Dopiero co obchodziliśmy 94. rocznicę przewrotu majowego oraz 85. rocznicę śmierci Józefa Piłsudskiego, który zmarł dokładnie dziewięć lat po zbrojnym obaleniu centroprawicowego rządu premiera Wincentego Witosa (12 maja 1926 r. i 12 maja 1935 r.). W Sejmie uczczono pamięć Marszałka i ofiar majowych walk.
/>
W internetowym Tygodniku TVP historyk Mikołaj Mirowski rozmawiał o dziedzictwie Piłsudskiego z prof. Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim. Ten analityk polityki zagranicznej jest sympatykiem obecnego rządu. Oceniając Piłsudskiego, skoncentrował się na jego drodze do niepodległości – od tworzenia socjalistycznej konspiracji po budowanie siły zbrojnej podczas I wojny światowej oraz na polityce zagranicznej pomajowych rządów. Współcześni sympatycy Marszałka mają tu pole do popisu. Nawet aktywność zagraniczna sanacyjnej władzy wydaje się w zasadniczych zrębach bezalternatywna.
Rzecz się komplikuje, gdy przychodzi do oceny polityki wewnętrznej po 1926 r. Czy Piłsudski powinien torować sobie zbrojnie drogę do władzy? Tylko odpowiedzialności prezydenta Stanisława Wojciechowskiego zawdzięczamy, że kilkudniowe starcie w Warszawie nie zmieniło się w wojnę domową. Potem Piłsudski, formalnie tylko minister spraw wojskowych, w praktyce decydował o wszystkim. Niezależnie od konstelacji sejmowych rządy sprawowali jego ludzie mianowani przez „jego” prezydenta Ignacego Mościckiego. W 1930 r. kazał pozamykać posłów opozycji w twierdzy brzeskiej i pomóc fałszerstwami w wyborczym zwycięstwie jego amorficznego ugrupowania – Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Jednym z jego ostatnich aktów budowanie nowej władzy było podpisanie autorytarnej konstytucji kwietniowej. Już po śmierci Piłsudskiego nowa ordynacja większościowa wyeliminowała z parlamentu partie opozycyjne.
Oto co mówi Żurawski: „Wódz naczelny w wojnie, w której Polska pokonała Rosję, ipso facto zapewnia sobie poczesne miejsce w historii narodu i w sercach rodaków. Współczesne doświadczenia z życiem partyjnym i jakością parlamentaryzmu oraz rozpasaniem rozmaitych koterii politycznych powodują też, że osąd zamachu majowego z 1926 r. jest dość łagodny”. I dalej: „Polska leżąc między Niemcami a Rosją, nie mogła pozwolić sobie na rozrywanie państwa swarami słabych partyjek. W polityce najważniejszym kryterium oceny wartości danego scenariusza wydarzeń jest pytanie o rozwiązanie alternatywne – najbardziej realne, a nie idealne i wymarzone”.
A więc Piłsudski rządami silnej ręki ratował stabilność państwa, racjami jest geopolityka i jego wcześniejsze zasługi. Jednocześnie prawicowy historyk przywołuje trendy ogarniające większość ówczesnej Europy. Faktycznie w wielu krajach demokracja straciła grunt pod nogami. W naszym regionie wszędzie poza Czechosłowacją.
W sanacyjnych hasłach podporządkowania indywidualnych dążeń państwu odnaleźć można sporo retoryki Prawa i Sprawiedliwości. Są i różnice – Piłsudski gardził partiami, nawet BBWR traktował lekceważąco, zaś Jarosław Kaczyński uważa swoje ugrupowanie za najważniejsze narzędzie zmiany. Stąd brak dążenia do wywracania formalnej demokracji. Ale przecież mamy podejrzenia, że dziś Piłsudski niecierpliwiłby się oporem sądów czy innymi krępującymi „wolę polityczną” więzami liberalnych instytucji.
A zarazem Piłsudskiego za swojego bohatera uznają zwolennicy obecnej władzy (nie wszyscy, są też sympatycy tradycji endeckiej), jak i jego oponenci, liberalna inteligencja. Jako swojego ulubionego bohatera wymienia go zarówno Kaczyński, jak i Donald Tusk.
Sporo w tej jednomyślności dziedzictwa czasów walki z komunizmem. Pamiętam, jak jeszcze przed Sierpniem'80 zauważaliśmy z drżeniem serca postać Piłsudskiego w serialu Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat. Z biegiem dni”. Już samo jego dopuszczenie na ekran przez komunistów było traktowane jako gest wobec niepodległościowych tęsknot. A potem podczas solidarnościowego karnawału kupowaliśmy kopie jego starej fotografii w szarym legionowym mundurze.
To nie była jedyna droga
Zapewne z tych samych powodów miękko mówi o Piłsudskim lewicujący historyk Andrzej Friszke, związany z jeszcze przedsierpniową opozycją w PRL. Przeprowadza z nim wywiad ten sam dociekliwy Mikołaj Mirowski, tyle że na łamach „Polityki”. O czasach walki o niepodległość czy o wojnie 1920 r. Friszke niemal przemawia słowami Żurawskiego.
Ale pojawia się też inny typ argumentacji. „Piłsudski uważał się za ojca niepodległości, uważał, że jest za jej podtrzymanie i utrwalenie osobiście odpowiedzialny. Podobnie myślało wielu ludzi, którzy przeszli z nim drogę w ruchu niepodległościowym do 1918 r. i później w okresie tworzenia państwa. Negatywnie postrzegał egoizmy partyjne, dążenie, by Polska była zdominowana przez konkretną i jedyną ideologię. W praktyce najostrzejszy spór był z endecją, jej wizją Polski tylko dla Polaków, w praktyce Polaków-katolików, partią, która uważała się za emanację «prawdziwego narodu». W 1922 r. walka przeciw wybranemu prezydentowi Narutowiczowi w endeckiej kampanii nienawiści, także na ulicach, doprowadziła do morderstwa prezydenta. To był potężny cios w młodą demokrację”.
Profesor, jak wielu lewicowych inteliegentów, uważa, że Piłsudski uratował Polskę przed endecją. I z tego powodu gotów mu jest wiele wybaczyć: „Nie da się usprawiedliwić zamachu stanu. To było bezprawie. Ale też uważam, że endecja była obozem bardzo groźnym dla państwa. Jej wizja państwa narodowego, walczącego z Żydami, Ukraińcami, którym chciano zredukować prawa wyborcze i inne. Podobnie dążono do ograniczenia prawa robotników i narzucenia w państwie jednego światopoglądu. (…). Czy w takich warunkach byłby do utrzymania parlamentaryzm i równe prawa partii politycznych?”.
Wizję dyktatorskich rządów endecji uważam za coś niedowiedzionego, choć niewykluczonego. Roman Dmowski był bardziej ideologiem niż kandydatem na wodza. A choć był pierwszym wrogiem Marszałka, jeszcze z czasów zaborów, to pozostaje pytanie o finał tego starcia. Choroba jest hipotezą, lekarstwo czymś bardzo konkretnym i nieprzyjemnym.
A już zupełnie nie przystaję na wizję Piłsudskiego jako człowieka zranionego przez endeków w 1920 r. czy 1922 r., który wchodzi na drogę walki z demokracją niejako z przymusu. Jak wszyscy miał swoje emocje. Ale też w pewnym momencie stracił cierpliwość do własnego społeczeństwa. Jako urodzony konspirator i żołnierz, zapragnął rządzić rozkazami zamiast tracić czas na ucieranie stanowisk z kimkolwiek.
Także, choć wiele uwag Żurawskiego-Grajewskiego o wcześniejszych zasługach Piłsudskiego akceptuję, nie zgadzam się z założeniem, że jedyną drogą dla ratowania państwowości była dyktatura. A coś takiego pobrzmiewa. Owszem, prof. Żurawski ma rację, czas międzywojenny nie sprzyjał demokracjom. Ale Marszałek miał inne drogi.
Przyjmijmy już nawet, że krwawy zamach majowy był nie do uniknięcia, co też jest niedowiedzione. Ale w Sejmie, który wybrał Piłsudskiego prezydentem (ten nie przyjął urzędu), niejako legalizując przewrót, można było szukać porozumienia z lewicą i centrum, które go poparły. Można to było także zrobić w Sejmie kolejnym, gdzie BBWR nie miał większości. Tyle że Piłsudski odrzucał kompromis parlamentarny jako zasadę.
Efektem była dyktatura, łagodniejsza niż gdzie indziej, ale jednak dyktatura biurokratyczno-wojskowo-policyjna. Naprawdę wielki byłby wtedy, gdyby umiał się ograniczyć. Profesor Friszke mówi o „jednej ideologii endecji”. Sanacja też ją narzucała, tyle że był nią kult jednej osoby. Sam Piłsudski był skromny, ale w następstwie dawnych sporów o wybory społeczeństwa podczas I wojny coraz mocniej oddzielony od Polaków. To zabawne, że znaczna część polskiej prawicy każdą krytykę narodu uznaje za bluźnierstwo, a jednemu Piłsudskiemu wybacza znane wypowiedzi, pełne pogardy.
Równie zabawne, że nie bulwersują one socjaldemokratycznego prof. Friszke. Który zresztą konsekwentnie bagatelizuje starcie sanacji z demokratyczną lewicą. Tymczasem brutalność wobec strajku chłopskiego w 1937 r. to następstwo twardej ręki Piłsudskiego, który również na wyzwania społeczne reagował coraz większym konserwatyzmem zmieszanym z obojętnością. Choć w 1919 r., to on jako naczelnik państwa patronował socjalnym reformom. To skądinąd ważna różnica między późnym Piłsudskim a PiS.
Lekcja z Piłsudskiego
Moim zdaniem czas konsensusu wokół pamięci Piłsudskiego kończy się. Ponieważ PiS bywa opisywany jako „rekonstrukcyjna grupa sanacji”, liberalna opozycja będzie w walce z kultem Marszałka szukała satysfakcji. Sygnałem był tekst Marka Migalskiego opublikowany przez portal Liberte. To mało poważny autor, szukający poklasku takimi tezami jak uznanie za przeżytek patriotyzmu i państw narodowych czy twierdzenie, że Jarosław Kaczyński nigdy nie uprawiał seksu. W jego wydaniu tezy politologiczne mieszają się z rynsztokiem.
W tym przypadku zaproponował burzenie pomników Piłsudskiego. Jego kult uznał za szkodliwy w kontekście dzisiejszych sporów o praworządność. Wyrzucanie na śmietnik ważnych historycznych postaci uważam za absurd typowy dla ery tabloidów. Kiedy żądano podobnego potraktowania Romana Dmowskiego za antysemityzm, przypominałem, że jest on zarazem zasłużonym współtwórcą naszej niepodległości. I że Amerykanie nie wpadliby na podobny koncept wobec prezydenta Woodrowa Wilsona, zwolennika segregacji rasowej. Bo to zarazem wielki Amerykanin.
Piłsudski to wielki Polak. Nie ma mowy o strącaniu go z cokołów, a w tekście Migalskiego roi się od nonsensów (przypisanie Piłsudskiemu getta ławkowego i antyżydowskich nastrojów, które są dziełem narodowców). A jednak zastanowiła mnie reakcja umiarkowanego prof. Antoniego Dudka, który poparł jedną tezę Migalskiego: że kult Marszałka to jeden z licznych powodów pewnej obojętności Polaków wobec wolnościowych zasad. Piłsudski, który większość życia walczył w imię wolności z Rosją, skończył jako rzecznik Rzeczpospolitej zdominowanej przez wolę urzędników czy stójkowych. To w ogóle ciekawe, na ile teza prof. Andrzeja Nowaka, że polskość konstytuuje się wokół wolności, ma zastosowanie do XX w. A może często od niej uciekaliśmy?
Jest czas nie na egzorcyzmowanie Marszałka, ale na poważną dyskusję o nim. Może w jej następstwie zrozumiemy, jak odpychające jest budowanie dziś, w demokracji, całej polityki na woli jednego człowieka. Albo dlaczego wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki tnący posłom czas do trzech i pół minuty w dyskusji o prawie wyborczym jest parodią „państwowotwórczych” póz sanacji pokrywających koteryjność i korupcję. Bo tam, gdzie nie ma rzeczywistej kontroli społecznej, tam pleni się jedno i drugie. I to jest niestety lekcja z końcowych lat Piłsudskiego. Jak to pogodzić z miłością do współtwórcy niepodległości? Trzeba próbować.
Jest czas nie na egzorcyzmowanie Józefa Piłsudskiego, ale na poważną dyskusję o nim. Może w jej następstwie zrozumiemy, jak odpychające jest budowanie dziś, w demokracji, całej polityki na woli jednego człowieka