Wydawnictwo W.A.B. rozpoczyna nową edycję dzieł Milana Kundery – przewrotnego egzystencjalisty, który postanowił na nowo wynaleźć powieść.

Powieściopisarz i nauczyciel

Milan Kundera narodził się trzykrotnie (trudno powiedzieć, czy to przywilej, czy może jednak fatum). Pierwszy raz przyszedł na świat 1 kwietnia 1929 r. w mieszczańskiej dzielnicy Královo Pole w morawskim Brnie, w rodzinie znanego pianisty i muzykologa Ludvíka Kundery. Drugi raz narodził się na przełomie lat 50. i 60. – zerwał wówczas z poezją i zaczął pisać opowiadania, które znalazły się potem w zbiorze „Śmieszne miłości” (1969), a które uważa za swoje pierwsze dojrzałe dzieło literackie. Po raz trzeci Milan Kundera narodził się na początku lat 90., gdy na dobre porzucił język czeski dla francuszczyzny i zaczął się stanowczo dopominać, by określano go pisarzem francuskim. Z tej zbitki – „francuski powieściopisarz” – ważniejsze wydaje się wszelako słowo „powieściopisarz”. „Pisarz ma oryginalne idee i niedający się naśladować głos. (...) Powieściopisarz nie przejmuje się swoimi ideami. Jest odkrywcą usiłującym po omacku odsłaniać nieznaną postać egzystencji. Nie fascynuje go własny głos, lecz forma, za którą podąża, i tylko formy spełniające wymagania jego marzeń należą do jego dzieła” – pisał Kundera w eseju „Sztuka powieści”. Powieściopisarz pozostaje ukryty, nie eksponuje swojej biografii, nie portretuje się, spoglądając z samouwielbieniem w lustro, nikomu nie wyjaśnia, co miał na myśli. Tu właściwie można przyłapać Kunderę na pewnej niekonsekwencji; kto jak kto, ale on właśnie należy do autorów, których twórczość zaopatrzona jest w obszerny, erudycyjny autokomentarz. Kundera w latach 60. z powodzeniem wykładał na FAMU, słynnej czeskiej uczelni filmowej. Nauczycielem pozostał już na zawsze.

Młodość i dojrzałość

Powieść „Życie jest gdzie indziej” (1973), w której Kundera pośrednio wykpiwa własne młodzieńcze przygody z poezją i stalinizmem, miała pierwotnie nosić ironiczny tytuł „Wiek liryczny”. Wspomniane już zerwanie z poezją było dla niego jednocześnie pożegnaniem młodości. Pożegnał ją bez żalu: dzieciństwo według Kundery jest niebezpieczną cywilizacyjną patologią („infantokracja: dzieciństwo jako ideał narzucony ludzkości”), okres młodzieńczy to czas wstydu, konformizmu, kiczowatych sentymentów i żenującej głupoty; ludzie powinni rodzić się jako czterdziestolatkowie, którzy nie odczuwają już gwałtownej presji, by podobać się całemu światu, a porażki przyjmują bez desperacji. Kundera nie tylko stworzył całą teorię powieści, by przeciwstawić się nudnej powadze poetycznej niedojrzałości, lecz także jednym ruchem ręki skreślił wszystko, co napisał przed „Śmiesznymi miłościami” – tymczasem na początku lat 50. był złotym dzieckiem komunistycznej poezji, próbującym łączyć tradycję czeskiej awangardy z wymogami socrealizmu, niedługo potem zasłynął zaś jako ważny publicysta i zaangażowany dramaturg. Stał się celebrytą – na tyle, na ile było to, rzecz jasna, możliwe w kraju totalitarnym. Doświadczenie klęski reform 1968 r. i późniejsza o siedem lat decyzja o emigracji zaowocowały u pisarza inną perspektywą: skrajnym dystansem wobec własnej osoby. Skoro ten ktoś sprzed dekad jest kompletnie obcym człowiekiem, można chyba, a nawet wypada wyplątać się z tej kłopotliwej znajomości. Dojrzałość to także umiejętność skutecznego spalenia za sobą mostów. O tym, że udaje się to tylko częściowo i zawsze inaczej, niżbyśmy tego chcieli, traktuje choćby „Księga śmiechu i zapomnienia” (1978).

Czechy i ucieczka

„Podczas gdy do śmierci demokracji wystarczy jedna noc, reżimy totalitarne konają przez całe dziesięciolecia” – powiedział wybitny czeski pisarz Pavel Kohout, sam w młodości mocno doświadczony stalinowskim zamroczeniem. Konająca przeszłość dopadła Kunderę jesienią 2008 r., gdy dostał się w ręce lustratorów. Znany tygodnik „Respekt” opublikował materiał, w którym dowodzono, że w 1950 r. pisarz doniósł na policję na Miroslava Dvořáčka. Dvořáček, tajny wysłannik czeskich władz emigracyjnych, przebywał na terytorium komunistycznej Czechosłowacji nielegalnie, wpadł zaś po tym, jak zwrócił się do swojej dawnej znajomej z prośbą o przechowanie jego bagażu w akademiku. Aresztowano go i skazano na 22 lata więzienia – wyszedł po 14. W dokumentach bezpieki zachował się kwit podpisany przez niejakiego Jar. Rosickiego, w którym informuje on, że 14 marca 1950 r. student Kundera zawiadomił stosowne organy o wizycie Dvořáčka. Wybuchła wielka awantura – pisarz gwałtownie zaprzeczył, że ma z tym zdarzeniem cokolwiek wspólnego, spory historyków i dziennikarzy trwały tygodniami, zwolennicy i przeciwnicy Kundery okopali się na swoich stanowiskach, niczego więcej wyjaśnić się nie dało z braku dalszej dokumentacji – nigdzie też nie widnieje podpis, którym student Kundera musiał przecież potwierdzić swoje rzekome zeznania. Czy Jar. Rosický stworzył post factum 20 linijek literackiej fikcji, żeby się wszystko zgadzało w papierach? Nie wiadomo. Paradoksalnie całe to zamieszanie jest, jakby to rzec, nieco kunderowskie. Historia to żart. Okrutny. Zajadłość, z jaką rzucono się na Kunderę przy okazji afery lustracyjnej, również ma swoje źródła w przeszłości – jest pochodną trudnych relacji pisarza ze swoją ojczyzną. Oto bowiem udało się wreszcie dopaść tego wrednego hipokrytę. W latach 80. Kunderę, który był przecież niegdyś jedną z najważniejszych twarzy Praskiej Wiosny, krytykowały zgodnie czechosłowacka władza i opozycja. Oskarżano go o eskapizm, pisanie pod publiczkę, by przypodobać się zachodniej krytyce, fałszowanie własnej biografii, zdradę języka i rodzimej kultury. W odpowiedzi pisarz już po 1989 r. drastycznie ograniczył edycje swoich książek w Czechach – do dziś nie ukazały się tam niektóre kluczowe tytuły, i to zarówno te napisane po czesku, jak i te oryginalnie francuskojęzyczne. W Czechach Kundera bywa z rzadka i wyłącznie incognito, nawet tytuł honorowego obywatela miasta Brna przyjął w wielkiej konspiracji w Paryżu.

Powieść i historia

A przy tym Kundera – dojrzały Kundera – nigdy nie był ani pisarzem politycznym, ani historycznym. W jego powieściach historia i polityka są wprawdzie nieproszonymi gośćmi, którzy bezceremonialnie i absurdalnie panoszą się w życiu bohaterów, nie da się też odseparować tej twórczości od jej własnej epoki, koszmarnego XX stulecia, ale Kunderze nigdy nie chodziło o dokumentowanie opresji, dawanie świadectwa, rozliczanie win i rozdzielanie kar. Powieść wedle koncepcji autora „Zdradzonych testamentów” kreuje autonomiczny świat, w którym dominuje polifonia, tyleż egzystencjalna i erotyczna, ile moralna: każda ocena znajduje swoją przeciwwagę, dobro i zło są kwestią punktu widzenia postaci, często mylnego, wywiedzionego z fałszywych przesłanek. Powieść to sztuka złożoności, gra na gigantycznej szachownicy – zasad poruszania się po niej nie znają ani postaci, ani nawet do końca sam twórca. „Powieść nie jest spowiedzią autora, lecz badaniem tego, czym jest życie ludzkie w pułapce, jaką stał się świat”, natomiast powieściopisarz „nie jest historykiem ani prorokiem, jest badaczem egzystencji”. Kundera jest zafascynowany powieścią jako unikalnym narzędziem poznania – w swoich esejach śledzi dzieje powieści od jej wczesnooświeceniowych początków, przez XIX- -wieczną petryfikację, po XX-wieczną modernistyczną rewolucję, której osobiście jest późnym potomkiem. Bada sposób, w jaki powieść dokonuje fenomenologicznego aktu zrozumienia otaczającego ją świata, przypatruje się procesom, które prowadzą do śmierci formy powieściowej. Jego własna proza – skrupulatnie ustrukturowana, często z zastosowaniem reguł kompozycji rodem z muzyki poważnej – jest ambitną próbą wdarcia się pod podszewkę losu, uchylenia zasłony, za którą znajduje się międzyludzka prawda możliwa do wyrażenia tylko za pomocą powieści. Prawda dość ponura: einmal ist keinmal. To, co zdarza się raz, nie zdarza się w ogóle.

Lekkość i ciężar

Obsesyjnie powracający w twórczości Kundery motyw lekkości i ciężaru, zapożyczony z Nietzcheańskiej idei wiecznego powrotu, rozbraja bowiem tę całą intelektualną konstrukcję. „Mit wiecznego powrotu mówi per negationem, że życie, które znika raz na zawsze i nigdy nie powróci, podobne jest do cienia, nie ma żadnego ciężaru, jest martwe już w momencie narodzenia, i jeśli nawet było piękne, straszne, wzniosłe, to jego piękno, rozpacz i wzniosłość nie mają żadnego znaczenia” – czytamy w pierwszych zdaniach „Nieznośnej lekkości bytu”. Skoro tak, to egzystencja jest efemerycznym kaprysem – nie tragedią, nie cierpieniem, nie bólem, lecz nieistotną bzdurą. A literatura, niczym w „Wykładzie profesora Mmaa” Stefana Themersona, to co najwyżej dociekania termitów. Z drugiej strony trzeba zauważyć, że jak na termita Milan Kundera i tak pojął wiele. Zbyt wiele? Nie da się go o to, niestety, zapytać, jako że programowo od ponad ćwierćwiecza nie udziela wywiadów prasie.