Film Ralfa Huettenera stanowi jedyną w swoim rodzaju kombinację nieporadności i cynizmu. Zamiast rzekomego współczucia, oferuje bohaterom wyłącznie lekceważenie. Dolegliwości związane z nerwicą natręctw, zespołem Tourette’a i anoreksją stanowią dla reżysera pretekst do opowiedzenia kilku niesmacznych żartów. „Vincent chce nad morze” ogląda się jak pozbawioną wdzięku i subtelności zapowiedź młodszego o dwa lata „Poradnika pozytywnego myślenia”.

W filmie Huettenera komediodramat o nieprzystosowanych społecznie młodych ludziach łączy się także z elementami kina drogi. Choć bohaterowie „Vincenta…” wyruszają na przedziwną eskapadę do Włoch, poziom filmowego wyrafinowania wzbudza raczej skojarzenia z bawarską piwiarnią w trakcie Oktoberfest. Zawarte w tytule marzenie Vincenta wydaje się łatwe do zrozumienia. Cierpiący na zespół Tourette’a bohater nie może znaleźć sobie miejsca w zakładzie, w którym znalazł się na życzenie ojca – ubiegającego się o reelekcję polityka.

Trwa ładowanie wpisu

Co najmniej od czasu „Czterystu batów” Truffauta wiemy, że morze stanowi wymarzony cel ucieczki dla outsidera traktującego bezkresną przestrzeń jako obietnicę upragnionej wolności. Huettener nie zaprząta sobie jednak głowy metaforami. Dla reżysera „Vincenta…” szaleńcza podróż trójki przyjaciół stanowi tylko pretekst do kanonady nieśmiesznych gagów. Trudno oprzeć się także wrażeniu, że fabuła Huettenera zamienia się na naszych oczach także w kaleką wersję „Bonnie & Clyde”. Ucieczka ze szpitala, a także kolejne czyny bohaterów wyraźnie akcentują wyrażany przez nich sprzeciw wobec reguł obowiązujących w otaczającym świecie. Zbyt płytka refleksja nad buntem Vincenta i spółki pozbawia fabułę potężnego atutu. Film Huettenera mógł stanowić interesujący komentarz na temat ekskluzywności społeczeństwa dobrobytu, które pochopnie wyklucza nieprzystosowane do niego jednostki. Niestety, reżyser woli widzieć w postępowaniu bohaterów głównie szczeniacki wybryk. Kontrapunkt dla przepełniającej film atmosfery rubaszności stanowić ma tylko dopisany do scenariusza na siłę wątek miłosny.

Niezbyt intensywna temperatura uczucia pomiędzy Vincentem a zaprzyjaźnioną z nim anorektyczką zostaje sztucznie wzmocniona poprzez poetyckie ujęcia i indie – popowe songi. Bijący z podobnych zabiegów fałsz sprawia, że wspólna podróż z bohaterami okazuje się irytująca, niekomfortowa, a w ostatecznym rozrachunku po prostu niewarta zachodu.

Vincent chce nad morze | Niemcy 2010 | reżyseria: Ralf Huettener | dystrybucja: Aurora Films | czas: 95 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 1 / 6