W czasie naszej rozmowy telefonicznej to Terry Pratchett zadał pierwsze pytanie: Jaka jest pogoda tam, skąd dzwonisz? Był już kwiecień, ale sypał gęsty, mokry śnieg. Odpowiadam, że w Polsce chyba na dobre zadomowił się Zimistrz (personifikacja zimy w powieściach o Świecie Dysku, dość trudno się go pozbyć). – Cieszę się, że wspomniałeś tę postać – mówi Pratchett. – Książki o Tiffany Obolałej („Zimistrz” to trzecia powieść o tej nastoletniej czarownicy – przyp. JD) są moimi ulubionymi. Praca nad nimi to czysta przyjemność.
Stworzony przez Pratchetta Świat Dysku łatwo zignorować. Fantasy, zwłaszcza humorystyczna, postrzegana jest jako literatura niższej kategorii. Ale pisarz często odwołuje się do anglosaskiej tradycji literackiej: Jane Austen, Charlesa Dickensa, Kennetha Grahame’a, oczywiście Williama Szekspira. Gdy pytam go o najważniejszych pisarzy w jego życiu, wymienia G.K. Chestertona, Marka Twaina i Jerome’a K. Jerome’a. – „Trzech panów w łódce” miało być przewodnikiem turystycznym, a zmieniło się w klasyczną brytyjską powieść. To jest siła wielkiej literatury – rozwija się niezależnie, potrafi zaskoczyć nawet autora.
Wbrew pozorom pisanie nie zawsze jest dla niego proste. W zbiorze „Mgnienie ekranu” przyznaje, że nie lubi pisać opowiadań. – Płacę za nie krwią. Opowiadania nie pozwalają się rozwinąć, zagłębić się w detale, zbudować wszystkiego, co istotne wokół głównego wątku. Ale czasami w mojej głowie pojawia się jakiś pomysł i zdaję sobie sprawę z tego, że to idealny materiał na krótki tekst. To zależy od chwili – tak samo jak czasami piszę powieści dla dorosłych, a czasami dla młodzieży. To nie jest wykalkulowane.
A pisze bez przerwy. – Pisanie jest dla mnie jak praca w biurze. Każdy kolejny dzień to nowe obowiązki. Teraz pomaga mi przy tym córka, więc to wszystko wygląda inaczej niż przed laty. Wtedy po prostu siadałem przed komputerem i pisałem – mówi. Pięć lat temu zdiagnozowano u niego wczesne stadium choroby Alzheimera. Choroba nie odbiera mu jednak energii, witalności, dobrego humoru, niebywałej inteligencji. – Mam coraz mniej siły na spotkania, załatwianie spraw, rozmowy, wywiady. Ale muszę to robić. Tak działa ten biznes, a poza tym to lubię, zwłaszcza spotkania z fanami. A jak znajduję na to czas? No cóż, po prostu nie chodzę na randki z młodymi dziewczętami.
Pratchett wygląda jak ekscentryczny mędrzec: siwa broda, łagodne spojrzenie, nieodłączna czarna fedora. Jest przyjaźnie nastawiony do świata i do ludzi, choć na rzeczywistość patrzy dość krytycznie. I ma o niej do powiedzenia więcej niż całe zastępy literackich moralistów. – Terry jest bardzo inteligentnym, bardzo błyskotliwym człowiekiem – mówi Piotr W. Cholewa, tłumacz wszystkich powieści o Świecie Dysku. – Jego charakter, osobowość i postawa wobec świata są doskonale widoczne w jego książkach. Jest logiczny, ale jak sam powiedział: stosuje logikę tam, gdzie się jej zwykle nie oczekuje, np. zastanawia się, co się dzieje z chatką z piernika w lesie, gdzie żyje wiele stworzeń chętnych na pierniki, albo czy świadome i dbające o siebie czarownice powinny mieć chatki z chrupkiego pieczywa. Ciekawy jest jego stosunek do wierzeń, przesądów i przekonań masowych. Wymyślił pojęcie przedbobonów: zabobony to rzeczy, w które się wierzy, choć nie są prawdziwe, przedbobony to te, które są prawdziwe, choć się w nie nie wierzy. Powiedział kiedyś, że Dysk jest światem i zwierciadłem światów, ale światów takich, jakimi je widzi autor. To znaczy miejscami śmiesznych, choć to raczej gorzki śmiech.
Debiutował jako trzynastolatek, pierwsze opowiadanie za autorskie honorarium opublikował dwa lata później. Pytam, czy nauczyciele wspierali jego pisarską pasję. – A skąd. Na szkołę nie można było liczyć. Poziom edukacji w Wielkiej Brytanii był i jest fatalny. Różnica polega na tym, że za moich czasów, gdy nauczyciel przyłapał cię na czytaniu książki fantastycznej, zabierał ci ją i oddawał dopiero na wakacje. Dziś nauczyciele byliby pewnie zadowoleni, że ich uczniowie czytają cokolwiek.
Przez pół wieku świat się jednak zmienił. – Fantastyka stała się częścią rzeczywistości. Mamy naturalną potrzebę fantastyki. Jako dzieci najchętniej słuchamy baśni. To tłumaczy popularność fantasy i science fiction wśród dorosłych. Wciąż chcemy poznawać nowe baśnie.
Swoim czytelnikom Pratchett lubi stawiać duże wymagania. Nie upraszcza języka, nie idzie na literacką łatwiznę. Kilka lat temu w rozmowie zdradził mi, że wielką frajdę sprawia mu zmuszanie ludzi do myślenia: cieszył się wówczas, że w jednej z powieści dla młodzieży, użył słowa „susurrus” (w najprostszym znaczeniu: szmer, szelest), mało używanego nawet przez wykształconych Anglików. Nigdy nie ukrywał, że dla niego nawet literatura popularna może być źródłem wiedzy i nauki. – Kiedy poszedłem po raz pierwszy w życiu do biblioteki i wypożyczyłem pierwszą książkę, szkoła przestała mi być potrzebna. Wszystkiego, co wiem o świecie, nauczyłem się z książek. Wszystkiego, co wiem o pisaniu, nauczyłem się, pracując w lokalnej gazecie. To jej wydawca, a nie nauczyciele w szkole, potraktował mnie jak równego sobie.
Lektura jego powieści jest znacznie przyjemniejsza, gdy wyłapuje się wszystkie kulturowe nawiązania, tropy, aluzje. To także spore wyzwanie dla tłumacza. Cholewa: Pratchett stwierdził kiedyś, że jakość tłumaczenia swoich książek poznaje po wynikach sprzedaży w danym kraju. Z drugiej strony – nie mogę się oprzeć, by nie przytoczyć tej anegdotki – na jednym ze spotkań zdradził, skąd dostaje najwięcej pytań o sens, źródła i słowa, o wyjaśnienie wątpliwości. Drugim w kolejności takim krajem jest Francja. Pierwszym są Stany Zjednoczone.
Amerykanie może mają problemy ze zrozumieniem Pratchetta, ale Brytyjczycy od lat niezmiennie go uwielbiają. WWielkiej Brytanii sprzedaje się rocznie dwa i pół miliona egzemplarzy jego książek. Pratchett zdobył też – właściwie gdy się nad tym głębiej zastanowić, dość zaszczytne – miano pisarza, którego książki są na Wyspach najczęściej kradzione. W Polsce każda powieść o Świecie Dysku także trafia na listy bestsellerów, za co autor nawet odwdzięczył się czytelnikom, co prawda w specyficzny sposób. – Pytany o polskie wpływy, mówi zwykle o kopalniach smalcu, które pojawiają się w „Piątym elefancie” – opowiada Piotr Cholewa. – Kiedy był w Polsce, jadł pierogi (kawałki tłuszczu w cieście, pływające w kałuży tłuszczu) i zastanowił się, skąd bierzemy tyle tłuszczu. Oczywiście, wydobywamy go: kiedy wyginęły dinozaury, zasypała je ziemia i powstały ogromne pokłady smalcu.
W tym roku mija 50. rocznica pierwszej komercyjnej publikacji Pratchetta, 30. rocznica wydania „Koloru magii”, czyli pierwszej opowieści o Świecie Dysku, a sam Pratchett pojutrze, 28 kwietnia, obchodzić będzie 65. urodziny. Gdy pytam, czy ktokolwiek wpadł na pomysł ogłoszenia roku 2013 Rokiem Pratchetta, pisarz się śmieje: Nie mam czasu na rocznice, muszę pisać moje cholerne książki!