"Dziś jestem blondynką” jest jak środkowy palec pokazany schematycznym filmom o walce z rakiem. Pod tym względem okazuje się jeszcze odważniejsze niż nagrodzone w Cannes „W pół drogi” Andreasa Dresena.

Zamiast beczeć do kamery, młoda Sophie robi sobie seksowny makijaż, nakłada na głowę perukę i wyrusza na imprezę. Bohaterka nie przypomina jednak ożywionej Barbie, a „Dziś jestem…” nie ma nic wspólnego z onkologicznym „Bejbi blues”. Zachowanie Sophie stanowi przemyślaną strategię radzenia sobie z chorobą. Początkowa dezorientacja ustępuje miejsca bulimicznemu apetytowi na życie, który cechował bohaterkę także w okresie pełnego zdrowia. Film Marca Rothemunda nie musi sięgać po melodramatyczne klisze. Sophie nie została opuszczona przez przyjaciół i całkiem nieźle dogaduje się z majętnymi rodzicami. Naszego współczucia nie musi zapewniać jej nic innego poza ciężką chorobą. Bohaterka ujmuje także autentyzmem reakcji na własną przypadłość. Początkowe informacje o rzadkiej odmianie raka czerpie ze strony przypadkowo wylosowanej przez Google, a na wieść o chemioterapii pyta bezceremonialnie, czy będzie musiała zgolić również włosy łonowe. Za sprawą zaskakującego „Dziś jestem…” Rothemund potwierdza pozycję jednego z najbardziej wszechstronnych twórców niemieckiego kina.

Do tej pory w jego dorobku znalazły się między innymi biografia antyfaszystowskiej działaczki Sophie Scholl oraz młodzieżowa komedia o wszystko mówiącym tytule „Mrówki w gaciach”. Zestawienie obu tych tytułów tylko pozornie wprawia w tę samą konsternację, jaką spowodowłaby „Kac Wawa” zrealizowany przez Andrzeja Wajdę. „Dziś jestem…” stanowi udaną syntezę dwóch skrajnie odmiennych tytułów z filmografii Rothemunda. Z School młodą bohaterkę „Blondynki” łączy nie tylko to samo imię, ale też niechęć do podkreślania własnego heroizmu. Jednocześnie Sophie – tak jak bohaterowie „Mrówek” – często czuje uwieranie bielizny i nie ma oporów, by zrzucać ją kiedy popadnie. Motywacje dziewczyny wydają się zupełnie zrozumiałe. Poprzez seks Sophie otrzymuje potwierdzenie – pozornie nadwątlonej – atrakcyjności. Obdarzona tupetem i impetem bohaterka oswaja nas ze swoją skazą i udowadnia, że również śmiertelnie chorzy mogą wzbudzać pożądanie. W „Dziś jestem…” rzekoma prowokacja okazuje się odruchem humanizmu. Film Rothemunda z uwodzicielską siłą przekonuje, że łóżko może okazać się niezwykle skutecznym miejscem oswajania się z innością.

Dziś jestem blondynką | Niemcy 2013 | reżyseria: Marc Rothemund | dystrybucja: Aurora Films | czas: 90 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 5 / 6