Trzydziestoparoletniemu Henrikowi z „Mężczyzny prawie idealnego” z pewnością przydałby się doradca pokroju Humphreya Bogarta, który udzielał rad fajtłapowatemu Woody’emu Allenowi w filmie „Zagraj to jeszcze raz, Sam”. Kłopot w tym, że gwiazdor „Casablanki” chętniej spuściłby pewnie bohaterowi „Mężczyzny prawie idealnego” tęgie lanie.

Henrik nie ma nic wspólnego ze stereotypowymi obiektami kobiecych westchnień, lecz nie wydaje się tym specjalnie zmartwiony. Zamiast wkraczać w dorosłość, woli – wraz z kumplami – zataczać się od baru do baru. Wydawałoby się, że w swej gnuśności i egoizmie może wzbudzać wyłącznie irytację. Szczeniacki bunt miewa jednak swój czar, a z biegiem czasu bohater odsłania przed nami niespodziewaną złożoność. Henrik pozostaje rozdarty pomiędzy pogardą dla mieszczańskiej stabilizacji a poczuciem odpowiedzialności za ciężarną żonę.

Choć wybór priorytetów wydaje się oczywisty, mężczyzna za wszelka cenę opóźnia podjęcie decyzji. Przy okazji wielokrotnie rani swoich najbliższych, ale nie kieruje się premedytacją, lecz co najwyżej słabością charakteru. Świadomy tego reżyser przypomina dobrego kumpla, który nie chce prawić bohaterowi morałów. Zamiast tego woli pójść na piwo, by wysłuchać jego racji. Dzięki swej wyrozumiałości film Lunda może zostać uznany za lokalną odpowiedź na słynne komedie Judda Apatowa. Łagodny ton „Mężczyzny…” nie oznacza, że reżyserowi brakuje krytycyzmu.

Lund nie chce jednak skupiać się na samym Henriku, lecz woli uznać go za wadliwy produkt ze skandynawskiej fabryki dobrobytu. Bohater wydaje się jedna z wielu osób rozleniwionych przez niezasłużone przywileje i złudne poczucie bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że konieczność przerwania nieustających wakacji napawa Henrika przerażeniem. Młody Norweg uświadamia sobie przecież, że nigdy nie był autentycznie wolny. Poza wiecznego dzieciaka wydaje się tak samo fałszywa jak schemat statecznego męża i ojca. Pod tym względem film Lunda znacznie wykracza poza kontekst skandynawski i demonstruje niepokojącą uniwersalność. Jednocześnie jednak bijąca z filmu gorycz nie przejmuje władzy nad filmem i nie osłabia jego potencjału humorystycznego. Trudno wytłumaczyć to inaczej niż trafnościa bon motu wspomnianego Allena: „Komedia to tragedia, która przydarzyła się komuś innemu”.

Mężczyzna prawie idealny | Norwegia 2012 | reżyseria: Martin Lund | dystrybucja: Vivarto | czas: 80 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6