA 2014 | reżyseria: Jonathan Liebesman | dystrybucja: UIP | czas: 101 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 3 / 6