"Długa wojna" to osobliwa gatunkowa hybryda, czerpiąca z wielu źródeł: z klasycznej powieści przygodowej, westernu, powiastki filozoficznej, cyberpunku i steampunku. Efekt jest jednak zaskakująco spójny.

Ziemia jest tylko jednym z koralików nanizanych na nić nieskończonej długości – sąsiaduje w czasoprzestrzeni z milionami, miliardami bliźniaczych globów, które są innymi, równie prawdopodobnymi wariantami jej samej. Co więcej, da się po tym kontinuum podróżować, a ludzkość jest po pierwsze ciekawska, po drugie marzycielska, po trzecie zaś chciwa: stara Ziemia pustoszeje, gdy armia pionierów rusza na podbój coraz odleglejszych planetarnych sąsiadek. Owa armia ma jedną przewagę nad tymi, którzy niegdyś w imieniu Europy odkrywali nowe lądy – tym razem owe lądy naprawdę są puste. Czy na pewno? Taki koncept przyświecał „Długiej Ziemi” Terry’ego Pratchetta i Stephena Baxtera. Druga część cyklu, „Długa wojna”, umiejętnie ten koncept rozwija, rozważając całkiem serio (przynajmniej jak na Pratchetta) ideę bliskiego spotkania trzeciego stopnia z naszymi własnymi kuzynami, hominidami, które wyewoluowały na innych globach kontinuum niezależnie i praktycznie bez kontaktu z homo sapiens. Tylko kto tu właściwie jest sapiens, zdają się pytać Pratchett i Baxter. Ta książka to osobliwa gatunkowa hybryda, czerpiąca z wielu źródeł: z klasycznej powieści przygodowej, westernu, powiastki filozoficznej, cyberpunku i steampunku. Efekt jest jednak zaskakująco spójny. I równie zaskakująco staromodny – narracja się tu nie spieszy, brak nagłych zwrotów akcji, właściwego SF gadżeciarstwa. Dominują spokojny namysł i humanistyczna refleksja. Herbert George Wells byłby dumny ze swoich późnych potomków

Długa wojna | Terry Pratchett, Stephen Baxter | przeł. Piotr W. Cholewa | Prószyński i S-ka 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6