Tu bycie maszyną czy człowiekiem nie jest sprawą najważniejszą. Chodzi o poziom inteligencji, również emocjonalnej, umiejętność wyciągania wniosków, przewidywania reakcji, prowadzenia rozmów. W tym wszystkim systemy operacyjne osiągnęły perfekcję, w związku z czym większość ludzi sądzi, że trudno się w nich nie zakochać. Spike Jonze opowiada o takiej parze: Theodore kupuje system operacyjny o imieniu Samatha. Kiedy ona zaczyna mówić do niego przez telefon głosem Scarlett Johansson, jasne jest, że Theodore wpadnie w tę relację po uszy.
Jonze opowiada klasyczną historię miłosną, zbudowaną na rozmowach i marzeniach o związku. Coś może się w niej złamać dopiero, kiedy okaże się, że nie ma wśród tych marzeń miejsca na spotkanie pary ludzi. Najbardziej uderzające jest w tym scenariuszu zestawienie obrazu przyszłości (doskonale zaprojektowane kostiumy, scenografia, kolorystyka kadrów) z aktualnością przekazu. Od początku możemy mieć wrażenie, że ta historia dotyczy nas samych. Zanim Spike Jonze zaczął pisać scenariusz, porządnie zebrał materiał teoretyczny. Przeczytał wszystko, co napisał Ray Kurzweil, futurolog, autor książki „Nadchodzi osobliwość”, badacz sztucznych inteligencji. Obejrzał dziesiątki wykładów neurobiologów. I z całą tą wiedzą zaczął pisać, choć nie wszystkie wiadomości wykorzystał bezpośrednio. „Na pewnym etapie zbierania materiałów uświadomiłem sobie, że za dużo wiem o nowych technologiach i przez to odchodzę od mojego głównego założenia, jakim było napisanie historii miłosnej” – mówił w jednym z wywiadów.
I stworzył film o strachu przed intymnością, braku umiejętności, dzięki którym buduje się głębokie relacje. Theodore na zamówienie tworzy prywatną korespondencję. Jest ghostwriterem wymyślającym wyznania miłosne, listy z przeprosinami, życzenia z okazji urodzin albo rocznic, ale też całe cykle listów. To zajęcie zresztą również zostało przez reżysera dobrze udokumentowane – wzorem była istniejąca postać, mężczyzna, który pisze listy dla ludzi samotnych. Zatem oglądając, zdajemy sobie sprawę, jak blisko jesteśmy tych postaci. Ubierają się tylko trochę bardziej dziwacznie niż współcześni hipsterzy. Mają tylko trochę cieńsze i bardziej „smart” telefony. Pracują w miejscach tylko trochę mniej popularnych od dzisiejszych agencji reklamowych albo studiów graficznych. Mieszkają w apartamentach minimalnie większych, ale tak jak nasze wypełnionych mieszanką mebli industrialnych i starych. A przede wszystkim, tak jak my, nie potrafią rozwijać się bez rozmów, tęsknot i błędów. „Chciałem pokazać, że jedyna droga do dojrzałych relacji wiedzie przez doświadczenia pełne smutku i niespełnionych nadziei”, mówi Jonze. Udało się. I nie mógł znaleźć lepszego symbolu melancholii i naiwności jednocześnie niż Joaquin Phoenix.
Ona | USA 2013 | reżyseria: Spike Jonze | dystrybucja: UIP | czas: 126 min | Recenzja: Marta Strzelecka | Ocena: 5 / 6