Jeśli czytacie skandynawskie kryminały, „Hipnotyzer” niczym was nie zaskoczy. Nawet jeśli nie znacie powieści Larsa Keplera (to pseudonim pisarskiego małżeństwa ze Sztokholmu), która posłużyła za podstawę scenariusza. Wszystkie elementy układanki są z grubsza takie same: nieco zgorzkniały policjant, brutalna zbrodnia, mniejsze lub większe problemy nękające bogate i najwyraźniej zbytnio z siebie zadowolone północne mieszczaństwo.

Tym razem sprawę okrutnego morderstwa, którego ofiarą padła cała rodzina, rozwiązuje Joona Linna, fiński detektyw w szeregach sztokholmskiej policji. Pomaga mu Erik Bark, psycholog zajmujący się hipnozą – ma wydobyć zeznania od świadka zbrodni, znajdującego się w stanie śpiączki nastolatka. Kilka dni później zostaje porwany synek Erika, a oba wydarzenia są z sobą mocno powiązane. Hallström jest raczej specjalistą od komedii romantycznych i obyczajowych. „Hipnotyzer” to pierwszy thriller w jego dorobku. Nic więc dziwnego, że lepiej sprawdza się jako dramat psychologiczny niż kryminał.

Nie trzeba być wytrawnym znawcą gatunku, by przewidzieć zakończenie szybciej niż prowadząca śledztwo policja. Akcja nabiera zresztą tempa dopiero pod koniec filmu, jednak to nie zasługa scenariuszowych wolt, lecz rzemieślniczej biegłości reżysera.

Najwięcej „Hipnotyzer” zawdzięcza odtwórcom głównych ról: Tobias Zilliacus (Joona) i Mikael Persbrandt (Erik) dają swoim bohaterom odrobinę życia. W Szwecji „Hipnotyzer” się spodobał. Film Hallströma był nawet kandydatem do oscarowej nominacji dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Już ruszyły prace nad ekranizacją kolejnej części sagi o Joonie Linnie – „Kontrakt Paganiniego”.

Hiponotyzer | Szwecja 2012 | reżyseria: Lasse Hallström | dystrybucja: Kino Świat | czas: 116 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 3 / 6