Opowiadania Petera Wattsa to – zgodnie z tytułem – „Odtrutka na optymizm”. Gorzka, czasem ironiczna, częściej posępna literatura najwyższej próby.

Prozę Petera Wattsa zdominowała kwestia kontaktu i porozumienia. Być może pamiętacie jego świetne „Ślepowidzenie” – jeśli nie, to wznowienie ukazało się jednocześnie z premierą omawianego tomu – w którym kanadyjski pisarz opowieści o pierwszym kontakcie z inną kosmiczną rasą potraktował ostro, bezpardonowo, rozebrał je na części pierwsze i podał w nowy, zaskakujący sposób. Także w niemal każdym opowiadaniu z „Odtrutki na optymizm” bohaterowie próbują nawiązać porozumienie, choć nie zawsze z obcą cywilizacją. W „Nimbusie” nasłuchują chmur obdarzonych świadomością, biorących na ludzkości odwet za tysiąclecia niszczenia środowiska. W „Dużo żarcia” dochodzi do zaskakującego układu między ludźmi a orkami (Watts jest z wykształcenia biologiem morskim, więc w oceanicznym środowisku czuje się nieźle także jako pisarz). W uhonorowanej Nagrodą Hugo „Wyspie” statek przemierzający przestrzeń kosmiczną od milionów lat nawiązuje kontakt z ciałem niebieskim, które jest – niczym Lemowskie Solaris – żywym organizmem.

To porozumienie niemal zawsze jest niemożliwe. Możemy tylko odgadywać – z reguły błędnie – intencje drugiej strony. Widać to najlepiej w kapitalnym, prześmiewczym opowiadaniu „Cosie”, które przedstawia wydarzenia z klasycznego horroru Johna Carpentera „Coś”, tyle że z punktu widzenia uwolnionego spod lodu potwora. Dla bohaterów filmu obcy był śmiertelnym wrogiem, w noweli Wattsa zaś monstrum zmienia się w Lovecraftowskie piekielne bóstwo, istotę o jaźni tak rozwiniętej, że próba porozumienia z ludźmi byłaby z góry skazana na niepowodzenie. Zresztą skoro o tym mowa, bohaterowie opowiadań często próbują dogadać się także z Bogiem. Oczekują zbawienia, epifanii lub choćby najmniejszego gestu dobrej woli ze strony Stwórcy. Bezskutecznie – kanadyjski pisarz jest ateistą, więc i w tej materii nie pozostawia żadnych złudzeń. Religia jest dla niego jedynie kolejną funkcją organizmu, który próbuje poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością; urojeniem zrodzonym w płatach skroniowych mózgu.

Swoich bohaterów Watts traktuje bez taryfy ulgowej. Daje im świadomość, ale pozbawia ich wolności wyboru. Pozwala im dojrzeć różne rozwiązania problemów, ale nie pozwala podjąć decyzji. To ludzie skazani na beznadziejną walkę z przeznaczeniem, uzależnieni od maszyn kontrolujących ich życie, czasem wręcz w te maszyny wtłoczeni – jak jaźń sparaliżowanej dziewczynki, sterująca bezwładnym ciałem za pośrednictwem komputerowych serwerów w przygnębiającej „Jętce jednodniówce”. Dobra science fiction nie niesie z sobą łatwych wzruszeń, pocieszeń, świetlanych wizji przyszłości, w której dzięki nauce i technologii człowiek zapanuje nad wszechświatem. Peter Watts nie ma żadnych wątpliwości: nauka i technologia mogą nam co najwyżej pomóc przetrwać, ale co bardziej prawdopodobne, jedynie przyspieszą nieunikniony koniec.

Odtrutka na optymizm | Peter Watts | przeł. Wojciech M. Próchniewicz | Mag 2013 | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 5 / 6