„Call girl” to kolejny szwedzki film o tym, że mężczyźni nienawidzą kobiet.

Debiutujący Mikael Marcimain przygląda się pracy luksusowych prostytutek przez przymknięte oczy i z oblaną rumieńcem twarzą. W swojej pruderii przypomina miłą dziewczynę, która przypadkiem zabłądziła do agencji towarzyskiej. Zawarte w „Call girl” przydługie monologi uciemiężonej waginy bardziej nużą, aniżeli szokują. Inaczej niż choćby Paul Thomas Anderson w „Boogie Nights”, szwedzki reżyser nie jest w stanie oddać na ekranie napięcia między poniżeniem bohaterek a magnetyzmem upominającego się o nie świata.

Z naszej perspektywy zabawnie musi wyglądać także święte oburzenie Marcimaina na wieść o tym, że z usług call girls korzystali najpewniej w latach 70. prominentni szwedzcy politycy. Reżyser ma szczęście, że zamiast w Szwecji nie dorastał nad Wisłą. Jednym ze wstydliwych symboli polskiej polityki ostatnich lat wciąż pozostaje seksafera w Samoobronie.

Call girl | Finlandia, Dania, Norwegia, Szwecja 2012 | reżyseria: Mikael Marcimain | dystrybucja: Best Film | czas: 140 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 2 / 6