Piłsudski tolerował opozycję, dopóki była podzielona. Gdy się zaczęła jednoczyć, znalazł na nią dwa lekarstwa, nazywały się Brześć i Kostek-Biernacki.
Dziennik Gazeta Prawna
Od marszałka Piłsudskiego ustnie otrzymałem następujące dyrektywy: stosować wobec aresztowanych ściśle regulamin tamtejszego więzienia śledczego, zabezpieczyć dobrze od wewnątrz więzienie, ażeby nie udało się nikomu zbiec bądź też żeby nie udało się odbić więźniów ze strony zewnętrznej przez demonstrującą ludność” – wspominał płk Wacław Kostek-Biernacki, dowódca 38. pułku piechoty. W połowie sierpnia 1930 r., podczas letnich manewrów na poligonie pod Leżajskiem, nagle dostał rozkaz, by natychmiast przyjechać do Warszawy. W Belwederze czekał na niego Józef Piłsudski. Marszałek osobiście poinformował Kostka-Biernackiego, że będzie komendantem oddziału specjalnego przy Wojskowym Więzieniu Śledczym nr 9 zlokalizowanym w twierdzy brzeskiej. Druga zaskakująca wiadomość dotyczyła tego, kto trafi do wydzielonego oddziału. Marszałek oznajmił pułkownikowi, że znajdą się tam liderzy i kluczowi działacze partii opozycyjnych.
„Po wojnie Kostek-Biernacki dwukrotnie w ciągu kilku lat zeznał, że w rozmowie z nim Piłsudski określił liczbę potencjalnie aresztowanych na 200 osób” – pisze Piotr Cichoracki w monografii „Droga ku anatemie. Wacław Kostek-Biernacki (1884–1957)”. Zatrzymanie tylu polityków – w większości posłów i senatorów – oznaczało de facto nowy zamach stanu. Aby mieć gwarancję powodzenia operacji, Piłsudski zlecił ją osobie, co do której miał pewność, że wykona każdy jego rozkaz.

Wiatr w żagle opozycji

Przez pierwsze lata po przewrocie majowym marszałkowi sprzyjało szczęście. Dobra koniunktura gospodarcza sprawiła, że obywatele bez większego sprzeciwu przyjmowali stopniowe ograniczanie demokracji. Jedynie w parlamencie partie opozycyjne protestowały, gdy sanacja zaostrzała cenzurę prasową, dokonała wymiany sędziów w Sądzie Najwyższym, a kluczowe ustawy wchodziły w życie jako prezydenckie dekrety. Społeczne przyzwolenie na zmniejszanie zakresu swobód obywatelskich zniknęło, gdy jesienią 1929 r. Polską (podobnie jak całym światem) wstrząsnął gospodarczy krach i wielu ludzi straciło pracę. Dla opozycji oznaczało to, że po kilku latach defensywy wiatr zaczął wreszcie wiać w jej żagle. 14 września 1929 r. przywódca Stronnictwa Chłopskiego (SCh) Jan Dąbski zorganizował w swoim warszawskim mieszkaniu spotkanie liderów partii, które kontestowały rządy sanacji. Zjawili się na nim reprezentanci śmiertelnie dotąd skłóconych ugrupowań: PSL „Wyzwolenie”, PSL „Piast”, PPS, Chrześcijańskiej Demokracji oraz Narodowej Partii Robotniczej. Lider Stronnictwa Chłopskiego zaproponował im utworzenie jednego bloku wyborczego, który stawiłby czoło obozowi władzy. „Dąbski uważa, że sanacja sama się skończy i zgnije” – zanotował w swoim diariuszu ówczesny premier Kazimierz Świtalski. Przywódcy partii opozycyjnych z Wincentym Witosem na czele zgodzili się, że aby przyspieszyć ten proces, najlepiej byłoby wygrać przyspieszone wybory. Uzgodniono więc, że sześć ugrupowań stworzy jeden blok polityczny, nazwany – z racji ich programów – Centrolewem.
Przez następne pół roku na forum parlamentu toczyła się coraz ostrzejsza walka między opozycją a Piłsudskim. Marszałek usiłował zastraszyć swych oponentów, ci zaś ujawniali kolejne afery finansowe sprokurowane przez polityków sanacji, a jednocześnie blokowali przyjęcie nowego budżetu. Z każdym tygodniem przybywało sygnałów, że zbliża się decydujące starcie. „Dnia 29 marca 1930 roku premierem został Sławek, człowiek o wspaniałej uczciwości, patriotyzmie, ofiarności, człowiek szanowany przez największych swych politycznych wrogów, ale człowiek, który chciał skończyć z parlamentem” – pisał świadek tamtych wydarzeń Stanisław Cat-Mackiewicz w „Historii Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939”. „Piłsudski – jak powiedziałem – nie potrzebował już Bartlów, Meysztowicza, Staniewiczów i innych przedstawicieli grup niezależnie myślących. Dotychczas były to gabinety sojuszników Piłsudskiego, Sławek rozpoczyna epokę gabinetów podkomendnych Piłsudskiego” – wyjaśniał Cat-Mackiewicz.
W odpowiedzi liderzy Centrolewu przyjęli wspólną deklarację, w której ogłosili: „Usunięcie dyktatury i przywrócenie panowania prawa jest koniecznością”. Punktem kulminacyjnym był Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu, który odbył się 29 czerwca 1930 r. w Starym Teatrze w Krakowie. Przywódcy Centrolewu, którzy przemawiali do ponad 1,5 tys. delegatów partyjnych, konkurowali o to, kto zgłosi bardziej radykalne postulaty. Karol Popiel z Narodowej Partii Robotniczej i Wincenty Witos z PSL „Piast” otwarcie wezwali słuchaczy do odebrania sanacji władzy siłą. W odpowiedzi sala skandowała: „Na szubienicę z Piłsudskim!” oraz „Precz z lokajem Mościckim!”. Podobne nastroje panowały zresztą w całym Krakowie. Na Rynku Kleparskim zgromadził się 30-tysięczny tłum zwolenników Centrolewu. Dwa dni później zaczęły się jednak wakacje i opozycja poszła na zasłużony odpoczynek.

Nietykalność posła

„Proszę pana, w konstytucji jedno jest zupełnie wyraźne: że poseł nie ma prawa rządzić. Tymczasem pan poseł tylko to właśnie chce robić. Jeżeli pan przysłuchiwał się kiedykolwiek uważnie, co jest trudne, obradom panów posłów, to musiał pan dostrzec, że pan poseł chce być nadinżynierem, nadkonduktorem, nadlekarzem, nadprawnikiem, nadagronomem, nadrządem, nadprezydentem – i szuka, że tak powiem, swojej chwały w bredzeniu tak, że uszy więdną” – mówił 26 sierpnia 1930 r. Józef Piłsudski, dzień po objęciu teki premiera. Prowadzący z nim wywiad redaktor prorządowej „Gazety Polskiej” Bogusław Miedziński nie wiedział jeszcze, co się szykuje. Choć już samo to, że marszałek osobiście stanął na czele rządu, zapowiadało zdecydowane działania. „Ja, proszę pana, nie jestem w stanie pozwolić wbrew konstytucji rządzić panom posłom i uważać ich za jakichś wybrańców do rządzenia. Zdaniem moim, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi; jeżeli zaś przy tym coś im dołożą – to także nie szkodzi. Bo, proszę pana, pan poseł obstawia siebie jakimś śmiesznym pojęciem o nietykalności, wtedy, gdy konstytucja mówi tylko o nietykalności sądowej, wszystko inne, panie pośle, jest tykalne!” – zapowiedział mgliście Piłsudski.
Jego plany zaczęto wcielać w życie już 29 sierpnia. Trzech nigdy niezidentyfikowanych oficerów Wojska Polskiego i jeden plutonowy zaczaiło się przed domem wicemarszałka Sejmu i pomysłodawcy Centrolewu Jana Dąbskiego. Powalili go na ziemię i kopali tak długo, aż stracił przytomność. „Piłsudczycy nienawidzili Dąbskiego nie tylko za jego aktywność w pomajowej opozycji, lecz również za działania, jako przewodniczącego delegacji polskiej na konferencję pokojową w Rydze, które przekreśliły federalistyczne koncepcje Piłsudskiego. Powszechnie uważano, że pobicie Dąbskiego przyczyniło się do jego przedwczesnej śmierci. Zmarł rok po pobiciu w wieku 51 lat” – opisuje w książce „Piękne lata trzydzieste” Andrzej Garlicki.
Dzień później na polecenie Piłsudskiego prezydent Ignacy Mościcki dekretem rozwiązał Sejm. Nowe wybory miały się odbyć 16 listopada. Jednocześnie do Belwederu udał się minister spraw wewnętrznych gen. Felicjan Sławoj Składkowski, by dostarczyć długą listę działaczy opozycji. „Pan Marszałek własnoręcznie zielonym ołówkiem zaznacza, kto ma być aresztowany i zamknięty w Brześciu” – wspominał Składkowski. Wbrew temu, co Piłsudski zapowiedział Kostkowi-Biernackiemu, liczbę planowanych aresztowań ograniczył do 19 osób.
Tymczasem działacze partii Centrolewu zajęli się negocjowaniem kształtu list wyborczych. Porozumienie podpisali dopiero wieczorem 9 września, po czym z gmachu Sejmu rozeszli się w różnych kierunkach. Poseł PPS Norbert Barlicki zdążył dogonić Wincentego Witosa i przekazał mu, że dostał wiadomość od starego znajomego o planowanych przez władze aresztowaniach. „Nazwisk mających być aresztowanymi nie może podać, ale pamięta, że i ja na tej liście jestem umieszczony. Wobec powodzi krążących pogłosek niewiele do tych wiadomości przywiązywałem wagi” – zapisał we wspomnieniach Witos. Jak bardzo się mylił, przekonał się o piątej rano, gdy jechał autem żandarmerii wojskowej do Brześcia. Tam czekał na niego płk Kostek-Biernacki.

Obite zadki

„Oprócz stale jadających, spotykałam u pani Kiesewetterowej czasem i gości przygodnych” – notowała w dzienniku swoje przeżycia z 1916 r. Maria Dąbrowska. „A jednego razu spotkałam tam osławionego później Kostka-Biernackiego. Patrzyłam na niego z przerażeniem, gdyż służył w żandarmerii Pierwszej Brygady, a nadto o nim i o malarzu Zygmuncie Gumowskim mówiono, że byli »żandarmami wieszającymi«. Był to młody człowiek o chorobliwie bladej przystojnej zimnej twarzy i nieprzytomnych jasnych oczach człowieka pijanego. Pamiętam doskonale przykre i niepokojące wrażenie, jakie na mnie ta zagadkowa twarz wywarła” – wspominała sławna pisarka.
W środowisku legionowym i pepeesowskim na długo zapamiętano, jak Kostek-Biernacki dowodził żandarmerią I Brygady Legionów. W jednym raporcie, jaki sporządził w grudniu 1914 r. dla dowództwa 1. Pułku Legionów, Biernacki informował o powieszeniu 23 cywilów. Kazał ich stracić z powodu podejrzeń o szpiegowanie dla Rosjan. Niektóre osoby zabito na oczach żołnierzy. Legioniści, z których większość stanowili inteligenci, wyrośli w tradycji rycerskiej i romantycznej. Wprawdzie brutalna rzeczywistość szybko zweryfikowała ich wyobrażenia, ale Kostka-Biernackiego uważali za potwora.
Złą sławę umacniała jego literacka twórczość. Jeszcze przed wybuchem wojny pułkownik wydał trzy powieści, w których nie ukrywał swojej fascynacji złem. Powszechnie podejrzewano go o satanizm. Właściwie jedyną osobą tolerującą tego samotnika, a nawet okazującą mu sympatię, był Piłsudski. Kostek-Biernacki odwdzięczał mu się bezwarunkowym oddaniem. Pełną odpowiedzialność za wykonanie rozkazów brał na siebie.
Lepszego „narzędzia” do spacyfikowania opozycji Piłsudski nie mógł sobie wymarzyć. „Dziewiętnastu uwięzionych przybywało do Brześcia przez cały 10 września. Podczas formalnego przyjmowania polityków Kostek-Biernacki zachowywał ścisły i zapewne celowy formalizm: w trakcie procedury przywiezieni stali, a Kostek-Biernacki osobiście nadzorował i instruował przeprowadzenie rewizji osobistej, sam też decydował o kierowaniu do konkretnych cel” – pisze Piotr Cichoracki.
Nie każdy z zatrzymanych był w stanie ustać o własnych siłach. „Zdarli ze mnie ubranie, rzucili twarzą na ziemię, okręcili mi głowę płaszczem, starali się kark mi skręcić, następnie rzucili się na mnie z kolanami i butami, bijąc mnie wprost w niesłychany sposób. Słyszałem, jak komisarz kazał poszukiwać nerek i bić po nich, jak przy uderzeniach krzyczano: »To za Piłsudskiego! To za Czechowicza!«” – opowiadał potem Witosowi Herman Lieberman, poseł PPS, który wyjątkowo zaszedł za skórę rządzącym tym, że doprowadził do postawienia za nadużycia finansowe przed Trybunałem Stanu ministra skarbu Gabriela Czechowicza. W pierwszym raporcie wysłanym do Piłsudskiego Kostek-Biernacki donosił: „Lieberman ma mocno obity zadek, sprawa świeża, lecz sprzed więzienia”. Najgorsze dopiero jednak czekało zatrzymanych.

Jak zniechęcać polityka do polityki

„Pobyt w Brześciu odcisnął się w pamięci przetrzymywanych jako czas udręki. Wydaje się, że można dokonać tutaj rozróżnienia na gwałtowne, brutalne incydenty z jednej strony i codzienne szykany z drugiej” – pisze Piotr Cichoracki. Jedną z nich było przetrzymywanie osadzonych w zimnie. Kostek-Biernacki nie pozwolił bowiem zaopatrzyć ich w ciepłe ubrania. „Toteż przez całe dnie i noce dzwoniliśmy zębami, gdyż za całe okrycie służył wytarty, stary i brudny koc” – wspominał Witos. Gdy zapadała ciemność, więźniów obsiadały chmary pcheł i pluskiew. „Prześcieradła wyglądały jak posypane makiem, tyle że ten mak podskakiwał” – zapamiętał działacz PPS Adam Pragier. Przetrwać tego nie pomagało permanentne niedożywienie. „Jedną z najczęściej i najwcześniej wymienianych codziennych szykan w Brześciu był głód. Jeden z oficerów zeznawał, że dowódca miał ułożyć restrykcyjny jadłospis, odbiegający od regulaminowego posiłku więziennego” – wspomina Cichoracki.
Jednocześnie komendant oddziału specjalnego w twierdzy brzeskiej zajmował się regularnym dręczeniem psychicznym więźniów. „Z najostrzejszymi szykanami tego typu zetknęli się Barlicki i Pragier oraz Witos i Kiernik. Polegały one na deklaracjach ze strony Kostka-Biernackiego, sprowadzających się generalnie do zapewnienia danego więźnia, że nie może liczyć na traktowanie zgodnie z obowiązującymi normami prawnymi. W skrajnych przypadkach oznaczało to zapewnienie o gotowości – w razie rozkazu Marszałka – wykonania egzekucji” – opisuje Cichoracki. „Relacje mówią o pozorowanych egzekucjach. Jedną z form miało być oddawanie strzałów w pomieszczeniach, w których nie przebywali uwięzieni, ale mimo to słyszanych przez nich. Wydanie przez Kostka-Biernackiego rozkazu strzelania w pustej celi potwierdzają zeznania jednego z oficerów” – dodaje. „Bardzo niepokojące było, że czasami gasło światło i w ciemnościach słychać było dalej wymyślania, krzyki, jęki i strzały” – relacjonował Adam Pragier.
Jednak największy szok wywołała postawiona pewnego dnia na dziedzińcu twierdzy szubienica. „To dla nas – Cóż my zrobimy?” – wykrzyknął na jej widok wiceprezes PSL „Wyzwolenie” Józef Putek. Po kilku dniach równie niespodziewanie szubienicę zdemontowano. Popłoch wzbudzały też nocne rewizje, regularnie urządzane aresztantom przez komendanta oddziału specjalnego. Do tego dochodziły codzienne upokorzenia ludzi, którzy kilka lat wcześniej byli na szczytach władzy. „Wśród niesłychanych wrzasków i wymyślań obecny wciąż oficer kazał mi wynieść kubeł z odchodami, który tam stał nie wiadomo jak dawno” – zapamiętał swój pierwszy poranek w więzieniu Wincenty Witos. „Zdębiałem. Sądząc, że to jakiś żart albo pomyłka, odsunąłem się dalej na bok. Chciał go zabrać Wisłocki (współwięzień – red.), ale mu nie pozwolono” – relacjonował trzykrotny premier. Dopiero gdy oficer zagroził, że każe żołnierzom złoić skórę Witosowi, ten skapitulował i opróżnił wiadro z fekaliami, unikając pobicia. Strażnicy bili zaś więźniów często i zapamiętale. Zazwyczaj zaczynali od ciosów pięścią, a następnie przechodzili do kopniaków. Co jakiś czas urządzano osadzonym nocne tortury: nagle wybudzano ich ze snu, wleczono do piwnicy, gdzie odbywała się kaźń. Na przykład prezesa Narodowej Partii Robotniczej Karola Popiela po rozebraniu do naga rzucono na stołek i batożono metalowym prętem, aż stracił przytomność. Podobnie zmasakrowano jedynego uwięzionego w Brześciu endeka, byłego wojewodę wołyńskiego Aleksandra Dębskiego. Szczególnie często maltretowano Kazimierza Bagińskiego z PSL „Wyzwolenie”, bo ośmielił się publicznie krytykować marszałka, mimo że niegdyś współorganizował z nim związki strzeleckie w Galicji. Kostek-Biernacki uznał go za zdrajcę.
W tym czasie na łamach „Gazety Polskiej” ukazał się artykuł „Plotki a prawda o stosunkach więziennych w Brześciu”. Donoszono w nim czytelnikom, że zatrzymani politycy spędzają czas na czytaniu książek, spacerach i grze w szachy. Rozzłoszczony pułkownik w liście do marszałka skarżył się, że nigdy nie zafundowałby więźniom takich luksusów.

Nowa normalność

Już po pierwszym tygodniu pułkownik w raporcie dla Piłsudskiego z zadowoleniem informował: „Wszyscy aresztowani zachowują się posłusznie, jedyny, który zachowuje się butnie – Bagiński, obecnie jest zupełnie złamany karami i powierzchownie skruszony. Putek, według moich obserwacji, jest tak przestraszony, że chętnie sprzedałby siebie za zwolnienie”. Wkrótce też kolejni więźniowie zaczęli „pękać”. Członek Zarządu Głównego Stronnictwa Chłopskiego Adolf Sawicki poprosił Kostka o rozmowę w cztery oczy. „Zgłasza swój akces do BBWR (sanacyjny Bezpartyjny Blok Wspierania Rządu – red.) i obiecuje pracować dla rządu” – donosił pułkownik.
Po Sawickim akces do BBWR zgłosił Józef Putek. Jednak inni, z Wincentym Witosem i przywódcą chadecji Wojciechem Korfantym na czele, dzielnie znosili szykany. Aby dowiedzieć się, co zamierzają, Kostek-Biernacki nakazał ukrycie w ich celach mikrofonów. Z każdej podsłuchanej rozmowy sporządzano stenogram, który następnie przesyłano marszałkowi. Jako że osadzonych odcięto od kontaktu z rodzinami i przyjaciółmi, w celach okazali się bardzo gadatliwi. Pozyskiwane tą drogą informacje wykorzystywano podczas trwającej kampanii wyborczej. Obok unieważnienia części list partyjnych i sfałszowania wyników głosowań w poszczególnych komisjach dało to miażdżące zwycięstwo BBWR. Wedle oficjalnych wyników sanacyjne ugrupowanie zdobyło 55 proc. głosów i bezwzględną większość w Sejmie.
Piłsudski uznał wówczas, że batalia jest ostatecznie wygrana i 23 listopada 1930 r. nakazał likwidację oddziału specjalnego przy Wojskowym Więzieniu Śledczym nr 9. „Kostek-Biernacki wraz z grupą oficerów był obecny przy wyprowadzaniu ich (osadzonych – red.) do samochodów policyjnych” – opisuje Cichoracki. Zmaltretowanych polityków odwieziono do cywilnych więzień. Stamtąd wyszli za kaucją i na wolności mieli oczekiwać na proces. Co ciekawe, choć przywódców opozycji oskarżano o niepopełnione przestępstwa (w tym kryminalne), ci długo milczeli. „Sądzono, żeśmy albo przyjęli na siebie jakieś zobowiązanie wobec naszych prześladowców, albo postępujemy zgodnie z ułożoną jakąś niezrozumiałą taktyką” – wspominał Witos. Lider PSL „Piast” wyznał potem, że znając pogardę polskiego społeczeństwa dla polityków i jego „respekt przed okutą pięścią”, obawiał się, iż szczera opowieść o trzech miesiącach w twierdzy „może wywołać nie tylko wzruszenie ramion, ale nawet kpiny”.
Rok później zaczął się proces brzeski, który przyniósł wyroki od 2 do 3,5 lat więzienia dla dziesięciu przywódców Centrolewu. Połowa stawiła się w więzieniu, reszta – w tym Witos i Lieberman – wyemigrowała z kraju. Piłsudski mógł już być pewny, że ma niepodzielną kontrolę – nie tylko nad rządem, prezydentem i armią, lecz także nad całym parlamentem. Płk Wacław Kostek-Biernacki początkowo nie doczekał się żadnej nagrody za swoje „zasługi”. Wrócił bowiem na stanowisko dowódcy 38. pułku piechoty stacjonującego w Przemyślu. Gdy wyszło na jaw, co działo się w twierdzy brzeskiej, kadra oficerska i miejscowe elity ogłosiły bojkot towarzyski pułkownika i jego żony Anny Biernackiej (żony oficerów z garnizonu przemyskiego demonstracyjnie przestały z nią współpracować w organizacji „Rodzina Wojskowa”). Sprawa stała się na tyle głośna, że osobiście zajął się nią premier Aleksander Prystor. Po konsultacji z Piłsudskim zdecydowano, że cieszący się wyjątkowo złą sławą dowódca odejdzie z armii. Na pocieszenie zaproponowano mu stanowisko wojewody nowogródzkiego. Rozkaz marszałka, aby zdjąć mundur i przyjąć urząd, Kostek-Biernacki wykonał jak zwykle bez zbędnego ociągania.